Rozdział 13

1.6K 73 2
                                    

Ogólnie to nudno mi dzisiaj, i z nadgarstkiem już lepiej co za tym idzie szykujcie się na maraton! 

Brandon 

- Zatańczymy? - Jess musnęła moje wargi swoimi. Nie odepchnąłem jej, nie miałem sił odstawiać cyrku przed stadem hien czekających tylko na jakąś sensacje. 

Odwróciłem wzrok od jej ciała zerkając na mierzącą mnie siostrę. Byłem na nią wkurwiony, wkurwiony do tego stopnia, że nim przemyślałem co robię położyłem łapska na ciele blondynki i pchnąłem ją na swoje kolana, tak, że oplotła mnie nogami w pasie piszcząc przy uchu. 

- Zamknij się - syknąłem grzmiąc tak zimno, że na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Przez rok, który ze mną spędziła już zapewne wiedziała, że jeśli by coś znowu pierdolnęła nie wyszłoby jej to na dobre.

- Brandon, właściwie to... mam dzisiaj urodziny - już mniej natarczywie przejechała palcem po mojej klatce piersiowej co chwilę zahaczając o guziki. - A jako mój mąż, raczej powinieneś dzisiaj być dla mnie miły - zrobiła tę swoją "słodką" minę, na którą nabierała mojego ojca i przysunęła mnie za kołnierz bliżej klatki piersiowej wypiętej pod mój nos. 

- Nie przelecę cię - od razu zaprzeczyłem jej sprytnemu planowi. Zacisnęła mocno wargi w wąską linie i zerknęła w bok jakby kogoś szukała. - A jeśli pójdziesz teraz gzić się do kibla z jakimś małolatem nawet nie pokazuj mi się na oczy - szarpnąłem jej dłońmi spychając jej ciężar z siebie. 

- To ty możesz chodzić na dziwki, a ja nie mogę nawet raz?! - stanęła nade mną zakładając ramiona pod piersiami. Zaśmiałem się gorzko mając przyklejone usta do szkła trzymanego w ręku. 

- Jaka głupiutka z ciebie dziewczynka, Jess - z niedowierzania wychyliłem zawartość Szkockiej do gardła. W sumie mogłem się spodziewać tego, że głupia dalej będzie się łudziła na seks ze mną, ale nie sądziłem, że będzie wykorzystywać dzień swoich urodzin do tego. - Wypierdalaj! - machnąłem jej dłonią rozsiadając się wygodnie w loży. 

Odeszła tak szybko jak się pojawiła. Przez chwilę chociaż mogłem poczuć swobodę, ale nie trwało to długo. Przy swoim boku poczułem szturchanie, a potem w pomieszczeniu stało się coś dziwnego. 

Huk. Kilka strzałów. Muzyka ucichła, a ludzie wybiegali stamtąd tak prędko, że kurz unosił się za nimi aż do samego wyjścia. Uniosłem się strącając szklankę powodując jej rozbicie i wyjąłem pistolet spod marynarki. 

Odruchowo spojrzałem na siostrę i szwagra. Stephan zasłonił ciałem brunetkę, gdy ta drżała. 

- Ki chuj tu jest?! - uniosłem głos przeładowując glocka. 

Niedługo potem zza ciemnej auli wyłoniła się sylwetka. Znajoma chyba wszystkim którzy mieli coś wspólnego z kartelami Europy. Włoski Capo di tutti capi stanął ze mną twarzą w twarz mierząc również lufą w sam środek czoła. 

- I kto tu teraz jest na wygranej pozycji? - Juan Castello; przyodziany w czarny garnitur Włoski diabeł miał nade mną odrobinę przewagi, jednak sprawnym ruchem przełożyłem broń za sobą i dzięki zmienionej pozycji mogłem obejść jego ręce uwieszone w górze, i również wycelować w opalne czoło. 

- No co? Może sam mi odpowiesz - zacmokałem wyzywając go tym na walkę. 

Jako pierwszy oddał strzał. Nie drgnąłem nawet, za to pisk Flory był nie do zniesienia. 

- Stephan wyprowadź, Florę - rozkazałem nie odrywając spojrzenia od wroga. Ten również przyglądał mi się z uwagą. - Lepiej, żeby flaki tego włoskiego szczura nie wylądowały na jej twarzy. 

- Prosisz się skrócenie języka - wysyczał odrobinę ruszając barkiem odsłaniając tym swoje narzędzia schowane w pokrowcu pod marynarką. Skubany sądził chyba, że nie mogłem go zaskoczyć, ale mylił się. Jednym ruchem wyjąłem z kieszeni scyzoryk i rzuciłem go na oślep trafiając prosto w tętnice jednego z jego ochroniarzy. Łysy złapał się za szyję i dusząc się krwią wydał z siebie ostatnie tchnienie opadając pod stopy swojego szefa. 

- Nie musisz, bo prędzej ja skrócę cię o głowę, niż tym mnie o język - zapewniłem nonszalancko schylając się po umazany w brei ostrze. Podstawiłem mu je centralnie pod nos kpiąc tym samym z tego jaką "siłą" dysponował. 

Widziałem jak drga mu mięsień szczęki uświadamiając mnie w tym, że właśnie pozbawiłem go jednego z ważniejszych przywódców ochrony jakich miał przy sobie. Głupi chyba nie sądził, że zauważę również charakterystyczny znak krzyża na jego szyi. Tak się złożyło, że scyzoryk właśnie tam się wbił. Ups. 

- Jeśli nachodzisz moją rodzinę pamiętaj, że O'Brieny i Riverowie to przebiegłe sukinsyny, które nie zawahają się ani chwili zabić dla rodziny. Z łaski swojej - pacnąłem nogą trupa - wziąłbyś tego nędznika bo jebie jak w kurniku. Chyba nie miał jak się umyć, co? - zakpiłem. - Posprzątaj nędzniku - poklepałem go po barku, a ten jakby w jakimś transie dalej nie opuszczał broni. 

- Doigrasz się młody. Razem z ojcem będziecie wąchać kwiatki pod moimi nogami, a ja z chęcią będę po was chodził - wysyczał wreszcie odwracając się do mnie, gdy stałem już w wyjściu. 

- Tak, już trzęsę portkami jak ty, wielki szefie tych Włoskich dziwek - wyplułem luzując krawat pod szyją. - Na twoim miejscu trzymałbym się z dala od nas, bo inaczej nie będę powtarzał trzeci raz. 

- Szykuje się wojna wiesz o tym, prawda? Wiesz, że twój ojciec wprowadzając narkotyki i przemyt broni wkroczył na nasze terytorium - mówił już spokojniej. - Jedno z naszej trójki musi polegnąć, zdajesz sobie z tego sprawę?

- Nie będę to ja ani mój ojciec, tylko ty łajdaku - wysyczałem. - Wypierdalać z mojej ziemi! Już! - poniosła mnie furia i nim się zorientowałem rozstrzelałem pół jego czarniaków. Z ciał lała się krew prawie pod sam bar po szklanych schodach. 

Morze krwi. Morze martwych ludzi. Nic mi innego nie zostało.  


The Destiny of Dixie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz