Brandon
Obracałem w dłoni kostkę Rubika obserwując jej wymieszane kolorowe ścianki. Miałem wrażenie, że zabawka przypominała moje życie - pomieszane, trudne do ułożenia na nowo, i pełne chaotycznych tajemnic.
Oparty o ścianę swojego tymczasowego lokum nie mogłem się powstrzymać od skarcenia ludzi za wysokim oknem. Paryż nie różnił się prawie niczym od zakorkowanego New Jersey, czy Nowego Jorku. Trzy te miejsca łączyła przytłaczjąca chęć dążenia do jak najwyższego celu. Widząc dzianych urzędników, czy zwykłych pracowników prychałem. Byli nieudolni myśląc, że ich pracodawca da im wyższe stanowiska czy podwyżkę.
Miałem na głowie tysiące takich osób i znałem na wylot takie zachowania. Potrafiłem je wyczytać z wyrazu oczu, czy ruchów sylwetki. Garbili ramiona, źrenice minimalnie im się rozszerzały w wyniku pewnego rodzaju podniecenia, a ich dłonie drżały.
Gdy ktoś mi się narzucał sięgałem po broń i bezboleśnie, a przede wszystkim z łatwością pozbywałem się nie potrzebnego utrapienia powoli wchodzącego mi na głowę. Miałem przy sobie tyle ludzi, że zlikwidowanie jednego nie robiło żadnej różnicy, a czasami nawet i dawało nauczkę.
Prócz budynków nie wyróżniało tego miejsca nic. Zupełnie nic, dlatego wykrzywiłem wargi zastanawiając się nad tym jak Dixie się tam odnajdowała. Gdy ją ujrzałem na żywo po tak długim czasie coś obudziło się w moim zamrożonym przez ojca i Jess sercu.
Była piękna...
Piękniejsza niż zapamiętałem. Przez trzy lata stała się jeszcze bardziej krągła - zawsze mnie w niej pociągało-, a lśniące, blond włosy nie odstraszały swoim szorstkim wyglądem jak u mojej małżonki, tylko pięknie połyskiwały w światłach. Wyglądała obłędnie w tym czarnym gorsecie spod którego widziałem zarys pełnych piersi. Myślami oddaliłem się do chwil, gdy była bardzo nieśmiała i uciekała zawsze w szortach do siebie, gdy mieszkaliśmy w Londynie. Dopiero po jakimś czasie, po tym jak nasza znajomość wskoczyła na level wyżej odważyła się przyjść w nich do salonu i obejrzeć ze mną nowy sezon Szajki.
Przy niej byłem sobą. Byłem normalnym mężczyzną pragnącym miłości i bliskości, a w tamtym momencie? Kierowała mną tylko chęć zemsty na tych, którzy odebrali mi to siłą. Nie mogłem nawet znieść myśli, że Jess posunęła się do tak bestialskiego kroku i... wykorzystując mnie wpierdoliła w tatuśkowanie.
To nie z nią chciałem dzieci. To nie jej oczy miały posiadać moje największe szczęścia i to nie ona miała prawo nazywać się ich matką.
Poczułem odrażający dreszcz przenikający moje ciało. Odłożyłem wreszcie kostkę na stolik kawowy i sięgnąłem po telefon, aby odczytać wiadomość od siostry. Razem ze Stephanem zatrzymali się w apartamencie nade mną. Nie fatygowała się do mnie, żeby osobiście poinformować o wymyślonej kolacyjce w jakiejś restauracji.
Kolejna fikuśna niespodzianka?, pomyślałem. Odpisałem jej jedynie: Ok. I nie dopytując o szczegóły ruszyłem w stronę windy. Miałem spotkanie, tak mimo, że znajdowałem się na innym kontynencie interesy dalej pochłaniały mnie do cna.
Z informacji, które uzyskałem wychodziło na to, że pieprzony sukinsyn Juan znajdował się również w tym samym mieście co ja. Nie mogłem się omieszkać i zacząłem szperać jeszcze bardziej. Dzięki swoim wpływom mogłem skończyć go właśnie we Francji, ale potrzebowałem się na niego natknąć i złapać ponownie trop. Węszyłem jak tylko mogłem, niczym pies.
Byłem bardzo wyczulony na jakiekolwiek ryzyko. Musiałem wziąć pod uwagę to, że on również wysłał za mną kogoś kto skutecznie mógł przekazywać mu moje ruchy.
