Rozdział 24 - Wyzywam cię, Snight

787 44 9
                                    

Nadszedł dzień bankietu. Emily nawet nie miała pojęcia z jakiej był okazji, ale jakoś jej to nie obchodziło. Zmęczona całym tygodniem tak naprawdę miała ochotę położyć się do łóżka, obejrzeć jakiś film i leżeć cały wieczór. Niestety, musiała się spiąć i wyszykować na tą pożal się Boże imprezę.
O dziwo, gdy ogarnęła włosy i ubrała granatową sukienkę, wstąpiły w nią nowe siły. Kiedy obejrzała się w lustrze, poczuła się jak królowa. Z uśmiechem oglądała swoje odbicie.
- Wychodzimy! – krzyk Nate'a rozniósł się po domu, docierając również do sypialni Emily. Dziewczyna przejechała jeszcze usta błyszczykiem i wyszła z pokoju, kierując się prosto do wyjścia. Gdy wyszła na zewnątrz, Nate obdarował ją szerokim uśmiechem.
- Ktoś tu przebił mnie w nienagannym wyglądzie – zawołał melodyjnie, poruszając sugestywnie brwiami.
- No co ty, gdzież bym chciała przyćmić twój czar i urok – podeszła i pogładziła go po piersi, udając zalotność. Nate roześmiał się na tę zaczepkę.
- Wyglądasz pięknie, Emily – powiedział w końcu szczerze.
- Dziękuję, taki był zamysł.
- Wskakuj – powiedział, otwierając tylne drzwi. Emily zmarszczyła brwi.
- A Lucas?
- Z Lucasem spotkamy się na miejscu. Musiał coś załatwić.
Emily skinęła głową i posłusznie wsiadła do samochodu. Droga wydawała się długa, mimo że wcale taka nie była. Emily jakoś wewnętrznie odczuwała stres, nie wiedzieć czemu. Towarzyszyła chłopakom już na różnych spędach, ale żaden z nich nie był tak górnolotny.
- Nate, co to za bankiet?
- Lucas ci nie mówił? – zerknął na nią w lusterku.
- Nie.
- To takie co półroczne, a czasem coroczne spotkanie mafijnych klanów. W sumie nic konkretnego, po prostu zorganizowana impreza. Po prawdzie to nawet nie wiem po co to organizują, skoro to niczego i tak nie wnosi – wzruszył ramionami, wypowiadając swoje myśli na głos.
- Tam będą ci sami ludzie, co zawsze?
- Ci sami i jeszcze więcej. Niezbyt przyjaźni też.
- Nie rozumiem po co...
- To tak jak w szkole – Nate wymyślił nagle przykład. – Wszyscy uwielbiają dyskoteki klasowe, wyjazdy, ponieważ każdy z każdym się zna, lubi, szanuje. Ale raz w roku przychodzi moment, jak na przykład impreza zakończenia roku, na której spotyka się cała szkoła. Czy się lubią, czy też nie.
- Okej, powiedzmy, że rozumiem – mruknęła. Oczywiście, że zrozumiała. Jedyne, czego nie potrafiła pojąć, to sens tego wszystkiego. To już nie były szkolne lata tylko poważne życie poważnych ludzi. No ale cóż, ona tu była tylko na moment, tylko na chwilę.
No właśnie...
Na chwilę?
W końcu dojechali pod coś w rodzaju centrum kongresowego. Ogromny, przeszklony, imponujący budynek opływał luksusem. Emily podziwiała go w blasku księżyca i była pod wrażeniem. Nate oddał klucz parkingowemu, który sprawnie wsiadł do samochodu. Emily wzięła go pod rękę i dała poprowadzić się do środka.
- Stresuję się – szepnęła. Nate uśmiechnął się do niej.
- Nie masz czym.
- Jakieś rady?
- Tylko jedna – spoważniał na twarzy i rozejrzawszy się najpierw, spojrzał w końcu na Emily. – Uważaj z kim rozmawiasz. Pamiętaj, że przyjaciel może okazać się wrogiem.
- Nie będę z nikim rozmawiać, zapewniam – powiedziała.
- Tutaj nie uświadczysz tańców a od alkoholu będę trzymał cię z daleka. Szkoda by było kolejnego nieszczęśnika, która podszedłby pod butelkę w twojej ręce.
- Czy ty w jakieś dni w ogóle jesteś poważny? – warknęła, tłumiąc śmiech.
- Oczywiście. W środy.
Po tej odpowiedzi już się nie pohamowała, roześmiała się wraz z Nate'em. Nie tylko Lucas sprawiał, że czuła się cudownie. Nate też zaczął dawać jej namiastkę normalności. Dzięki której życie z nimi zmieniło się z koszmaru w przyjemny byt. Nawet bardzo przyjemny.
Sala bankietowa była w białych kolorach. Bogato zastawione stoły, barmani, kelnerzy, cicha muzyka, stłumione rozmowy i mnóstwo pięknie odzianych ludzi.
- Zadzwonię do Lucasa – oznajmił Nate. – Nie zgub się.
- Spokojnie – uśmiechnęła się więc Nate odszedł na kilkanaście kroków ale nie spuszczając z niej wzroku. Emily nie była długo sama. Zarzuciła na twarz uśmiech, widząc zbliżającą się do niej Rebeccę. W czarnej, połyskującej sukni balowej, zmierzała w jej stronę uśmiechając się promiennie.
- Emily, kochana, jak dobrze cię widzieć – z niebywałą otwartością wzięła ją w ramiona i ucałowała oba policzki. Albo tak ją pokochała przez te kilka dni albo była już zajebiście wcięta.
- Cześć Rebecca, ciebie również miło widzieć – uśmiechnęła się, na co Rebecca klasnęła wesoło w dłonie.
- Wyglądasz przepięknie.
- Ty również, muszę przyznać – zrobiła to z nieskrywanym podziwem. – Naprawdę piękna sukienka.
- Dziękuję, mój nowy nabytek – Rebecca przejechała chudymi palcami po materiale sukienki i uśmiechnęła się szeroko. – Chciałam się tylko przywitać, może później poplotkujemy?
- Z radością – Emily uśmiechnęła się do niej przesadnie i pomachała, gdy Rebecca zaczęła się oddalać. Gdy zniknęła z jej pola widzenia, Emily odetchnęła z dziwną ulgą. Mimo przyjaznego nastawienia Rebeccki, Emily nie potrafiła wyzbyć się uczucia, że coś jej nie pasuje w tej kobiecie. Ale może tylko jej się wydawało? Ze względu na ciężkie początki?
Przeszła się po sali, uśmiechała się do znajomych już twarzy, dopóki na jej drodze nie stanął człowiek, którego już kiedyś widziała. Nie miała pojęcia jednak skąd go znała. Dopiero gdy uśmiechnął się parszywie, Emily przypomniała sobie, kto przed nią stał.
Michael Floy odziany w twarzowy garnitur, wyglądał na jak zwykle zbyt pewnego siebie.
- Proszę, proszę, proszę, kogo my tu mamy? – Syknął, uśmiechając się przebiegle. Emily zmierzyła go wzrokiem, nie wiedząc jak zareagować na to osobliwe powitanie. Na szczęście Floy kontynuował. – Emily Wilson, co u brata?
- W porządku – odpowiedziała krótko, czując nagle narastającą złość. Floy zrobił krok w przód i spojrzał jej w oczy. Dokładnie tak samo, jak za pierwszym razem gdy się spotkali.
- Nie sądziłem, że tak długo zabawisz u Snighta.
- Ja również – odpowiedziała, czym trochę go zaskoczyła ale miała już tego dość. Odnosiła wrażenie, że w mieście gangsterzy robią zakłady, jak długo Emily będzie u boku Lucasa...
Zaskoczenie na twarzy Michaela zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.
- Swoją drogą bardzo dobrze, że na siebie wpadliśmy. Chciałem zamienić z tobą dwa słowa na osobności, pozwolisz...? – delikatnie chwycił jej nadgarstek. Emily zadrżała, gdy chłodne palce zacisnęły się na jej ręce. Jednak nagle poczuła inne dłonie na swoich ramionach. Floy uniósł wzrok.
- Nie dotykaj jej – lodowaty głos zabrzmiał za plecami Emily. Dziewczyna wypuściła powietrze z ulgą, rozpoznając po głosie Lucasa.
- Nie denerwuj się, Snight. Chciałem tylko porozmawiać z twoją uroczą towarzyszką.
- O czym?
Na to pytanie nie dostał odpowiedzi. Lucas i Michael przez chwilę wymieniali zaciekłe spojrzenia, po których Floy puścił nadgarstek Emily. Przeniósł na nią swój wzrok i uśmiechnął się sztucznie.
- Jeszcze się spotkamy, Emily.
Nie wiedzieć czemu, dziewczyna wyczuła w tym zdaniu groźbę. A może po prostu już miała paranoję?
Gdy Floy zniknął wśród innych gości, Emily odwróciła się do Lucasa.
- Dzięki Bogu... - szepnęła. Mężczyzna uśmiechnął się taksując ją szybkim spojrzeniem.
- Wiedziałem, że będziesz wyglądać obłędnie ale nie sądziłem, że aż tak bardzo – przyznał cicho. Emily spuściła głowę by spojrzeć na sukienkę i pogładziła dłońmi materiał. Potem podniosła wzrok i uśmiechnęła się do Lucasa.
- Masz oko, jest przepiękna.
- To nie sukienka jest przepiękna, tylko ty – odpowiedziawszy, zbliżył się i pocałował ją. Kiedy się odsunął, Emily spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Tak przy ludziach? – uśmiechnęła się przebiegle. Lucas znów się zbliżył i pocałował ją jeszcze raz.
- Przeszkadza ci to? – szepnął, tuż przy jej ustach. Emily znów się uśmiechnęła, czując przyjemne motylki w brzuchu.
- Ani trochę.
Emily czuła się cudownie. Miała wrażenie, że to był kolejny krok w ich... relacji. Bo póki co nie miała odwagi pytać Lucasa czy miał wobec niej jakieś zamiary. Czy już tworzyli związek? Raczej nie, takie rzeczy chyba powinien z nią ustalić.
Mimo pytań i wątpliwości, tego wieczora nie chciała o tym myśleć. Jej samoocena rosła we wspaniałej sukni i z przystojnym mężczyzną u boku, który przez następną godzinę wciąż trzymał ją za rękę.
To było niesamowite. Zjawiła się w jego życiu przypadkiem, na chwilę. A Lucas myślał już o tym, żeby została w nim na stałe... Ale na takie deklaracje miał przyjść jeszcze czas.
Około jedenastej, kiedy Lucas z Emily zajadali się koreczkami i rozmawiali w najlepsze, podszedł do nich Nate.
- Lucas, jest sprawa.
Lucas niechętnie zerknął na swojego pracownika.
- Ważna?
- Ważna.
- Co się dzieje?
- Polter trochę za dużo wypił, żona nie potrafi go opanować, wygłasza jakieś mądrości.
- A dlaczego mnie to ma obchodzić? – uniósł brew, obserwując go uważnie. Nate na ułamek sekundy spojrzał na Emily, po czym odchrząknął i znów popatrzył na swojego szefa. – Dobra, daj mi chwilę.
Lucas głośno westchnął, odstawił talerz i ujął dłoń Emily.
- Nie martw się – powiedziała, widząc jego przepraszające spojrzenie. – Poczekam na ciebie na tarasie.
- Tylko nie odchodź za daleko – zastrzegł, ucałował jej dłoń i oddalił się razem z Nate'em. Emily odprowadziwszy ich wzrokiem, wyszła na taras. Spojrzała na ciągnący się ogród, który mimo mroku, wyglądał fascynująco. Wzięła kilka głębokich wdechów, wyczuwając jakby zapach lasu, po czym oparła się o barierkę.
