Rozdział 17

1.5K 86 6
                                    

Dixie 

Stosunkowo długo wstrzymywałam się przed wejściem do środka miejsca, w którym miałam zderzyć się ze swoimi wspomnieniami. Stojąc przed drogą, paryską restauracją żołądek zaciskał mi się niekontrolowanie, a gardło momentalnie zapragnęło wody, by ugasić pragnienie. Miałam dociśniętą do klatki piersiowej małą torebkę, ponieważ podejrzanie drażniła mnie, gdy dyndała przy odkrytym udzie. 

Dixie, no dalej! Spotkasz się z Florą! Wreszcie, po trzech latach! Fala myśli pchała mnie wprost do szklanych drzwi, ale nie potrafiłam się ruszyć. Momentalnie zapomniałam jak wykonać jakikolwiek ruch. 

- Wchodzi pani czy może jednak nie? Blokuje pani kolejkę - ochroniarz sprawdzający zawartość torebek i okryć wierzchnich odezwał się wyrywając mnie z zatrważająco przygnębiającego natłoku udręk. 

- Ach, tak - odezwałam się chrypiąc. Mężczyzna wyjął zza siebie jakieś pikające urządzenie i "prześwietlił" mnie nim. Gdy nie znalazł żadnych przeciwskazań gestem dłoni wpuścił mnie do złotego holu. 

Restauracja w której umówiona byłam z przyjaciółką znajdowała się w samym centrum Paryża. Z racji, iż posiadała ona mnóstwo renomowanych nagród i odpowiednią renomę na rynku, właściciele robi wszystko, aby stała się naczelną wizytówką miasta zakochanych. 

- Witamy, w Rose Amoureux - kobieta odziana w firmowy garnitur stała za małym stolikiem w rogu. - Ma Pani rezerwacje? 

- Tak, na nazwisko Rivera - wymusiłam uśmiech starając się zapanować nad drżeniem ciała. 

Francuska postukała w jakiś ekranik i skinęła głową. Podeszła do mnie podając jakąś magnetyczną kartę. 

- Proszę pojechać windą na ostatnie piętro. Goście już oczekują. 

Nie miałam możliwości zapytania o to dlaczego musiałam udać się na przejażdżkę metalową puszką, ponieważ ta zajęła się innymi klientami. 

Wzięłam głęboki wdech, a przez myśl przeszło mi: - Przecież nie może być tak źle, prawda? Czego tak właściwie się obawiasz, Dixie? Dlaczego tak bardzo panikujesz? Chciałaś się z nimi spotkać! Idź!

Szpilki wbijały się ostentacyjnie w wykładzinę gdy stałam przed windą i zbliżałam do niej plastik. Przez nerwy musiałam powtórzyć ten zabieg kilka razy, i gdy metalowa puszka się otworzyła widok szczerych złotych ozdób, i żółte światło podrażniły moje oczy. 

W czasie jazdy do góry w lusterku poprawiłam blond fale i przylegający czarny gorset bez ramiączek, tak, żeby zasłonić niezakryty siniec przy piersi. Gdy piknięcie rozbrzmiało w moich uszach pomknęłam na dach?

Co jest? Pomyślałam rozglądając się za przybyłymi Amerykanami. Dopiero na widok małych żarówek przy drewnianym stoliku zaniemówiłam. Z Florą był Stephan, a naprzeciwko nich siedziała ogromna sylwetka obrócona w drugą stronę. 

- Dixie! 

Słysząc ten głos na żywo zerwałam się biegiem prosto w utęsknione ramiona przyjaciółki. Czując jej ciepło i charakterystyczny zapach łzy stanęły mi w oczach. Zamknęłam je, by nie wypłynęły na tle nocy. 

- Cholernie za tobą tęskniłam - wyszeptałam odrobinę zniekształconym głosem. 

- Ja za tobą też, wariatko - potarła odkryte łopatki wywierając na moim ciele gęsią skórkę. - Choć, Stephan i Brandon na nas czekają - złapała mnie za dłoń prowadząc w miejsce, gdzie było fenomenalnie. 

Ale hola. Moje serce stanęło, gdy ujrzałam przed sobą obróconą sylwetkę, tą samą, która zwróciła moją uwagę na samym początku. To był on... stał w rozkroku przyglądając mi się zmrużając ciemne oczy. 

Wyglądał marnie. Nie jak go zapamiętałam. Po ciemnych, długich włosach nie było śladu. Na jego głowie widniały krótkie, prawie ogolone do zera końce, a kości policzkowe wyrzeźbione bardziej niż wcześniej. Wyglądał ostrzej, drapieżniej, dziko, seksownie... Och! Uspokój się, nie możesz tak o nim myśleć! 

Mimowolnie wzrokiem poleciałam na jego gołe palce? Na żadnym nie posiadał złotej obręczy czym wytrącił mnie z tropu. 

Bardzo powoli podeszłam do Stephana; ten swoją drogą nie zmienił się ani odrobinę. Dalej blond tatuś z idealnym ciałkiem dla Florki. 

- Hej - zaszczebiotałam nie wiedząc po co aż tak optymistycznie. 

Odpowiedział mi uśmiechem i skinięciem. Usiadł na swoim miejscu z powrotem wcześniej wysuwając krzesło swojej żonie. Wyglądali razem jak prawdziwy obraz seksu, namiętności i miłości. 

Sama musiałam zająć miejsce bardzo blisko Brandona. Nie przywitałam się z nim, nie potrafiłam podejść sama z siebie i udawać szczęśliwej podczas gdy ten taksował mnie wzrokiem od stóp do głów. 

Zaplatając torebkę na oparciu drewnianego krzesła nieświadoma zahaczyłam swoim udem o ogromne, umięśnione bruneta. W moim brzuchu rozlało się stado motyli, a ja sama znieruchomiałam. Uspokojenie dudniącego tętna i szumu graniczyło z cudem. Ledwo dokończyłam tak banalną czynność i wyprostowałam się odsuwając odrobinę krzesło w lewo. 

- Teraz masz kochanie idealny przykład, że po ciąży mój tyłek stał się mniejszy - Flora wykrzywiła wargi łapiąc za gazowany napój w swojej szklance. Chyba każdy zmarszczył czoło, a ta fuknęła. - Zobacz na jej poślady! - pokazała na mnie, a ja się zarumieniłam odrobinę obniżając sylwetkę na siedzisku. 

- Flora - Stephan westchnął. - Nie wiem już co mam ci mówić, bo za każdym razem gdy zapewniam cię, że jesteś dla mnie najpiękniejsza ty robisz pojebane akcje! 

- Ach, zamknij się. Może mam swoje powody - łypała na biedaka, a ja oglądałam komedio dramat z zaciekawieniem. Ostatnio pisała mi o jakiejś małolacie , która pod dziwnymi pretekstami zanęciła się w jego firmie, ale olałam to, ponieważ doskonale zdawałam sobie, że Rivera poza nią świata nie widzi. 

- Dixie - Stephan wypuścił powietrze trzymane w płucach i zwrócił się do mnie. - Poopowiadaj trochę o tym jak ci się tu mieszka czy coś takiego. 

Widać było, że powoli narzekania żony działały mu na nerwy. W sumie? Mi również powoli to doskwierało, ale wolałam porozmawiać z nią sam na sam.

- Cudownie - uśmiechnęłam się promiennie ignorując wściekłe gromy Flory. - Ludzie, atmosfera... wow! - zachichotałam. 

- Rzuciłaś zarządzanie, prawda? - blondyn dalej ciągnął ze mną rozmowę. 

- Mhm, ale teraz wiem, że popełniłam ogromny błąd idąc na ten kierunek. Teraz wiem, że moda to to co zawsze było mi pisane. 

- Moja żona - smętnie machnął w jej stronę. - Wspominała o jakiś projektach. Wiesz, że jeśli szukasz inwestorów...

- Stephanie - zaskoczona przerwałam mu. - Mam z Carmellą bardzo długi kontrakt, i nie szukamy sponsorów. Dziękuję jednak za inicjatywę. 

- Podać coś? - na dachu zjawiła się kadra kelnerów. 

- Poproszę whisky - odchrząknęłam. Tak piłam to świństwo. - Z lodem. 

- Tak jest. 

Miałam wrażenie, że cyrk to dopiero się miał zacząć...

The Destiny of Dixie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz