Rozdział 38

1.4K 83 4
                                    

Dixie 

Życie toczyło się własną ścieżką, co do, której nie miałam praw. Przekonałam się już o tym nie raz, ale gdzieś w środku wierzyłam - tak skrycie, najskryciej, jakby miał to być mój sekret -, że wszystko będzie dobrze, a gdzieś czeka na mnie dobry koniec. Myliłam się, zresztą nie pierwszy już raz. 

Najpierw zabrano mi Nathaniela. Minęło kilka lat od jego śmierci, a ja czułam jakby to było wczoraj. Potem zabrano mi podporę, osobę dzięki, której znowu poznałam słodki smak życia. Gdy znów na mojej drodze pojawiła się kolejna zmora... Bałam się, że szczęście przekreślone było już na dobre. 

Drżałam zalewając się słonymi łzami, kiedy Alvaro Saint na oczach Brandona przystawiał mi do skroni swoją broń. Tak bardzo się bałam, ale nie o siebie. Tylko o niego. 

Bałam się o bliźniaki, które płakały w kącie. Bałam się o Borysa, ale to on stał na samym przodzie. To ponowna strata Brandona mogła zaboleć najbardziej. Nie chodziło o zwyczajne zerwanie kontaktu, na litość! 

Nie chciałam by ktoś znowu zabił moją miłość. Nie chciałam, żeby ktoś wyrwał mi jej ostatek, i rzucił wprost do morza, a porywisty wiatr rozszarpałby ją na kawałki. Stojąc nad przepaścią zrozumiałam, że to O'Brien był moją ostatnią szansą. Kochałam go. Jego, ostatniego tak silnie, że aż bolało. 

Zacisnęłam mocno powieki kuląc ramiona. Szloch wydostał się z mojego gardła mimo woli. Czułam na sobie ciężar. Musiałam ich uratować nawet własną ceną. 

- Nie rób im nic - wyszeptałam ledwo słyszalnie. 

Alvaro zaśmiał się gorzko pchając mnie przed siebie. Opadłam na beton ocierając odkrytymi kolanami o jego powierzchnię. Piekło, piekło silniej niż wcześniej. Próbowałam się złapać jakiejś poręczy, ale nie miałam nic takiego przed sobą. Wiedziałam, że Brandon widział to wszystko zza jakiejś pieprzonej ściany, ale nie wiedziałam z której dokładnie. 

Ostatkiem sił uformowałam ze swoich ust dwa ważne słowa. Liczyłam, że je zrozumiał. Chciałam, żeby to wiedział. Mierzyłam się z tym, że to mogła być jedna z moich ostatnich wypowiedzi. 

- Widzi cię, spokojnie - Saint zadrwił mi nad uchem łapiąc za pukle włosów. Zacisnął je sobie wokół nadgarstka wyginając przy tym moją klatkę piersiową do tyłu. Rwanie i ból były nie do zniesienia. Machałam rękoma w powietrzu licząc, że jakoś zdołam zapanować nad jego siłą, ale na nic. Przecież górował nade mną. - Zanim zabije jego, to pozbędziemy się ciebie, zgoda? - pochylił się muskając swoich oddechem pałatek mojego ucha. - Niestety mój serdeczny kolega nie chciał, abym bezboleśnie i szybko się z tobą rozprawił, a wierz mi, że starałem się wynegocjować tylko kulkę w łeb. 

Mój oprawca brzmiał na lekko przejętego, i gdybym nie przeszła tego co mi zaserwował może wzięłabym go na ulicy z tym serdecznym tonem za kogoś z odrobiną dobroci dla drugiego człowieka. Myliłabym się znowu..., pomyślałam. 

- Proszę...

- O co prosisz, maleńka? Mówiłem ci, że nie mogę ci tego zafundować tak szybko, sorki. 

***

Kim byłam? Nie wiedziałam tego dopóki kolejny kopniak zaserwowany ze strony Thomsona nie został wycelowany prosto w moje żebra. Były złamane, wiedziałam to. Czułam jak jedno wbijało mi się w płuca utrudniając przy tym oddychanie. 

- Dziwka. Pierdolona dziwka, która zabrała mi córkę! 

Kumulował wszystkie siły na mojej osobie. Nie wiedziałam ile to trwało. Może kilkanaście minut, a może kilka godzin? Czas stanął w miejscu. Po prostu czekałam na koniec, nie broniąc się już nawet. 

Gdzieś z oddali dotarł do mnie potężny huk. Przypomniała mi się sytuacja z Francji, gdzie rozsadzona została warta krocie restauracja. 

- Radzę ci skurwysynu odłożyć ten nóż bo inaczej zaraz wbije ci go w tchawicę! Rozumiesz?! 

Kto to był? Nie wiedziałam, ale to dzięki niemu miałam chwilę na wzięcie wreszcie głębszego wdechu. Spowodowało to silny ból w klatce piersiowej. Mierzyłam się wtedy z okrucieństwem, z tym największym. Gdzieś w durnej podświadomości mówiło mi, że jeśli wygram uda mi się wreszcie coś osiągnąć. 

***

- Halo! - krzyknęłam mknąc przez jasny tunel. - Jest tu ktoś?! - unosiłam głos licząc, że ktoś wreszcie się wyłoni towarzysząc mi w nieznanej wędrówce. 

- Dixie? 

W pewnej chwili zamarłam obracając bardzo powoli głowę do tyłu. Wraz z białą poświatą zbliżała się do mnie potężna sylwetka. To był, Nathaniel. Silne ramiona odziane miał w garnitur połyskujący niemalże słońcem, a skórę tak śliczną i gładką, że aż nierealną. 

- Nathaniel? 

Pragnęłam go dotknąć, ale nie mogłam. Gdy to robiłam moja ręka przechodziła przez niego! Zlękłam się, a palce zadrżały w powietrzu z zimna, które nagle otuliło moją skórę. 

- Słoneczko, jesteś taka piękna - za to on mógł mnie dotknąć. Swoimi opuszkami, z których chłodny podmuch otulał moje policzki gładził je pozwalając poczuć utęskniony dotyk. - To nie twój czas wiesz? Przeszłaś tak dużo... jestem z ciebie tak dumny. 

- Nathanielu. Dlaczego odszedłeś? - pytania same wychodziły z moich ust. 

Uśmiechnął się tym swoim sposobem rozpalając w moim wnętrzu jakiś dziwny płomień. Odsunął się zerkając na skórzany zegarek, który miała na nadgarstku. 

- Czas na mnie - spojrzał na mnie ostatni raz. - Wrócisz do nich. Wróć do Brandona. Najdroższa. Pilnuje was, jestem zawsze z wami. Kochasz jego, on kocha ciebie...  Widzę was z góry. Jestem tu - dotknął mojego serca ostatni raz. - I tu - potem przesunął paliczkiem na moją głowę. - Wszędzie. 

Brandon 

- Jak się trzymasz? - Flora złapała mnie za ramiona, i potrząsnęła, ale nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa. - Brandon, do cholery jasnej! Powiedz coś wreszcie!

- Co mam ci powiedzieć!? - oderwałam wreszcie pusty wzrok z podłogi. - Że nie potrafiłem jej obronić?! Że zginęła z mojego powodu?! Że straciłem ją na zawsze?! To powinienem być ja, nie ona! 

Dixie zapłaciła za to co sam narobiłem. To moje ciało powinni reanimować na sali obok, a nie mojej Lottie. 

Wszystko działo się w zawrotnym tempie. Gdy Alvaro wszedł do piwnicy wiedział doskonale, że się na niego czaiłem, ponieważ miał kamery i widział to. Pięciu na jednego, to nie była równa walka. Ponownie uderzono mnie w tył głowy, a gdy się obudziłem byłem w innym miejscu przykuty wszystkim co się dało, a przed oczami miałem widok na tortury przeprowadzone na Dixie. 

Nie potrafiłem przymknąć oczu i nie widzieć tego przed sobą. Najbardziej chyba odbiło się na mnie to co powiedziała, albo raczej próbowała. Kocham cię. Pragnąłem powiedzieć jej to samo i nie zwlekać jak ostatni idiota, ale było za późno... 

Dixie nie żyła. 

The Destiny of Dixie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz