Rozdział 29

1.6K 87 7
                                    

Jejku! Ale się cieszę, wbiliście 5k wyświetleń! Dziękuję wam bardzo... macie tak w ramach podziękowań, buziaczki <3

 Dixie 

- Flora! - skarciłam przyjaciółkę, kiedy ta zamknęła drzwi od jej majestatycznego kącika; przytulny własny kąt z mnóstwem kwiatów. Znajdował się tam również stolik kawowy umieszczony przy przeszklonej ścianie z widokiem prosto na ogród. Dwa różowe fotele zarezerwowane były niegdyś tylko dla naszej dwójki. 

- No co? - zapytała przeżuwając resztkę gofra, którym chciała mnie poczęstować od progu. Jak tylko znalazłam się z Brandonem pod ich domem pragnęłam usunąć się z powierzchni ziemi. 

Nie wynikało to zmianą miejsce mojego pobytu, tylko chodziło o to co stało się wcześniej. Gdy obudziłam się w ramionach chłopaka coś mi niemal złamało serce. Czułam porażające ciepło, a jego oddech muskał moje policzki. Spał smacznie zaciskając ręce na moich udach i biodrach, tak jakby nie chciał mnie puszczać... tak jakbym była cała jego.

- Uh! - jęknęłam rzucając torebkę na stolik. - Dlaczego nie przyjechałaś po mnie, ty?! - wycelowałam w nią oskarżycielsko palec mrużąc do tego oczy prawie do wielkości ziarenek. 

- Booo - przeciągnęła spuszczając wzrok na swoje szalone kapcie. - No bo Stephan mnie zatrzymał, a słyszałam o nawałnicach, więc żebyś nie czekała to wysłałam gnojka - machała rękami, i do tego mówiła z szybkością karabinu maszynowego. Kłamała. 

- Jeśli zrobiłaś to celowo, to wiedz, że... 

Moją wypowiedź przerwało nagłe wtargnięcie do pokoju przez syna przyjaciółki. Nathaniel trzymał ręce na klamce wieszając się w jakiś sposób na niej. Uważnie nam się przyglądał aż wreszcie powiedział:

- Wujek ma awarię. Powiedział, że sam sobie nie da rady. 

- No tak - Flora westchnęła. - Wszystko wiadomo. Mój udany braciszek pewnie nie wie jak nakarmić niemowlaka - wywróciła oczami a ja przełknęłam głośno ślinę. 

- Ciociu? Pójdziesz z nami do wujka, Ryana i Sophii? 

Czyli Sophia, pomyślałam. Ryan i Sophia O'Brien, jego dzieci...

***

Dziecięcy wrzask dobiegł nas od razu po przekroczeniu granicy części należącej do Brandona. Nathaniel zatkał uszy i wpędził do środka jak prawdziwa torpeda, za to ja zestresowana potarłam dłonie o materiał spodni i zatrzymałam się przed samą ścianą dzielącą mnie od salonu, w którym brunet toczył prawdziwą walkę z dziećmi. 

Znowu liczyłam. 

Dotarło do mnie, że robiłam to bardzo często i to będąc kłębkiem stresu i nerwów. 

- Choć - Flora machnęła mi dłonią wchodząc sama w głąb. 

Omal nie padłam jak długa na widok Brandona, na którego nagiej klatce piersiowej leżało malutkie ciałko. Pocierał dłonią plecki małej; niemowlę miało na główce czerwoną opaskę. Mając zamknięte oczy brunet kompletnie odpłynął. 

Nie potrafiłam przestać gapić się na wyrzeźbione mięśnie, po prostu to było silniejsze ode mnie. Śliniłam się jak idiotka, co zapewne widać było na pierwszy rzut oka. Dopiero zduszony dźwięk wydobywający się z czegoś nieopodal przywołał mnie normalności. 

Odchrząknęłam odrzucając długie włosy na plecy i założyłam złożyłam dłonie skołowana zagryzając wargę. 

- Daj mi ją, idź się prześpij - Flora westchnęła zabierając dziecko z objęć ojca. Brandon potarł twarz kompletnie wymęczony i tylko zerknął na mnie powoli się uśmiechając. 

- O, Lottie! Zrobiłabyś mi to swoje ulubione latte? Może postawi mnie na nogi. 

Kompletnie zdezorientowana uchyliłam usta, a ten po prostu mnie minął jakby nigdy nic. Florka uśmiechała się pod nosem kołysząc Sophię. 

- Flora - znowu syknęłam w jej stronę, ale ta po prostu wzruszyła ramionami gaworząc do dziewczynki. 

***

Brandon po wzięciu prysznica wrócił do nas jak nowo narodzony. Zrobiłam mu kawę, i co dziwne w jego szafkach była każda rzecz potrzebna do tego, aby idealnie wymierzyć wszystko. Dodałam nawet większą ilość karmelu i zamiast zwykłego mleka dolałam to bez laktozy. 

- Mmm - oblizał grubym językiem swoją górną wargę zlizując piankę. To było seksowne, cholernie seksowne. - Zmieniłaś odrobinę skład? - uniósł brew, opierając się biodrami o szafki kuchenne. 

- Odrobinkę - mruknęłam czując się odrobinę skrępowana będąc znowu sam na sam z mężczyzną. Onieśmielał mnie, znowu to robił tworząc w moim mózgu papkę. Nie mogłam dopuścić do kolejnego zaniżenia samej siebie dlatego wolałam trzymać się od niego z dala, ale to nie było takie proste. 

- Dixie - nawet nie zarejestrowałam jego ruchów. Byłam tak zajęta rozmyślaniem, że dopiero gdy mnie dotknął swoimi opuszkami palców zareagowałam. Pisk wydobył się ze mnie mimowolnie, a każda komórka zanikła. Z delikatnego, pieszczotliwego muskania mojej skóry przeszedł do ponownego trzymania mnie mocno za biodra. - Uwielbiam cię trzymać w objęciach, wiesz? - obniżył barwę głosu, wolną ręką odgarniając moje włosy z policzka. - Uwielbiam... 

Nasze twarze dzieliła minimalna odległość i kiedy pochylał się coraz to bardziej nie potrafiłam wykrztusić z siebie nawet jednego słowa sprzeciwu, po prostu stałam jak kołek pozwalając mu się pocałować. 

Gdy nasze wargi się ze sobą spotkały usłyszałam westchnienie wychodzące razem z pocałunkiem z miękkich ust. Stado motyli wybuchło niczym grom, a dłonie same odnalazły jego smukłe biodra. Dociskał się do mnie wbijając coś cholernie twardego w podbrzusze. 

- Czy nie przeszkadza? 

Brandon bardzo powoli odwrócił ode mnie uwagę kierując ją na rozwścieczonego ojca. 

Już wiedziałam, że coś się święci...

The Destiny of Dixie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz