Rozdział 10

1.7K 76 1
                                    

Dixie 

- Słucham? - zmarszczyłam czoło, kiedy telefon ciągle brzęczał na szafce przy łóżku. Kolejny już raz po drugiej stronie nikt się nie odzywał. Na domiar złego to był całkowicie inny nieznany. Wcześniej miewałam głuche telefony, ale nie aż tak często. - Halo! - zmęczona i zdenerwowana uniosłam głos. Znowu nic, jedynie jakiś szum. Kliknęłam w czerwoną słuchawkę ponownie blokując numer. 

Dupki! Zapewne to jakieś dzieciaki robiły sobie żarty. Przez ponad miesiąc we Francji nauczyłam się tego, że tamtejsza młodzież była bardziej kreatywniejsza niż ta z mojego osiedla w chociażby Londynie. Nie raz z balkonu kamienicy widziałam biegnącą babcię z bagietką za jakimś szczeniakiem, który postanowił zrobić nieśmieszny żart w postaci kradzieży zwykłej bułki. 

Pik! Pik! Pik!

Och! Przycisnęłam policzek do poduszki jęcząc. Zerknęłam kątem oka na czerwone cyfry w zegarze. Zbliżała się dwudziesta druga. Następnego dnia miałam wolne, więc ociężale sięgnęłam znowu po telefon. 

Flora: Powiedz, że nie śpisz w tym swoim zapyziałym, paryskim łożu. 

Prychnęłam kręcąc głową. Zaparłam się na łokciu i zaczęłam jej wystukiwać. 

Ja: Co jest? Coś z maluchami? 

Odczytała natychmiast i chwilę poczekałam na rozwinięty opis zdarzeń, który zamurował mnie. Z tego co przekazała mi przyjaciółka w Nowym Jorku, New Jersey, i Chicago nie było dobrze. W tych trzech metropoliach rozpoczęła się jakaś batalia. Pod streszczeniem wszystkiego podała mi linka do artykułu. 

Porachunki mafijne na ulicach trzech największych stanów Ameryki! New Yeresy, Nowy Jork i  Illinois zapłonęło dzisiejszego ranka. 

Z tego, co ustalono w batalii brało udział dwa wrogie sobie klany. Nie od dziś wiadomo, że przywódca Camorry prowadzi prawdziwą wojnę z samą Europą środkową. Czy historia lubi się powtarzać a zapomniana rzeź ponownie zawita w okna mieszkańców Ameryki? 

O wszystkim będziemy informować na bieżąco! 

Przełknęłam ślinę. Było za mało informacji, za mało! Poczułam jakiś przenikający ból. Wiedziałam, że nie mogę wrócić do Nowego Jorku. Nie było tam bezpiecznie, a jeszcze fakt, że pół świata mojej przyjaciółki wiedziało o mnie nie pomagał. Już nie raz rzucane we mnie były dziwne spojrzenia, gdy pojawiałam się w towarzystwie rodzeństwa O'Brien chociażby w klubie. 

Mroziła mnie uwaga szczególnie płci przeciwnej. Faceci chłonęli mnie nawet w dresie, co było podejrzane jeszcze bardziej. Ukrywałam dyskomfort za plecami brnąc dalej w to dziwne środowisko. 

Ja: Flora do cholery czy wy jesteście bezpieczni?

Zagryzłam wargę w obawie o jej rodzinę. Coś nie dawało mi spokoju i prawie że dręczyło w środku. 

Flora: Chyba tak, póki co Stephan zamknął mnie i dzieciaki w domu a sam lata jak wściekły. Wiem, że coś jest nie tak, ale panujemy nad sytuacją. Źródło Flora Rivera będzie ciągle cię informować. 

Wypuściłam powietrze. Czytałam to jej głosem! Do cholery jej głosem, ponieważ chciałam wyciągnąć ten sarkazm i nasycić nim niespokojną duszę. Chyba tak? Ona kpiła, że kazała mi siedzieć na tyłku. 

Wydostałam się z pościeli a zmęczenie zniknęło prawie natychmiast. Co miałam zrobić? 

- Myśl, myśl Dixie, myśl!- zamknęłam powieki i zaczęłam chodzić po pokoju. 

***

W napięciu przekroczyłam próg jednej z Paryskich kawiarni. Zsunęłam odrobinę z nosa okulary szukając faceta z którym umówiłam się na rozmowę o pracę. Przez to, że przerwałam naukę na uniwersytecie w Nowym Jorku przeniosłam się na podobny kierunek do tej we Francji, i musiałam rozpocząć jakąś dorywczą posadę, żeby utrzymać się jakkolwiek bez pomocy rodziców; praktycznie nie miałam z nim kontaktu. 

- Dixie? - usłyszałam zachrypnięty głos za sobą. 

Stanęłam w miejscu i obróciłam się żeby zetknąć się z łysym mężczyzną w garniturze. Miał lśniące, niebieskie oczy i dość smukłą sylwetkę. Uśmiechał się miło w moją stronę jakby był pewny, że ja to ja! Jak to kretyńsko brzmi. 

- Dzień dobry - odpowiedziałam zbyt szybko, i zbyt piskliwie. - Przepraszam, spieszyłam się...

- Proszę nie przepraszać. Znam Paryskie korki aż zbyt dobrze - zaśmiał się pokazując mi dłonią wolne krzesło. Sam usiadł na swoim po mojej drugiej stronie. - Przejdziemy od razu do sprawy służbowych czy może najpierw kawa? 

- Nie. Chciałabym zapoznać się z pana ofertą jak najszybciej, żeby mieć czas na podjęcie ostatecznej decyzji. 

- Podoba mi się to podejście - pstryknął palcami. - Więc zacznijmy. Mam przygotowaną wstępną umowę na posadę stylistki mojej szefowej. Carmella nie szuka nikogo na wyłączność. Zależy jej na osobie która pojawi się w ustalone miejsce o ustalonej godzinie wtedy gdy ze sobą to ustalicie. Praktycznie jedynym wymaganiem jest obycie w świecie mody i możliwość dostarczania kreacji na czas do jej rąk. 

- Tylko tyle? 

To wszystko wydawało mi się za proste, żeby mogło być realne. 

- Tak. To wszystko. Carmella zwolniła poprzedników tylko przez to, że wykorzystywali jej dobre serce i okradali z pieniędzy jak i ubrań. Po prostu brali i odchodzili, a ona obwiniała się, że wymagała od nich za dużo. Znam ją od kilkunastu lat i mogę przyrzec, że lepszej szefowej nie ma - przyłożył dłoń do serca jakby chciał mi pokazać, że jest pewny swoich słów. 

Zaskoczona tylko skinęłam głową, w sumie? Co mi zależało? I tak musiałam tam zostać, a póki nie dostałam alarmu od Flory mogłam dalej się uczyć i przy okazji na siebie zarobić. 

Praca też miała mi zapewnić to, że nie będę miała chwili wytchnienia, aby myśleć. Bo myślenie bolało. Kuło gdy wyobrażałam sobie jego w jej objęciach. Musiałam sama ruszyć dalej. Przeszłam zbyt wiele, żeby nagle zniknąć i się poddać. Chciałam wreszcie być szczęśliwa, sama. 

Tylko taką przyszłość widziałam dla siebie...

The Destiny of Dixie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz