Rozdział 23

1.6K 76 11
                                    

Dixie 

Trzęsłam się ze strachu przed tym, że nikt nie uwierzy w to co wyznałam. Z oczu płynęły ścieżki słonych łez świadczących o moim poddaniu się. Naprawdę nie miałam nawet sił dyskutować, dlatego w ciszy czekałam na ich reakcję. 

Flora niespodziewanie podeszła do mnie i mocno przytuliła. Załkałam w jej ramię darząc jasny sweterek przyjaciółki wodą. Trzymałam kurczowo za jej ramiona domagając się wreszcie upragnionej bezpiecznej przystani. Doskonale wiedziałam i za późno zdałam sobie sprawę z tego, że tylko w jej i jej brata ramionach mogłam to poczuć. 

Była natomiast jedna różnica. Flora z łatwością cisnęła mnie do siebie, zaś Brandon patrzył mając zmrużone oczy i silne ramiona założone na klatce piersiowej. 

Wydawał mi się zimny. Odległy. Obcy. Nie mogłam rozpoznać w jego ciemnych oczach tego opiekuńczego młodzieńca zapełniającego we mnie utraconą pustkę sprzed laty. Zniknął w momencie, gdy jego ojciec oddał jego duszę tej przeklętej Jess. Na samo jej wspomnienie przechodził mnie okropny dreszcz nienawiści. Zabrała mi go... 

- Posłuchaj... - Stephan zabrał głos jako jedyny wiedząc, że rodzeństwo tego szybko nie zrobi. Blondyn potarł zmęczoną twarz dłońmi wzdychając: - Ja ci wierzę, ale to nie oznacza, że to koniec bagna w które wplątałaś się i ty. 

- Jak to? - wychrypiałam odsuwając się odrobinę od brunetki. Ta zaś z bardzo nikłym uśmiechem kciukami otarła moje łzy. 

- To nie jest odpowiedni czas, aby mówić o tym, Stephan - Brandon surowo skarcił szwagra. Złapał za szklankę z alkoholem, kolejny już zresztą raz martwiąc mnie tym zachowaniem. Ostatnie co dla niego chciałam to to, aby popadł w alkoholizm. 

Gdzieś w głębi serca czułam, że dalej był tym czułym, pełnym uczuć chłopcem z idealnie ułożoną fryzurą. Na tamten moment ukrył go pod postacią tatuaży, ogolonych pod prawie sam koniec włosów, i czarnymi koszulami. 

- Możecie zostawić nas samych? 

Zamarłam. Nie byłam gotowa na ponownie dzielenie tylko i wyłącznie z nim przestrzeni. Flora spojrzała na mnie kiwając niezauważalnie głową. Splotła dłonie ze swoim mężem i obydwoje opuścili ogromny salon. Zaś ja podkuliłam nogi kryjąc twarz w udach. Obawiałam się tego, że on nie uwierzył, że będzie mnie obwiniał, wyzywał...

- Dixie - pełen żalu, utęsknienia szept rozszedł się gdzieś pośród jasnych ścian. Uścisk serca był niewyobrażalnie bolesny; bardziej niż uderzenia kierowane wprost we mnie Juana. - Lottie spójrz na mnie. 

Boże. Zacisnęłam mocno powieki. Kołatanie w klatce piersiowej i szalejący puls nie pozwalał mi się ruszyć. Tak cholernie tęskniłam za tym w jak czuły sposób mnie nazywał. To było niesamowite usłyszeć to po prawie trzech latach i to z jego słodkich ust, które kiedyś zasmakowałam. 

Poczułam szorstką, ciepłą dłoń na karku. Z wielką ostrożnością uniósł moją twarz kierując wprost na siebie. Kucnął przy kanapie oblizując wargi na których znajdowały się jeszcze kropelki jakiegoś whisky. 

- Cholernie pragnę ci wierzyć i... - zamilkł pocierając kciukiem zasinione miejsce pod początkiem włosów. Dreszcze pochłaniały zdrowy rozsądek i zamiast wybuchnąć, bronić się patrzyłam głupia zatapiając resztki uwagi na czekoladowe oczyska okalane grubymi, czarnymi rzęsami. 

Odchylił głowę do tyłu wydymając policzki. Nabierał powietrza dość gwałtownie napierając na mnie z chwilą coraz bardziej. 

- I wrócisz z nami do Nowego Jorku. Załatwię ci pracę jaką tylko chcesz i dach nad głową. Nie możesz tu zostać. 

- A...ale - wydukałam wreszcie - Ja nie mogę. 

- Dixie, to nie podlega dyskusji. Rozpętała się wojna, wiesz? Wojna w której stałaś się, jebanym celem numer jeden - obniżył się całując mnie w ten czuły punkt za uchem. Owiał mnie oddech alkoholu wymieszanego z papierosami. 

Był tak podniecający. Pobudzał mnie jego zapach. Rozbudzał zmysły otępiając moje mięśnie. 

***

- Carmella - rzuciłam się w uścisk ciężarnej ponownie czując łzy pod powiekami. Ta przepraszała mnie chyba ze sto razy za to, że nie dostrzegła ran ani dziwnego zachowania kierowanego z mojej strony. Wytłumaczenie jej tego, że praktycznie nie pokazywałam tego po sobie było trudne. Bardzo trudne. 

- I co teraz? - zapytała uciskając moje splecione dłonie na udach. Wzruszyłam ramionami uspokajając oddech. - Wrócisz z nimi? 

- Chyba... boje się teraz o siebie jak i o was wszystkich. Jeśli przeze mnie ma się stać coś tobie i maluchowi - spojrzałam odruchowo na jej wypukłość uśmiechając się smutno. - Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. 

- Kochanie, przecież wiesz, że potrafię poradzić sobie z każdym fiutem chodzącym po tej ziemi - zachichotała. 

Sama prychnęłam kręcąc głową. Nawet w takich chwilach ta potrafiła mnie rozbawić. Nie wiedziała tylko, że ta gra toczyła się w półświatku. Między kręgami do których nigdy miałam nie należeć. 

Los chciał inaczej. Musiałam wracać do Ameryki ratować siebie, przyjaciół i rodzinę. 

***

Gdy pakowałam swoje rzeczy dotarło do mnie już na zimno, że nigdy więcej nie będę żyć tak jak wcześniej. Wylatując z Paryża miałam zostawić wszystko do czego dążyłam przez cholerne trzy lata ciężko harując. 

Niespodziewanie telefon na stoliku nocnym wydobył z siebie dźwięk powiadomienia. Odblokowałam go dostrzegając wiadomość od... Brandona. Wcześniej sądziłam, że zmienił numer, ale cóż... najwidoczniej nawet nie próbował się ze mną skontaktować po wylocie. 

Przełknęłam okropny ból w sercu czytając. 

Brandon: Załatwiłem ci pracę w jakimś butiku. Flora powiedziała, że będziesz zadowolona. Jutro z samego rana podjedzie pod ciebie ochroniarz i zabierze cię na lotnisko. 

I tyle? Przemknęło mi przez myśl. 

Och, musiałam się przełamać i spędzić ostatnią noc w domu gdzie praktycznie stanęłam na nogi, ale cóż... 

Wszystko poszło się potocznie jebać. 

The Destiny of Dixie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz