Rozdział 46

1.5K 78 1
                                    

Dixie 

Pociągnęłam nosem próbując ukryć dyskomfort, ale nie udało mi się to. Brandon wyczuł, że coś jest nie tak i stanął w połowie drogi do windy. 

- Lottie? Co się dzieje? Zesztywniałaś - spojrzał na mnie ze zdziwieniem na twarzy. - Boli cię, tak? - mówił tak czule, że nagle wszystko co złe przestało sprawiać mi okropne cierpienia. Stado motyli znieczuliło mi zrastające żebra. 

- Nie - zapewniłam odrobinę unosząc kąciki ust. - Możesz iść dalej - zapewniłam na znak tego pocierając bardzo delikatnie kark bruneta. Powinnam czuć niepewność, ale... znałam go. Wiedziałam, że uwielbiał gdy ktoś bawił się jego ciemnymi włosami, bądź smyrgał czule tamto miejsce. 

Widziałam w jego ciemnych oczach czyste szczęście. Skinął tylko delikatnie ruszając wolniej w stronę metalowej puszki. Gdy znaleźliśmy się w środku odrobinę zmrużyłam powieki przez drażniące światło małych lampek w rogu. 

Widząc nasze odbicie odrobinę zaczęłam chichotać. Brandon był ogromny, a ja na swój sposób o dużo mniejsza. Jego silne barki wręcz topiły mnie w swoim uścisku, a nogi rozstawione miał dość szeroko, szczęka napinała się za każdym razem, kiedy na szyi drgała gruba żyła. 

- Hm? - ciemna brew powędrowała ku górze. 

Wzruszyłam odrobinę ramionami przytulając się do ciepłej klatki piersiowej. Nie odpychał mnie ani nic, po prostu pozwolił poczuć ciepło jego ciała i rozkoszny zapach perfum. 

***

- Pomóc ci? - zapytałam widząc jak siłuje się z małym Ryanem, aby zmienić mu pieluszkę. Mały z dnia na dzień robił się coraz to bardziej sprawniejszy, i sprawiał nie lada kłopoty. 

- Nie - pokręcił głową skupiony na nóżkach syna. - Widać, że mój, bo ma w nogach silniki samochodów - wymamrotał pod nosem. 

Widok był przezabawny. Jak byliśmy już w mieszkaniu, a opiekunka polecona przez Florę wyszła chłopak musiał nakarmić bliźniaki, co również było wyzwaniem nie z tej ziemi. Chyba ubrudził się bardziej niżeli te małe bobaski. 

Dziecko, i Brandon... obraz warty zapamiętania nawet na łożu śmierci. I nawet jeśli nie łączyło mnie z tym małym ciałkiem zupełnie nic. 

- Porozmawiamy potem, dobrze? - zerknął na mnie przelotnie. - Muszę położyć go spać, dopiero potem będę miał chwilkę. 

- Dobrze - westchnęłam opierając głowę na łokciu. Musiałam zrozumieć, że nie będzie już tak jak wcześniej, a na jego głowie znajdowało się mnóstwo ważniejszych spraw. 

*** 

Było już dość późno. Z niewiadomych przyczyn Brandon musiał zamknąć się na jakiś czas w gabinecie? Nie wiedziałam co znajdowało się w pomieszczeniu za jasną ścianą jego mieszkania. Nie mogłam się sama ruszać, więc uwięziona byłam na kanapie w salonie i tam czekałam, czekałam i czekałam, aż wreszcie...

- Okej - westchnął pocierając spodnie od garnituru, które miał na sobie. - Przepraszam, skarbie, ale miałem ważne ważne spotkanie. Nie mogłem być nieobecny. 

- Rozumiem - przełykając ślinę. - Brandon, chciałam porozmawiać o tym, co teraz będzie - machnęłam dłońmi w powietrzu spuszczając wzrok na miękki koc. 

- Jak to co? - zapytał jakby nigdy nic. - Spróbujemy od nowa. Z czystej karty, wreszcie mając zielone światło. Bez pieprzonych kłamstw, intryg, wreszcie nieograniczeni. 

Przysunął się do mnie dotykając palcami nadgarstek. Poczułam jak gęsia skórka otula mnie, a mimo, iż miałam ciepły materiał na udach to zrobiło mi się nagle bardziej goręcej. 

Ryzykowane, a zarazem... wymarzone. 

Przecież chciałam być z nim, chciałam tworzyć z nim jedność, a tylko to co wydarzyło się przez te lata trzymało mnie od tego z daleka. Zapewniał mnie, że tego już nie było i nie miało prawa być. 

Juan, Alvaro, Thomson nie żyli. Nikt nie mógł ingerować w jego decyzje, a całość spoczywała na jego podpisach. O'Brien był sam dla siebie szefem i panem. 

- Dixie, zrozum - uniósł moją brodę wprost na siebie. - Teraz nie ma nic co mogłoby nam zagrozić. Każdy, kto nadepnął nam na odcisk nie chodzi z nami już po tej ziemi. Pozbyłem się i pozbędę każdego, kto swoim popierdolonym zdaniem będzie ingerował między nas. Kocham cię, i wreszcie chcę to mówić każdemu bez cienia obawy, że narażę cię znowu na popierdolone sytuacje. 

Kochał mnie... 

- Brandon, ja ciebie też kocham - przyznałam czując pod powiekami łzy. - Ale boję się, naprawdę się boję, że teraz gdy stałeś się całą głową może być jeszcze gorzej. 

Nagle sprawnie poruszył się na miejscu, a usta uformowały się w szeroki uśmiech, prawie na pół twarzy.

- Kochasz mnie? Dixie, naprawdę kochasz mnie? 

Pokiwałam głową, nie chcąc już grać jakiejś cnotki. Musiałam przyznać się przed nim otwarcie do swoich uczuć. 

- I nic innego się nie liczy. I jeśli dalej chcesz mnie, tyle, że z małym ekwipunkiem... - zaśmiał się chwytając mnie za dłonie. Patrzył mi w oczy tak szczerze, z taką miłością, szczerością, że rozpływałam się. Łzy ciekły mi po policzku niczym strumyk wody. - uczynię cię najszczęśliwszą kobietą na świecie. Jeśli dasz szanse nam, naszemu związkowi już nigdy więcej nie pomyślisz o przeszłości. 

Czy danie mu tak szybko szansy było moim strzałem w kolano? Nie wiedziałam, ale coś mi mówiło, że dla miłości mogłam zaryzykować... 

A co jeśli naprawdę mogłam być przy nim jak prawdziwa pani swojego szczęścia? Sądziłam, że wymarzone życie mogłam mieć na wyciągnięcie ręki, ale czy tak było? 

***

Powiedzcie mi, czy wy jesteście gotowi na Epilog?

The Destiny of Dixie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz