44°

1.6K 65 25
                                    

NIESPODZIANKA!

Trzy miesiące.

Średnio około 90 dni.

216 godzin.

Czas, w którym u przeciętnego człowieka może nie zmienić się nic, czas lecieć szybko i przewidywalnie, bez żadnych zmian życiu. Czas, po którym jedyne co w życiu się zmienia po raz kolejny to pora roku.

Byli też tacy, którzy te trzy miesiące wykorzystywali co do dnia będąc w stanie nazwać je najlepszym okresem życia oraz ich odmienność, którzy ledwo te trzy miesiące wytrzymali.

Było ciężko mi stwierdzić którym z tych typów ludzi jestem ja. Z jednej strony nareszcie zastałam trochę spokoju, nie musiałam się martwić, że pewnego dnia do mojego domu wpadnie policja pragnąć zabrać mnie do domu zastępczego lub oskarżyć o morderstwo. Nie musiałam się też martwić tym, co wsadzę do garnka.

Inną kwestią było to, że żyłam w spokoju i dostatku z miłością mojego życia. Powinnam być szczęśliwa, prawda? Powinnam.

Codziennie jednak myślałam o moich przyjaciołach. Czy oni myślą o mnie? Czy byliby w stanie mi wybaczyć? Jak bardzo mnie nienawidzą? Jak bardzo John B się na mnie zawiódł?

Jednak najczęściej w tych pytań zadawanego sobie jedno- skręcające mój żołądek w bolesny i pełen żalu oraz smutku supeł.

Czy oni nadal żyją?

Od trzech miesięcy nic, żadnej wiadomości ani od nich ani od władz. Próbowałam na własną rękę poszukać jakiś informacji jednak nie znalazłam kompletnie nic. Gdy tylko wyskoczyli ze statku straciłam ich nawet nie mając okazji pożegnać się ani wytłumaczyć. Nienawidzili mnie być może nawet i do swojej ostatniej minuty.

Gdy udało mi się zasnąć, co prawie się nie zdarzało miałam ich przed oczami. Obwiniali mnie za ich śmierć patrząc mi prosto w oczy. Za każdym razem kończyło się tym samym. Wstałam w środku nocy cała przerażona z rozrywającym poczuciem winy. To było nie do zniesienia.

Więc tak sobie żyłam, moim ,,idealnym" życiem.

– Rafe, przyszedł ten gościu od antyków – zapukałam cicho w framugę drzwi zwracając na siebie uwagę chłopaka. Ten jedynie kiwnął mi głową i po drodze składając pocałunek na moim policzku poszedł do salonu.

Popatrzyłam na Warda, podłączonego do całej tej aparatury. Stanęłam na środku pokoju, Rafe przychodził tutaj codziennie aby powiedzieć swojemu ojcu, że wszystkim się zajmuje, że jest przy nim, a ja? Za chuja nie.

– Nadal Cię nienawidzę a jak nie wkurwiasz mnie ty to ta twoja pikająca aparatura – powiedziałam tylko po czym wyszłam z pokoju zamykając drzwi.

Na dole stała już dwójka Cameronów w towarzystwie jakiejś kobiety oraz faceta. Nie zwracałam szczególnie uwagi na ich rozmowę ale wyłapałam kilka istotnych szczegółów z ich rozmowy.

– Mówi, że na tak drogocenny artefakt nie ma dużo kupców, zwykle domy handlowe lub muzea – powiedziała kobieta tłumaczącą swojego kolegę mówiącego po francusku. Romantyczny język. – Mamy jednak jednego zainteresowanego. Niezależny kupca z Barbados. – Rafe wziął od niego wizytówkę a ja zainteresowana stanęłam za nim i popatrzyłam na kawałek papieru kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. – Może się z nim pan skontaktować. Klient nalega aby spotkać się jednak osobiście.

Więcej nie słuchałam. Gdy mężczyźni wymienili uściski dłoni ja ponownie podeszłam do krzyża patrząc na niego. Czując dłonie na biodrach odwróciłam głowę w jego stronę.

– Czyli Barbados? Bardzo chcesz sprzedać ten krzyż? – zapytałam.

– Barbados, tak, nie będzie mnie góra kilka dni, aż dobije targu. – zmarszczyłam brwi.

𝐀𝐧𝐝 𝐈 𝐏𝐫𝐨𝐦𝐢𝐬𝐞 𝐓𝐫𝐲 𝐍𝐨𝐭 𝐓𝐨 𝐊𝐢𝐥𝐥 𝐘𝐨𝐮▪︎Rafe Cameron ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz