Brandon
Kilka chwil wcześniej...
- Co cię ugryzło? - Flora pacnęła mnie dłonią pod stołem w udo. Skarciłem ją wzrokiem, który śmiało mógł zabić każdego znajdującego się osobnika w promieniu kilku mil. - Brandon, chciałam żebyśmy spędzili miło czas, bez żadnych spin, a ty?
- Zamknij się - burknąłem strzepując jej rękę. - Nie podnoś mi lepiej ciśnienia do maksimum. Ostrzegam, że nie będę miał hamulców - wysyczałem zaciskając zęby. Ukradkiem wyjąłem z kieszeni telefon i napisałem ważną, konkretną wiadomość do kogoś kto mógł rozpętać piekło, i za mnie pozbyć się wroga.
Francesco Balemo; był jedną z ważniejszych głów półświatka we Francji. Prowadziłem z nim wiele interesów, z resztą ojciec również. Pewnego razu doszliśmy obydwaj do wniosku, że nasz wspólny wróg będzie naszym wspólnym celem, i tylko my będziemy mogli go skończyć.
Najwidoczniej nadszedł czas na to i Juan sam podłożył się pod nasze łapsy, kompletnie nie świadom. Był jeszcze gorszy niżeli jacyś początkujący. Zawsze latający w obłoczkach i z wyrżniętą przez prochy głową... nie był kimś kto mógł mnie zniszczyć. Jeśli tak sądził był w bardzo, ale to bardzo głębokim błędzie.
Wtedy...
- Kurwa - przekląłem siarczyście niosąc do SUV-a wiotkie ciało Dixie.
Za moimi plecami ludzie, którzy przybyli z nami do Paryża łącznie z ludźmi Francuza sprzątali to co narobili w środku. Nie było dobrze. Po tym jak Francesco wpadł niczym burza do restauracji każdy uciekł, a odłamki wysadzonego betonu ze szkłem walały się po każdym centymetrze podłogi. Nie sądziłem, że była wtedy tam też ona. Kurwa mać! Była na tyle nierozsądna i musiała tam zostać, a nie zrobić to co należało, czyli wybiec jak najszybciej nim rozpętało się piekło.
- Otwieraj na co się gapisz, tępaku?! - machnąłem wkurwiony głową, gdy ochroniarz wpatrywał się w moją sylwetkę niczym w jakiegoś ducha. - Kurwa! Już!
- T...Tak, już otwieram - wydukał szybko otwierając drzwi. W środku siedziała równie zaskoczona Flora, a Stephan za kierownicą. Wsunąłem ciało blondynki na fotele przy przyjaciółce, i sam wsiadłem do środka.
- Brandon? Co Dixie tu robi, i dlaczego jest nieprzytomna!? - niemal natychmiast głowa Dixie powędrowała na jej kolana. Sam długie, miękkie, rozkoszne nogi nakierowałem na swoje chcąc jakkolwiek zacząć ocucać kobietę.
- Byłam z tym śmieciem - omal nie wyplułem na obicie przed sobą.
- Co? Jakim cudem jej nie zauważyłam? - szeptała chyba bardziej do siebie. Wolałem tego nie komentować dlatego gdy Stephan ruszył z miejsca skupiłem wzrok na aksamitnej skórze dziewczyny. Lustrowałem jej ciało od stóp do głowy będąc w prawdziwym szoku.
Dlaczego to zrobiła?
***
Siedziałem w zacienionym kącie w sypialni trzymając końcem opuszków szklankę z alkoholem. Na trzeźwo byłem prawie pewien, że rozmowa z dziewczyną u której wcześniej zjawił się lekarz i po prostu kazał czekać była wręcz nieosiągalna z mojej strony. Byłem tak pod kurwiony i zraniony jak jeszcze nigdy wcześniej.
Przełykając wódkę do moich uszu dotarł szelest satynowej pościeli na łóżku.
Ruszyła się. Jej cudowna sylwetka ocierała się o zimny materiał prowokując mój puls i serce do szybszego pompowania. Mimo, że mózg był urażony, nie chciał dopuścić mojego ciała do spokojnego wpatrywania się w nią, to ta druga część - ważniejsza - nie pozwalała oderwać mi od niej wzroku.
- Mmm - mruknięcie wydobywające się z lekko rozchylonych warg pomknęło aż do mojego fiuta stawiając go jak maszt. Przekląłem czując bolesne napieranie na twardy rozporek jeansów. Nikt nigdy jednym manewrem nie spowodował tego, że kutas powstał natychmiastowo. Była wyjątkowa, i doskonale sobie z tego zdawałem sprawę, ale...
Nie mogłem jej mieć. Mimo, że minęło tyle czasu dalej pogodzenie się z tą myślą wydawało się nierealne.
- Brandon?
Nawet nie wiedziałem, że oglądałem ją nie mrugając ani razu. Dixie bardzo powoli pomasowała skronie siadając na materacu. Zamlaskała rozglądając się dookoła.
- Gdzie jesteśmy? - wychrypiała bardzo cicho. Brzmiała tak niewinnie, oraz słodko, że zapewne gdyby nie sytuacja w jakiej się znaleźliśmy pomyślałbym, że uśmiech nawet nie określiłby jej niewinności. Natomiast Dixie Benet nie była niewinna.
- W moim prywatnym piekle, Dixie - prychnąłem opuszczając szkło na deski, którymi wyłożona była podłoga pod moimi stopami. Drugi raz tamtego dnia szkło rozprysło pod stopami. Zauważyłem jak podskoczyła chwytając się za serce. Uśmiechnąłem się przebiegle kciukiem masując miękki fotel. - Oj Dixie - pokręciłem głową uśmiechając się szatańsko.
Odbiłem się od mebla znajdując się w dwóch krokach przy niej. Złapałem od razu w dłoń jej twarz przyglądając się zielonym oczom. Panika, lęk, strach... Och, kochanie pokaż mi więcej.
- Sądziłaś, że tak po prostu wpuszczę cię nie dając żadnej nauczki? - pochyliłem się uważnie pilnując reakcji blondynki. Musnąłem zębami ucho ciągnąc za małżowinę. Syknęła chwytając za satynę zaciskając na niej palce z długimi paznokciami.
- Brandon, daj mi to wyjaśnić - drżała ze zdenerwowania. - Proszę...
Chwyciłem ją za tył głowy licząc, że jeśli pochylę głowę dziewczyny do tyłu, ale wtedy pod rozmytym makijażem ujrzałem coś dziwnego. Gdy wracaliśmy miała dalej prawie nienaruszoną cerę, jedynie smugi czarnego tuszu zaschniętego na policzku dowodziły temu, że płakała.
Wtedy moją uwagę przykuł ogromny siniak. Tego było więcej. Na łabędziej szyi odciśnięty był jakiś sznur, jakby ktoś ją podduszał.
Dostrzegła, że przyglądałem się temu co szpeciło jej piękność.
- Kto. Ci. To. Kurwa. Zrobił?!
- Brandon... - załkała trzęsąc się.
- Nie będę powtarzał dwa razy!
- On... Juan zmusił mnie do tego wszystkiego chcąc się na tobie zemścić - wiadomość, która wyszła z jej ust spowodowała zastój czasu. Miałem wrażenie, że utknąłem w jednym miejscu marząc tylko o tym, aby wydobyć z chuja ostatnie tchnienie.
- Jeśli...
- Mówię prawdę - wyszeptała spoglądając mi w oczy niczym zraniona sarenka. Zieleń lśniła w świetle lampki, a woda zebrała się w kącikach. - Gdybym miała wyjście, nigdy nie zrobiłabym nic przeciwko wam, mimo, że zadziało się tak dużo.
Lód zdobiący moje serce roztapiał się chłodząc rozgrzane do walki mięśnie. Pogubiłem się w tym wszystkim, ale jednego byłem już pewien...
Dixie Benet była kimś kto jako jedyny potrafił wzbudzić we mnie pewne uczucia. Sądziłem, że nawet gdyby to zrobiła... gdyby mnie zdradziła wrogowi nie mógłbym jej zabić. Jej nigdy.
- Idź spać - burknąłem odchodząc w kierunku okna.
- Nie chcę, chcę z tobą porozmawiać, z tobą, Florą i Stephanem. Nie chcę, aby obwiniała mnie za to, co się wydarzyło.
- Nic się nie wydarzyło - wymamrotałem wpatrując się we wierzę Eiffla. Błyszczała niesamowicie prezentując wdzięki miejsca. Podobnie jak Dixie w moim łóżku. Chwyciłem telefon, który zawibrował na stoliku.
Castiel: Załatwiłem.
To jedno słowo obróciło prawie wszystko o sto osiemdziesiąt stopni. Wszystko wskazywało na to, że w niedalekiej przyszłości Dixie wróci z nami do Ameryki, nawet jeśli, kurwa tego nie chciała...
![](https://img.wattpad.com/cover/334080614-288-k928810.jpg)
CZYTASZ
The Destiny of Dixie |18+
RomanceBył dla mnie jak Anioł Stróż... To dzięki niemu udało mi się zburzyć mury obronne i ponownie otworzyłam serce dla kogoś innego, jednak... Żył w świecie, w którym panowało kilka zasad. Jedną z nich była: Jeśli została ci oddana córka kogoś wpływowego...