Dixie
Bolało jak cholera, a światło latarki niemal paliło moje suche gałki oczne. Skrzywiłam się, ale nie potrafiłam ruszyć chociażby ręką, aby zasłonić drażniące poświaty. Wszystkie czynności wydawały mi się nieosiągalne i zapomniane. Tak jakbym nigdy wcześniej nie ruszała palcem, czy stopą. Dziwne.
- Jak się pani czuje? - obcy głos zadał ważne pytanie.
- Nie wiem - wyszeptałam patrząc przed siebie chcąc przywrócić jakieś wspomnienia w głowie. Na samym początku nie wiedziałam nawet gdzie byłam. Odcięcie od rzeczywistości wygrywało z próbą powrócenia normalnego stanu, dlatego po prostu czekałam. Leżałam mrugając tylko powiekami siląc się na jakiekolwiek wspomnienie.
- Może pani przez jakiś czas odczuwać dyskomfort mięśni. Spała pani przez kilka dni co jest normalne. Mózg powoli będzie przywracał funkcje, więc chwilowa utrata świadomości to normalna sytuacja. Podaliśmy leki przeciwbólowe, gdy przestaną działać proszę zawołać pielęgniarkę.
Chciałam pokiwać głową, ale niestety. Mięśnie były jakby ospałe. Gdy lekarz wyszedł tylko pikanie aparatury z boku dawało mi znak, że to nie był sen, tylko naprawdę żyłam. Pozostało mi tylko bezwładnie poddać się pod pracę własnego mózgu.
***
Alvaro Saint. Polityk Thomson. Brandon. Dzieci. Gabriel z Valory.
Wiedziałam już dokładnie co się wydarzyło. Przypomniałam sobie to przez co przeszłam próbując zahamować wewnętrzną rozpacz. Czułam się jak wypruta z chęci życiowych dusza, która miała na barkach ciężką traumę. Chciałam się dowiedzieć, czy z nimi wszystko dobrze, dlatego wyciągałam z lekarza ile wlazło nie patrząc nawet na ból klatki piersiowej.
- Proszę - pielęgniarka podsunęła mi pod usta słomkę. - Tylko nie łapczywie, i małymi łykami.
Pociągnęłam czystą wodę, a przełykając okropne odrętwienie opadłam plecami na miękkie oparcie. Wypuściłam oddech napompowując wargi, musiałam być choć odrobinę silniejsza niż wcześniej.
- Czy ktoś wie, że się obudziłam? - wychrypiałam mlaskając.
- Nie wiem nic na ten temat, ale jeśli pani chce mogę kogoś zawiadomić. Możliwe, że w kartach gdzieś są dane...
- Nie - przerwałam jej. - Proszę tego nie robić.
***
- Dixie! - usłyszałam przepełniony paniką głos kilka godzin później. Rozpoznałam Florę. Wpadła do sali jak prawdziwy huragan prawie wyrywając drzwi z framugą. - Boże! Kochanie - przybiegła do mnie chowając w uścisku. Syknęłam, czując dyskomfort. Wyłapała to więc z lekkim zmieszaniem odsunęła się z przepraszającym wzrokiem.
- Hej - uśmiechnęłam się subtelnie.
- Jak się czujesz, śliczna? - zapytała od razu pocierając kciukiem swobodnie leżącą dłoń. Czułam jej ciepło i zmartwienie.
- Dobrze..., naprawdę dobrze - zapewniłam licząc, że uwierzy w zupełności i nie będzie dociekała całej reszty. Mówienie o tym nie sprawiało mi przyjemności, ani trochę.
Pokiwała tylko głową, a ja byłam naprawdę jej bardzo wdzięczna za niedrążenie dalej tematu. Siedziała przy mnie w całkowitej ciszy obserwują odkryte, zranione części. W jej oczach widziałam łzy. Sama odwróciłam wzrok, żeby nie wypuścić swoich emocji na wierzch.
- Wszyscy się baliśmy...
- Wiem - wymsknęło mi się. - Zdaje sobie z tego sprawę - już pewniej wymusiłam w jej stronę blady uśmiech. - Już jest dobrze...
Och, jak bardzo chciałam w to wierzyć. Nałożenie na siebie maski obojętności było ogromnym wysiłkiem, ale udało mi się to. Nie potrafiłam swobodnie rozmawiać z kimkolwiek, lepsza była dla mnie samotność i cisza, niżeli kordon znajomych.
Nie wiedziałam o czym rozmawiać z Florą. Ale też nie chciałam jej niegrzecznie wypraszać, dlatego czekałam, na moment, aż dziewczyna zdecyduje się na jakiś ruch. Minęło kilka minut, nim Flora zaczęła swobodnie opowiadać o dzieciakach i o tym jak to przeszli. Wspomniała o Grysonie, i o tym jak zareagował gdy wrócił Borys.
Mój brat był w niebo wzięty; wnioskowałam po jej słowach.
- Pamiętasz kto wtedy was uratował? - przełknęła opuszczając wzrok na swoje splecione dłonie. Pokręciłam głową na znak, że nie. - To był mój ojciec...
Zamarłam na tę wiadomość. Gdzieś mimo wszystko uleciała mi chwila, gdy ktoś wkroczył w sam środek i nie pozwolił dokończyć Thomsonowi tego co zaczął. Wtedy nie wiedziałam kim był ten "bohater", ale... to naprawdę był Gabriel?
- Flora? Mam wrażenie, że czegoś mi jeszcze nie mówisz - słusznie zauważyłam. Była nieobecna, odleciała chyba zbyt daleko, ponieważ na moje spostrzeżenie drgnęła kuląc ramiona.
- Mój ojciec był mocno chory - zaczęła obniżając barwę głosu. - Miał guza mózgu. Wiedział o tym tylko Brandon. Powiedział mu w dzień, kiedy was porwano. Przez to całe zamieszanie nie odzywał się, po prostu zapadł się pod ziemię. Kiedy pojechałam do niego, żeby porozmawiać znalazłam go martwego na łóżku. Przedawkował leki nasenne pozostawiając nam listy.
Wysunęła w moją stronę szykowną kopertę ze złotym grawerem. Moje imię połyskiwało w świetle letniego słońca, rażąc mnie w sam środek oczu.
- Brandon pewnie zjawi się niebawem. Zostawię cię byś miała czas na to by to przeczytać.
Zostałam sama. Upragniona przestrzeń dała mi pole do tego, by otworzyć list i przeczytać te słowa:
Droga Dixie,
Przepraszam. Jestem w stanie napisać tylko tyle. Liczę, że mi kiedyś wybaczysz.
Gabriel.
Coś pękło w moim sercu zastygniętą lawę po zranionych miejscach. Czytając to czułam, że pisał to szczerze, że te słowa nie były puste. On naprawdę chciał, abym mu przebaczyła...

CZYTASZ
The Destiny of Dixie |18+
RomantikBył dla mnie jak Anioł Stróż... To dzięki niemu udało mi się zburzyć mury obronne i ponownie otworzyłam serce dla kogoś innego, jednak... Żył w świecie, w którym panowało kilka zasad. Jedną z nich była: Jeśli została ci oddana córka kogoś wpływowego...