Rozdział 35

1.4K 72 2
                                    

Brandon

Dopiłem szkocką razem z bratem Dixie i obydwaj opuściliśmy bar, w którym dopadliśmy jednego z ludzi samego Sainta. Mając nóż przy gardle wyjawił nam miejscówkę w której miał w zwyczaju trzymać swoje ofiary. 

Wracając do mieszkania blondynki miałem jakieś dziwne przeczucia z tyłu głowy. Odchrząknąłem przykładając pięść do ust wpatrując się w mijające budynki za oknem auta. 

- Halo. Valory? 

Zerknąłem przelotnie na bruneta dalej będąc głęboko w jakiejś czasoprzestrzeni. Bawiłem się skrawkiem koszuli do momentu, aż Gryson nie uniósł głosu. 

- Jak to ktoś ci groził?! Gdzie jest Dixie?!

***

Szedłem przed siebie jak zahipnotyzowany. Nie mogłem nawet przyjąć do wiadomości, że to się działo. Klikałem w pierdolony guzik jak opętany, a winda jak na złość nie chciała szybciej zamknąć swoich drzwi. 

Znalazłem się w mieszkaniu Dixie rozglądając się uważnie po każdym kącie. Pod prawie stopami zauważyłem plamę krwi. Poczułem jak moje mięśnie nagle zanikają. 

- Gdzie oni są? 

Valory była wymęczona do ostatniego wdechu. Widziałem to po jej bladej, opuchniętej od płaczu twarzy, jednak liczyło się bezpieczeństwo tych na których zależało mi najbardziej. 

- Valory! Kurwa mów co pamiętasz!

- O...Oni - zaczęła drżącym głosem od strachu i emocji. - Myślałam, że już wróciliście i otworzyłam im drzwi, jakiś mężczyzna przystawił mi broń do skroni i kazał zaprowadzić do Dixie grożąc, że jak tego nie zrobię zabije mojego syna, bo wie gdzie on jest. Jak Dixie zapytała kim jest wspomniał coś o jakiejś córce...

Pierdolony Thomson! Już nawet nie musiałem pytać o nic więcej. Przecież, kurwa wiedziałem, że nie odpuści i będzie chciał zemsty! Szokowało mnie to, że moi ludzie nagle zniknęli. Pilnowali przecież całego parteru i dwóch znajdowało się bliżej mieszkania. 

- Kurwa! - zakląłem siarczyście uderzając dłońmi o stolik przed sobą. - Gdzie są ci popaprańcy?!

- Kiedy wołałam ochronę zauważyłam tylko jak jacyś inni ludzie ciągnął ich ciała do schowka na szczotki. Porwali Dixie i dzieciaki. 

***

- Jeśli masz z tym coś wspólnego zapomnę, że jesteś moim ojcem! 

Nie czekałem ani chwili tylko mimo wypitej szklanki alkoholu wsiadłem do auta. Wiedziałem, że to było nieodpowiedzialne, ale musiałem jak najszybciej działać! Liczył się każdy moment. Byłem prawie pewien, że Saint i Thomson połączyli siły i dzieciak Grysona był razem z nimi. 

- Gdzie byłeś? U tej...

- Nie łżyj! Mów gdzie oni są! - dopadłem do niego łapiąc na kołnierz. - Jak śmiesz patrzeć mi w oczy po tym co zrobiłeś?! Sądzisz, że jeśli wdepnąłeś w gówno z trójcą świętą pomogą ci?! Stworzyłeś we mnie potwora i potrafisz go jednym ruchem uruchomić, rozumiesz?! 

- Nie wiem o czym ty... 

Wybuchnąłem wreszcie pchając go przed siebie. Padł jak długi pod ścianę a wtedy wycelowałem w niego bronią. Z bezradności moje ciało drżało, a dziwne emocje kumulowały się w środku. Chciałem nacisnąć na spust i uwolnić się z męczarni jakie na mnie sam spisał. 

- Brandon, ja... 

- Jedno słowo. Tyle dzieli cię od tego, żeby zginąć. Chcę wreszcie żyć jak chcę! Rozumiesz?! Mam głęboko w dupie to czy zdechniesz. Możesz wykrwawiać się na moich oczach a ja nie podam ci ręki, już nie. Zabrałeś mi wszystko co kochałem, rozumiesz!? 

Widziałem jak jabłko Adama mu drgnęło, a coś na pozór strachu przeniknęło przed oczami. Wiedział doskonale, że przejrzałem go na wylot. Zaśmiałem się gorzko nie widząc w tym facecie już swojego ojca. Nie było go tam. Zastąpił go jakiś nędzny sobowtór liczący tylko na zyski. 

Brak szacunku do mnie, równał się brak szacunku do niego. 

- Gdzie. Oni. Są?! 

- Nie nasłałem nikogo na Dixie i dzieci! - zaparł się znowu. - To są moje wnuki, nigdy bym ich nie skrzywdził. 

- A własne dzieci krzywdzisz dzień w dzień - zakpiłem. - Jesteś dla mnie zwykłym śmieciem, który nie potrafi zrezygnować z miliona, chodź ma ich mnóstwo na kącie, dla dobra własnej rodziny. 

Trafiłem w punkt. Uniósł wysoko przed siebie dłonie. W jednej trzymał jakąś kartkę. A dokładniej białą kopertę. Zmarszczyłem brwi biorąc ją od niego. 

- Co mi chcesz wcisnąć?! 

- Mam raka mózgu, Brandon. Ostatnio ze mną coraz gorzej. Mam odchyły nad którymi nie mogę zapanować, rozumiesz? 

Świat stanął drugi raz tamtego dnia. On naprawdę umierał. Miałem w ręku jasną diagnozą. Przełknąłem ślinę opuszczając broń na podłogę. 

- Dlaczego nic nie powiedziałeś?! - nie patrzyłem nawet na to, że zedrę sobie gardło. - Ukrywałeś przede mną i Florą tak ważną sprawę?! 

- Nie robiłem tego celowo, wolałem sam uporać się z tym...

- Słyszysz się? Kurwa mać, człowieku umierasz nam na oczach! Czy ty jesteś poważny?! 

Zacisnął wargi w wąską linie patrząc mi w oczy. Nie miał już po co oszukiwać. Kłamstwa wykopałyby mu od razu dołek do grobu. 

- Nie miałem nic z tym wspólnego. Weź wszystkie oddziały i rób co uważasz. Nie będę się mieszał. 

I w taki sposób moje życie znowu obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni...

The Destiny of Dixie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz