Rozdział 39

1.4K 81 1
                                    

A! Kochani leci maratonik. Liczę, że niebawem skończymy...

Brandon 

- Z dziećmi wszystko w porządku - lekarz odchrząknął pisząc coś na białej kartce przy moim boku. - A co do pana, proszę leżeć jeszcze przez kilka dni. Obrażenia nie są ciężkie, ale mogło dojść do wstrząsu mózgu. Proszę odpoczywać. W tej chwili, z mojej strony to wszystko - i już chciał wyjść, ale zatrzymałem go. 

- Czy byłaby dla niej szansa jakby to wszystko zadziało się o chwilę wcześniej? 

Miał dłoń na klamce, a brwi zmarszczone. Wyglądał jakby nie zbyt wiedział o co mi chodziło. W gruncie rzeczy to nie on musiał się nią zajmować po przyjeździe, ale... powinien wiedzieć o zgodnie w prywatnej klinice. Prawda?

- Niezbyt rozumiem - zaśmiał się nerwowo. - O kim pan mówi?

Zamknąłem powieki siląc się na spokojny ton. Faktycznie głowa odrobinę zaczynała mnie pobolewać, a leki, które mi podał mroczyły mnie z każdą chwilą coraz to bardziej. 

- O dziewczynie, która... - zacząłem, ale nie mogłem skończyć. Serce tłukło jak ciężki młot zabierając mi możliwość wzięcia oddechu. - Dixie Benet. 

- Ach! Tak, już panu mówię. Panienka aktualnie znajduje się na drugim oddziale. Stan jest ciężki, ale lekarzom udało się przywrócić jej akcję serca po jakimś czasie. Proszę wybaczyć, ale na początku nie zrozumiałem, co... 

Słyszałem go jak przez mgłę. Leki i nagły szok nie stanowiły dobrego połączenia. Powieki same mi się zakleiły, i odleciałem do krainy Morfeusza. 

***

Obudziłem się gdy za oknem panował czysty mrok. Nawet księżyc tamtej nocy nie dawał takiej poświaty jak zawsze miał w zwyczaju, wtedy przytłumiony był przez gęste chmury. Potarłem dłońmi oczy i ziewnąłem czując w gardle prawdziwą Saharę. W sali panowała sroga cisza, tylko co chwilę pikanie jakiejś maszyny przerywało tę bezwładność. 

Wpatrując się w mrok przywróciłem z wielkim trudem to co powiedział mi lekarz kilka godzin wcześniej, chodź... nie wiedziałem dokładnie ile spałem. Czułem lekkie drżenie dolnych kończyn, więc bardzo powoli usiadłem na łóżku szpitalnym i wyrwałem kaniulę, a krew zaczęła sączyć się z mojej wierzchniej części dłoni. Miałem kompletnie gdzieś to, że mogło mi się coś stać. 

Musiałem ją znaleźć. 

Wymknąłem się na pusty korytarz. Musiałem robić sobie chwilowe przerwy podczas poszukiwań, ponieważ obraz przed oczami kręcił mi się jak prawdziwa karuzela. Zaciskałem poranione palce owinięte w bandaże na ścianie, a światło nad moją głową rozświetlało się gdy stawałem pod czujnikiem. 

Nie wiedziałem dokąd idę, i w sumie jak mam ją znaleźć. Więc gdy w jakiejś salce znalazłem pielęgniarkę poczułem jak nadzieja rośnie w mojej piersi. 

- Co pan tu robi? Jest już dawno po dwudziestej drugiej! Proszę wracać do... 

- Zaprowadź mnie do niej - wydyszałem siląc się na groźny ton. - Już! Teraz! W tej chwili! 

- Proszę się uspokoić - podeszła do mnie szybko łapiąc za ramię. - Jutro...

- Nie dotykaj mnie - wyrwałem bark gwałtownie. - Zaprowadź mnie do Dixie, w tej pierdolonej chwili, bo inaczej za dziesięć minut ta pieprzona klinika wypierdoli prosto w niebo, razem z nami wszystkimi. 

Groziłem, i grałem nieczysto, ale, aby znaleźć moją ukochaną mogłem posunąć się do wszystkiego. Byłem gotów na prawdziwą wojnę. 

Widziałem jak z twarzy brunetki odpływają wszelkie kolory, a cień przerażenia przemknął jej przed oczami. Skinęła pospiesznie i mruknęła, abym szedł za nią. Do samego końca śledziłem całą drogę, aby zapamiętać. W moim stanie był to wyczyn, ale chyba się udało. 

Gdy stanąłem przed szybą za którą znajdowała się ona świat stanął w miejscu. 

Dixie leżała na szpitalnym łóżku, podpięta to wszystkiego co się dało. Jej twarz wyglądała okropnie. Cała w siniakach z resztką zaschniętej krwi przy wargach. Przyjrzałem się klatce piersiowej, która z trudem się unosiła. Wypuściłem ciężki oddech z gardła, a pod powiekami poczułem coś bardzo mi dalekiego. 

Przejechałem palcem po szybie chcąc ją dotknąć. Chciałem usiąść obok niej i trzymać za dłoń szeptając, że wszystko będzie dobrze. Że wróci do mnie i nie pozwolę jej odejść już ani na moment. Była dla mnie wszystkim. Całym, pierdolonym światem. Muzą, oddechem, siłą walki. Dawała mi motywację do wszelkich działań. 

Dla niej chciałem stać się lepszym człowiekiem. I mogłem być taki jak dawniej... 

- Nic pan nie zdziała. Pacjentka jest w śpiączce, ale to dobrze. Zregeneruje się, a jej życiu nie będzie zagrażało już tak dużo jak wcześniej. Jeśli pan chce mogę zmienić panu pokój na ten sąsiedni - pielęgniarka wskazała za siebie kciukiem. 

- Chcę być tu z nią. 

- Niestety, nie mogę tego zrobić. Ten pokój to maksimum co mogę zrobić w obecnej sytuacji. 

- Dobrze - przełknąłem ślinę z ledwością odrywając wzrok od Dixie. 

Mimo wszystko poczułem jak coś trzepotało w moim brzuchu. Ona żyła. Nie odeszła. Nie zostawiła mnie... 




The Destiny of Dixie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz