Rozdział 28

1.6K 89 3
                                    

Dixie 

Utknęłam z Brandonem na obrzeżach Nowego Jorku. Jak to się stało? Gdy byliśmy już za miastem przed nami spadło drzewo. O'Brien sprawnie wycofał, ale gdy znowu pojechaliśmy innym pasem na własne oczy widziałam zderzenie kilku aut. 

Brandon zadeklarował, że na śmierć mu jeszcze za wcześnie i znalazł jakiś hotel kilka chwil od naszej lokalizacji. Nie sprzeczałam się, ponieważ wiedziałam, że to było najlepsze rozwiązanie i chodź nie za bardzo mi się ono podobało musiałam na nie przystać. W myślach wyzywałam przyjaciółkę za to w jaką pułapkę mnie wpędziła. 

- Choć, nie tylko my chyba zdecydowaliśmy się przeczekać nawałnicę - Brandon krzyczał do mnie przekrzykując srogo padający deszcz stojąc pod daszkiem luksusowego miejsca. Cóż... nie spodziewałam się, że takie coś w ogóle tam się znajdowało, ale lepsze to niż nic, prawda? 

Z wielką niechęcią wyszłam z mojego schronu; był to mały krzaczek pod którym czekałam, aż jakiś mężczyzna zaparkuje samochód w bezpieczną przystań. 

Policzyłam do trzech, i z wielkim trudem wybiegłam mając nad głową splecione dłonie. Woda zdążyła przesiąknąć moją sukienkę, a stopy były całe mokre. Jęknęłam rozżalona stając wreszcie przy brunecie. Patrzył na mnie z jakimś dzikim błyskiem w oku, a miękkie usta uformowały się ku górze. 

- Musiałem wziąć ostatni, jedyny wolny pokój - odchrząknął na palcu obracając złote kółko, a przy kciuku wisiała karta magnetyczna tego samego koloru. 

- Okej - westchnęłam rozplątując zaplątane kosmyki włosów.  Szłam za nim na oślep ratując swoje kłaki, aż w pewnym momencie nie zarejestrowałam tego, iż męska, silna sylwetka stanęła. Mój nos niemal zanurkował w zagłębieniu jego rowka w klatce piersiowej. 

- Lecisz na mnie - puścił zaczepnie oczko, a moje policzki zapłonęły żywym ogniem. Przełknęłam ślinę widząc ten zaczepny skrzyw na twarzy bruneta, i zapałki w czarnych oczach. 

- Chciałbyś - odchrząknęłam prostując plecy. - Jestem zmęczona, czy mógłbyś chociaż dać mi kartę, abym weszła do pokoju, skoro sam nie zamierzasz się tam udać? 

- A kto powiedział, że nie idę do pokoju? - uniósł brew. - Wlokłaś się za mną, więc poczekałem na ciebie, żebyś potem nie szukała numerku chuj wie gdzie. 

Wzięłam głęboki wdech, jedynie kiwając głową. Przez dalszą część drogi nie odezwał się do mnie ani słowem, i w sumie ja też nie miałam ochoty niczego rozpoczynać. 

Gdy stanęliśmy przed numerem 169 przyłożył do czytnika kartę, a ciemne drzwi puściły. Pchnęłam je dłonią wchodząc do środka. No chyba żarty jakieś! Momentalnie od razu wyszłam na korytarz mijając go. 

- Co ty wyprawiasz? 

- Nie będę spała z tobą w jednym łóżku - wypaliłam nie patrząc na niego, za to machałam dłońmi jak oszalała. Uniosłam je w geście obronnym. - Idę do recepcji zapytać o inne pokoje. Nie możliwe, że wszystkie są zajęte. Na parkingu nie ma aż tylu aut. 

Brandon podrapał się po karku mierząc mnie dzikim spojrzeniem spod rzęs. 

- Nie ma nic wolnego. Spędziłem w tej pieprzonej recepcji jakieś dwadzieścia minut bo kobieta sprawdzała wszystko. I tak mamy szczęście, że znaleźliśmy ten - pokazał na wnętrze. - Nie odwalaj szopki, tylko wejdź do środka. Może łóżka da się rozsunąć. 

Opuściłam ramiona wzdłuż ciała kotłując się z myślami. Pokonana własnymi argumentami weszłam niepewnie z powrotem. Słysząc dźwięk zamykanych drzwi poczułam dreszcz przemykający przez moje ciało. Prawie od razu zrzuciłam ze stóp mokre sandałki i poleciałam do przestronnej łazienki. Postawiłam je na umywalce przyglądając się zniszczeniom. 

Zauważyłam resztki wyprawy na "śmietnisko", przez odarty koniec obcasa. Serce mi się ścisnęło, na równie dramaturgiczny widok drugiego. Podeszwa była zbyt przemoknięta, abym mogła ujrzeć więcej strat. 

- Tak ci na nich zależy? - usłyszałam za plecami. 

- Rozsuń łóżka - burknęłam łapiąc za złożony ręcznik hotelowy obok. 

- Najpierw odpowiedz na moje pytanie - dociekał jakby miał w tym jakiś cel. Wywróciłam oczami, chodź tego nie widział i odpowiedziałam krótko:

- Dostałam je w prezencie. 

- Od kogo? 

- Uch! - jęknęłam wściekła i odwróciłam się wreszcie do niego. - Możesz przestać dociekać, a propos czegoś co cię nie dotyczy? 

Oparty o ścianę łazienki wydawał się być czymś zaciekawiony. Jakby moje słowa sprawiały w nim pewnego rodzaju refleksję. Skrzyżował ramiona na piersi przechylając głowę w bok. 

- Nie, nie mogę - odpowiedział wreszcie. - Ochroniarz zaraz przyniesie coś na zmianę. 

- Ochroniarz? - zaskoczona wyszczerzyłam oczy. 

- Chyba nie sądziłaś, że przyjechałem do Nowego Jorku bez swoich ludzi, co? Niedługo i tak tu wraca. 

- Mogłeś zawieźć mnie w takim razie do mojego mieszkania - zauważyłam słusznie. 

- Nie. Dostałem polecenie od siostry, żebym przywiózł cię do New Jersey. Rodzina to priorytet, pamiętasz?

Perfidnie powtórzył moje słowa. Łajdak. 

- Rozsuwaj łóżka. Jeśli ci się nie uda, szykuj sobie łóżko na podłodze - wyminęłam go i wróciłam do części centralnej pokoju. 

***

Było już ciemno, a za oknem słychać było szum powiewających drzew, które ocierały się o elewację i uderzenia kropel deszczu o parapet. Niestety nie było tam długich zasłon czy rolety, abym mogła zasłonić sobie widok na rozpościerające się pioruny na czarnym niebie. 

Kolejne uderzenie. 

Podskoczyłam na materacu chwytając za kołdrę. Podciągnęłam ją prawie pod sam nos. Mimowolnie zerknęłam na bok. Brandon nie miał na sobie niczego, i spał smacznie na brzuchu mając jedną dłoń swobodnie zwisającą z jego części, a drugą schowaną za głową. 

Śledziłam wzrokiem jego mięśnie pleców. Zrobiło mi się cholernie gorąco, a napięcie między udami narosło. Zacisnęłam je mocno licząc do dziesięciu w głowie. Zamknęłam powieki, ale i to nie pomogło, bo wtedy pojawił się błysk. 

Imponujące pośladki w czarnych bokserkach poruszyły się, a chłopak zmienił pozycję. Przekręcił się na plecy uchylając odrobinę wargi. Oblizałam swoje, a oddech zaczął urywać mi się z każdą sekundą coraz to bardziej. 

- Brandon... - szepnęłam mimowolnie. 

Nie zrobił nic. Spał dalej. 

- Brandon - odrobinę bardziej uniosłam głos. Znowu nic. - Brandon, do jasnej ciasnej! Myślisz, że ci uwierzę, że masz aż tak głęboki sen! - już poddenerwowana usiadłam oparta o drewniany zagłówek. 

- Lubię cię denerwować, Lottie - wychrypiał ospały uśmiechając się leniwie. - Co jest? - ziewnął pocierając pięścią oczy. 

- Burza - burknęłam. - Burza jest. 

- No widzę - smętnie zwlókł się ze swojego materaca i podszedł dwa kroki do mnie. - Posuń się - odchylił jasną kołdrę wchodząc pod nią. 

- Ale co ty wyprawiasz?! - próbowałam go zahamować zaciskając dłonie na silnych, szerokich barkach. 

- Zamknij się, skarbie - cmoknął. - Miałem cudowny sen, który przerwałaś. Zaraz zechcę abyś mi go odegrała na żywo, co ty na to? - podsunął się układając moje dłonie na ciepłym torsie. 

Zarumieniłam się nie odpowiadając. 

The Destiny of Dixie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz