Dixie
Pewnie zastanawiacie się czy podczas kolacji coś jeszcze poszło nie po mojej myśli. I nie zaskoczę jeśli odpowiem: TAK, zdecydowanie nic nie poszło tak jak miało.
Siedząc tak blisko Brandona świat staną w miejscu. Nie potrafiłam złapać normalnego wdechu, tylko robiłam to żałośnie drżąc i mimo wypitego alkoholu ciało pragnęło jego dotyku. Wręcz dusza sama lgnęła w jego stronę. Musiałam hamować się ze wszystkich sił, aby nie dotknąć jego silnej dłoni. W dalszym ciągu zastanawiałam się, dlaczego przyleciał?
Miał swoje życie w Ameryce. W Paryżu nie było dla niego niczego; na pewno nie nic na czym mu zależało. Z tego co wiedziałam nawet zanikł rodzeństwu kontakt z biologiczną matką, która swoją drogą też stacjonowała od kilku lat w mieście zakochanych.
- Dixie? - Flora uderzyła mnie w łydkę pod stołem. Dopiero wtedy oderwałam wzrok od drewna okalanego jasnymi lampkami. - Jak ci się tu mieszka? Jak tutejsi? - zagadała w bardzo dziwaczny sposób.
- Okej - wypaliłam pocierając kciukiem swoją dłoń dodając otuchy. - Naprawdę okej - wyszeptałam siląc się na uśmiech. Miałam wrażenie, że wyszedł jednak z tego grymas. Do radości to mi daleko, pomyślałam chcąc wywrócić oczami.
- To fajnie - westchnęła dotykając mojej pięści znajdującej się na stoliku. Zacisnęła na niej palce o mały włos nie rozpłakując się. - Tęsknie za tobą w Ameryce. Wrócisz do nas kiedyś? - jej broda drżała. Sama ledwo panowałam nad tym, aby nie puścić emocjom i rozpłakać się jak małe dziecko.
Tak bardzo chciałam jej powiedzieć o tym co mnie ostatnio spotykało. Chciałam powiedzieć jej o Juanie, o tym jaki był. O tym jaką bestią stawał się w moją stronę, gdy według niego złamałam jakieś zasady. Chciałam z nią uciec... ale nie mogłam Wtedy raz na zawsze zostałam uwięziona w sidłach samego diabła pochodzenia Włoskiego, i chodź wcześniej śmiało mogłam spakować walizkę i zabukować lot do Nowego Jorku, tak w tamtej sytuacji musiałam o tym zapomnieć.
- Flora... - mój głos przypominał bardziej chrypkę. - ...zaczęłam tu coś nowego. Naprawdę ostatnie o czym myślę to powrót do Nowego Jorku. Mam tu pracę... - obniżyłam wzrok na nasze splecione dłonie przerywając ponownie -...faceta.
Nie mogła wiedzieć, iż marzyłam o powrocie i o tym, żeby wyznać prawdę na światło dzienne. Gdybym to zrobiła wtedy rozpętałabym prawdziwe piekło.
- Faceta? - zaszokowana aż wyprostowała wcześniej zgarbione plecy. Po czułości ukrytej za brązowymi źrenicami nie zostało praktycznie nic. Ciekawość. Tylko tyle mogłam z niej wyczytać. Czysta, ludzka ciekawość. - Nie wspominałaś o nikim od pierwszych urodzin Love.
- Wiem, ale... poznałam go dość niedawno. - Kłamstwo. Z Juanem wszystko rozpoczęło się ponad półtora miesiąca wstecz. - Dogadujemy się. - Kolejne kłamstwo. Na początku może i tak, ale z czasem stałam się jego prywatną maszyną do eksperymentów, i nie miałam praktycznie nic do powiedzenia. - Zależy mi na nim. - I kolejne kłamstwo. To chyba bolało najbardziej.
Gdy już otworzyła swoje usta, żeby odpowiedzieć komórka w mojej torebce wydała z siebie wibrację. Przełknęłam ślinę sięgając po urządzenie.
Juan: Jeśli za pięć minut nie znajdziesz się w moim apartamencie nie będzie z tobą dobrze, Dixie.
Zamarłam. Było już bardzo późno. Nie miał w zwyczaju wzywać mnie po dwudziestej do siebie, i jeśli wcześniej nie byłam z nim umówiona (chodź raczej to on umawiał naszą dwójkę na swoich warunkach) to wysyłał za mną jakiegoś napakowanego faceta. Ten chodził za mną krok w krok.
Wpadłam w niebezpieczną znajomość. Plułam sobie w brodę za to, że dałam się tak wykiwać. Mimo, że oczarował mnie swoimi dojrzałymi decyzjami, rozmowami na początku, to mogłam trzymać się od niego z daleka.
Za późno zauważyłam przy jego biodrze broń i zestaw różnorodnych noży. Za późno...