Na tym polegał nasz świat. Ciągłe pułapki, śmierć, katusze i intrygi. Na miłość nie było tam miejsca, i przekonałem się o tym nie raz. Nawet widząc swoją siostrę. Pod przykrywką cudownego, pełnego ciepła i harmonijnych relacji między sobą toczyli prawdziwe batalie z półświatkiem, bo on nie znosił tego.
Wręcz domagał się czystego biznesu, chłodnego bez żadnego uczucia. Walczyli z tym broniąc przede wszystkim swoje dzieciaki. Rozmawiałem nie raz ze Stephanem, jasno deklarował, że jeśli Nathaniel nie będzie czuł tego samego; jakiegoś pieprzonego musu służenia nielegalnym interesom, to pozwoli mu na rozwój w innej dziedzinie, tak samo było z Love.
Chociaż co do dziewczynek były to całkiem inne procedury. Jeśli twoim jedynym dzieckiem był chłopczyk jego przyszłość była jasna, zadeklarowana przez wiele warunków. Zaś dajmy na to taka Love... jej przyszłość zależała tylko i wyłącznie od ojca.
To on mógł albo jej pozwolić na normalną codzienność, albo skłanianie się ku temu, żeby trzymać ją w rodzinnych tradycjach.
***
Krążyłem po ulicach Paryża nie orientując się, że słońce już zachodziło. Stanąłem gdzieś na uboczu czując potrzebę zapalenia papierosa. Oparty o maskę auta wydmuchiwałem dym przed siebie rozkoszując się chwilą samotności, gdzieś gdzie ruch był znikomy.
Poczułem wibrację w kieszeni. Przekląłem pod nosem wyciągając telefon. To była Flora. Dobijała się do mnie od ponad kilkudziesięciu minut. Wywróciłem oczami wsuwając papierosa między wargi.
- Brandon, gdzieś ty się podział?! - od razu mnie ochrzaniła.
- Może lepiej zacząć od. Witam cię kochany braciszku. Nie widziałam cię cały dzień, co u ciebie? - zadrwiłem mówiąc niewyraźnie. Kurwa, wiedziałem, że uparła się na tę kolację. - Będę za dwadzieścia minut - wreszcie westchnąłem już prostując plecy. Upuściłem peta pod stopy gasząc go.
- Mam nadzieję, że się nie spóźnisz. Mamy stolik zarezerwowany na dwudziestą.
Rozłączyłem się nie chcąc słuchać jej biadolenia. Aby mieć już z głowy ich dwójkę wsiadłem ponownie w samochód i ruszyłem z pomocą nawigacji do jakiejś miejscówki.
Sądziłem, że poszukiwania Juana nie będą łatwe, i nie myliłem się. Przez całą drogę mierzyłem każdą, możliwą budowlę swoją uwagą. Tak naprawdę ten skurwysyn mógł być wszędzie.
Dzięki nawigacji dojechałem do dość przytulnej restauracji. Flora na mój widok aż wstała przytulając mnie na powitanie, a szwagier przywitał mnie uściskiem dłoni. Usiadłem na wolnym miejscu chcąc, żeby ten dzień się już skończył. Otwierałem kartę przystawek myśląc o czymś innym niż poprawienia relacji z siostrą i jej mężem.
Szczerze? Nawet po części miałem w dupie to co się między nami działo.
Coś mnie tknęło i uniosłem wzrok nad menu. Zamarłem widząc znajome sylwetki przy kobiecie przy wejściu. Nie. To co się działo wydawało mi się jakimś obłędem, a jakiś cios przebił moje serce drugi raz.
Zabrała je. Tak po prostu odebrała mi je.
Widząc te lepkie, łapczywe, fałszywe łapska Castello na jej biodrze zebrała się we mnie potworna furia. O mało brakowało, a bym ruszył w ich stronę przy okazji odstrzeliwując połowę gości po naszych bokach.
Jednak nie zrobiłem nic. Po prostu patrzyłem jak mój wróg ma to czego ja już nie mogłem, i z jaką łatwością miałem go już na celowniku.
Jeden ruch, pomyślałem o oddaniu strzału spod stolika.
Powstrzymałem się nie mogąc zrobić żadnego ruchu. Wmurowało mnie, a chęć mordu tej dwójki nagle stała się moim priorytetem. Dixie jakby nie patrzeć została wmieszana w to, i coś mi mówiło, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego co jest między mną a nim.

CZYTASZ
The Destiny of Dixie |18+
RomansaBył dla mnie jak Anioł Stróż... To dzięki niemu udało mi się zburzyć mury obronne i ponownie otworzyłam serce dla kogoś innego, jednak... Żył w świecie, w którym panowało kilka zasad. Jedną z nich była: Jeśli została ci oddana córka kogoś wpływowego...