- Wybaczcie. Będę się już zbierać - wstałam gwałtownie odrobinę chwiejąc się na szpilkach. Straciłam równowagę i myślałam już, że polecę jak kłoda przed siebie, lecz wtedy złapały mnie silne, męskie ramiona.
Uniosłam bardzo powoli zamglony wzrok. Natrafiłam na te piękne, przenikające oczy, które potrafiły śnić mi się jeszcze czasami, gdy płakałam w samotności. Nawet nie zauważyłam, gdy wbiłam paznokcie w muśniętą słońcem skórę.
Zorientowałam się dopiero, gdy naparł swoimi dłońmi na moje barki zaciskając na nich mocno koniuszki. Małe kropelki krwi zawitały na białej koszuli zdobiąc ją niczym wzorek.
- Wybacz - wydobyłam z siebie doprowadzając ostatnie szare komórki do funkcjonowania. Z bardzo dużym oporem puściłam jego sylwetkę i pożegnałam się z Florą. Wyszeptała mi na ucho, że zostaną w Paryżu przez jakiś czas więc będę mogła się z nią spotkać sam na sam.
Dzięki Bogu.
***
Byłam spóźniona a do tego podpita. Jadąc windą do apartamentowca dwóch facetów w czerni stało po moich dwóch stronach, a strach czmychał mi wręcz przed samymi oczami. Nie mogło to się skończyć dobrze i zdawałam sobie z tego całkowitą rację.
- Spóźniłaś się osiem minut - usłyszałam suchy tembr, gdy zostałam z nim sam na sam. Ochroniarze pchnęli mnie sami w jego szpony.
Chodził po ogromnym salonie obracając w dłoni jeden ze sowich scyzoryków; połyskiwał w świetle żarówek niczym najszczerszy diament.
Zaschło mi w gardle. Stanęłam jak wryta wpatrując się w furię Juana. Nawet nie zorientowałam się gdy podszedł do mnie i złapał za tył głowy. Pisnęłam przerażona zaczynając się szarpać, ale wtedy wsunął ostrze za pasek spodni i unieruchomił mi dłonie nad głową.
Poczułam jak łzy lokują się na swoim stałym miejscu.
- Z kim się spotkałaś? - szarpnął moim ciałem powodując okropne pieczenie. Wiedziałam, że wyrwał mi kilka włosów. Drań! - Mówię do ciebie! - ponownie mną targnął jakby oczekiwał, że od razu się poddam.
Musiałam walczyć, nawet po trzech szklankach whisky.
- Zostaw mnie - wierzgałam się. Poprowadził mnie do tyłu i rzucił o ścianę. Jak zwykłą lalkę. Zawyłam prostując gwałtownie obolałe plecy. - Juan, proszę... - załkałam osłabiona wspinając się na łokciach.
- Głupia dziwka - splunął przy moich stopach. Kucnął wymierzając siarczysty policzek. Głowa opadła mi na lśniące panele, a w kącikach ust stanęły stróżki krwi. - Myślisz, że nie wiem kim jesteś, Dixie Benet? Pierdolona miłostka samego Brandona O'Briena.
Zamurowało mnie mimo wycieńczenia. Domyślałam się przecież, że miał jakieś podejrzane powiązania z tamtym światem ale nie sądziłam, że wiedział o tym.
- Skąd... to wiesz? Skąd znasz Brandona? - wysapałam.
- Jak mógłbym nie znać mojego wroga numer jeden. słoneczko? - uśmiechnął się dziko. - Nie zależy mi na tobie ani w jednym procencie - znowu oplótł sobie nadgarstek moimi włosami i podniósł nie siląc się na żadną ulgę.
Pchnął moją sylwetkę na stół bilardowy ustawiony w samym kącie salonu.
- Bo widzisz... Brandon zadarł nie z tym co trzeba, a ty pomożesz mi się na nim zemścić. Zrozumiano? Jeśli jeszcze raz się z nimi spotkasz to tylko na moich warunkach! Zrozumiano?
Wydzierał się tuż nad moim uchem jakby liczył, że rozsadzi mi tym bębenki uszne. Chciałam jakkolwiek zasłonić sobie uszy, lecz on znowu złapał moje dwa nadgarstki, tylko za tamtym razem splótł je skórzanym pasem i rzucił za moją głowę. Knykcie zapiekły od potarcia z chropowatą powierzchnią.
Wpakowałam się w okropne gówno i bałam się, że nie będę mogła już z tego wyjść.
![](https://img.wattpad.com/cover/334080614-288-k928810.jpg)
CZYTASZ
The Destiny of Dixie |18+
Любовные романыBył dla mnie jak Anioł Stróż... To dzięki niemu udało mi się zburzyć mury obronne i ponownie otworzyłam serce dla kogoś innego, jednak... Żył w świecie, w którym panowało kilka zasad. Jedną z nich była: Jeśli została ci oddana córka kogoś wpływowego...