Tego dnia Emily miała pecha, ponieważ nawet kilku minut nie potrafiła spędzić w samotności. Usłyszała za sobą głos.
- Przepraszam bardzo, że przeszkadzam.
Emily odwróciła się do mężczyzny, którego widziała pierwszy raz na oczy. Gdy tylko zobaczył jej twarz, uśmiechnął się tajemniczo.
- W czym problem?
- W niczym, chciałem po prostu w końcu przekonać się, jak wyglądasz.
- My się znamy? – Emily zmarszczyła brwi, zaskoczona otwartym podejściem obcego mężczyzny.
- Ty mnie nie, ale ja ciebie tak. Emily, prawda?
- Tak, ale...
- A więc ty jesteś tą pięknością, którą usidlił Snight – faceta nie obchodziło, co miała do powiedzenia Emily. Jego uwaga była nie na miejscu ale w ogóle się tym nie przejął. Emily zamrugała zszokowana, unosiła wysoko brwi.
- Słucham?
- Przepraszam cię bardzo, ale całe miasto o tobie mówi. Jesteś jak yeti. Każdy słyszał ale nikt nie widział, tylko wybrani.
- O czym pan mówi, do diabła? – Emily zacisnęła pięści. Irytował ją fakt, że nie miała pojęcia, o czym mówił facet. I to zupełnie obcy facet.
- Nie denerwuj się, kochana. Chciałem po prostu poznać osobiście własność Lucasa Snighta.
Emily podskoczyło ciśnienie, poczuła to na policzkach, które zaczęły robić się czerwone ze złości.
- Własność? Jaką, kurwa, własność?
- O, z pazurkiem. Lucas to jednak wie, w czym wybierać – zaśmiał się. Emily wzięła głęboki wdech próbując uspokoić emocje.
- Kto ma czelność mówić takie rzeczy? – warknęła w jego kierunku. Facet nagle spoważniał, teraz on się zdziwił.
- No jak to kto? Lucas.
- Lucas? Nie wierzę... - to było pierwsze, co przyszło jej do głowy. Jej serce przyspieszyło, czuła jak mocno i nieprzyjemne bije. Mężczyzna obdarował ją godnym pożałowania uśmiechem.
- Laleczko, kilka tygodni temu poszła w świat informacja o tym, że jesteś własnością Lucasa Snighta. Od niego samego, słowo daję. Mafijny świat stanął na głowie, wyobrażasz sobie? Każdy chciał wiedzieć, kto stoi u boku wielkiego Dona – znów się zaśmiał. Emily zrobiła pół kroku w tył by oprzeć się o barierkę. W jednej sekundzie zrobiło się jej niedobrze. Jej mina chyba to wyrażała, bo mężczyzna przyjrzał się jej uważnie.
- Lucas tak powiedział...? – szepnęła. Facet nagle uśmiechnął się pobłażliwie.
- A ty myślałaś, że co? Że on cię przygarnął, żeby do ołtarza zaciągnąć? – rzucił retoryczne pytanie i roześmiał się. – Dziewczyno, na jakim ty świecie żyjesz?
No właśnie.
Ona żyła w normalnym świecie. A w świecie Lucasa, w świecie mafii i gangsterskich porachunków nie było dla niej miejsca.
Poczuła złość. Tak okrutną złość, że ręce zaczęły jej się trząść. Świetnie się nią zabawił, po prostu cudownie. Na początku czuła, że tak to się skończy. To logiczne, że chciał mieć z tego swoje własne korzyści. Ale żeby opowiadać, że do niego przynależy? To już wykraczało po za jakiekolwiek ramy.
Rozwścieczona Emily wpadła na salę, ogarnęła ją wzrokiem i namierzyła Lucasa, który akurat kończył rozmowę z pijanym Polterem. Nie zwracała uwagi na ludzi, na to, kto stał obok. Podeszła szybkim krokiem i będąc już kilka metrów od niego, wykrzyknęła:
- Od kiedy jestem twoją własnością?!
Lucas spojrzał na nią zdziwiony, Nate jeszcze bardziej.
- O czym ty...
- Wszystko wiem. Ty podły...
- Porozmawiamy bez świadków – rzucił sucho, chwycił jej rękę i pociągnął za sobą na korytarz. W międzyczasie spojrzał znacząco na Nate'a, który ruszył w ślad za nimi.
- Bez świadków? Dlaczego? Skoro wszystkim opowiadasz takie rzeczy to dlaczego ta konfrontacja ma się odbyć za zamkniętymi drzwiami?!
Nie odpowiedział. Jedynie przyspieszył kroku. Nate szybko pokierował ich do jakiegoś pustego pokoju. Weszli tam we trójkę. Nate zamknął drzwi i udawał, że go nie ma. Jednak Emily miała to gdzieś. Lucas w końcu się do niej odwrócił. W oczach miała gniew, tak mocne wzburzenie, że nie miał pojęcia jak się z tego wyplątać.
Powiedzieć prawdę?
To nie wchodziło w grę.
- Emily, przede wszystkim się uspokój – poprosił.
- Czy to prawda, że w waszych kręgach chodzi pogłoska, że jestem twoją własnością?
- Tak.
- I to ty ją rozpuściłeś?
- Tak, ja.
Emily przymknęła na chwilę oczy. Wzięła bardzo głęboki wdech, ale to nie pomogło uspokoić burzy w jej ciele. Zdenerwowała się jeszcze bardziej. Miała ochotę rzucić się na niego z pięściami i rozszarpać na drobne kawałki.
- To, że stałam się towarem, który mój brat przegrał w karty i to, że zrobiłeś ze mnie swoją maskotkę jeszcze jakoś znosiłam, naprawdę. Szanowałam te wasze popierdolone pokerowe zasady. Ale wszystko ma swoje granice! Nie jestem twoją własnością, Lucas! To, że między nami powstała śmieszna relacja, która głównie opiera się na bzykaniu, upoważnia cię do wygłaszania takich bredni?!
Nate naprawdę starał się udawać, że nic nie słyszał. Odwracał wzrok, jakby to w czymś miało pomóc, co chwila nasłuchiwał czy czasem nikt się nie zbliżał. Mimo że był blisko z Emily i znał Lucasa już lata, czuł się niezręcznie w tej sytuacji.
Jedynie sami zainteresowani nie zwracali na to szczególnej uwagi.
Lucas uważnie obserwował wzburzoną dziewczynę. I nie dziwił się. Miała rację, powiedział kiedyś coś takiego ale ta wypowiedź miała coś na celu. Cała ta sprawa była poważniejsza, niż jej się wydawało. Nie chciał sprowadzać na nią niebezpieczeństwa ale nie chciał też, żeby Emily źle o nim myślała.
- Przepraszam, nic nie daje mi prawa. Ale powinnaś wiedzieć, dlaczego...
- Nic nie chcę od ciebie słyszeć, Lucas. Cholernie się zawiodłam. I wiesz, ja nawet myślałam, że my... - urwała, przygryzając język. Czy wyjawienie mu swoich odczuć miało wtedy jakikolwiek sens? Skoro on zrobił sobie z niej zabawkę? – Nie ważne, zapomnij. To teraz nie ma żadnego znaczenia.
- Emily, nigdy nie traktowałem cię jak maskotki.
- Czyżby? Przestań, bo niedobrze mi się robi. I mam cię dość. Serdecznie dość tego, jak mnie potraktowałeś. Bo tego akurat nie było w naszej umowie. I żądam walki o moją wolność – dodała nagle. Nate otworzył szerzej oczy a Lucas na sekundę zamarł.
- Słucham?
Emily zerknęła na Nate'a.
- Nate, masz przy sobie karty?
- Nie, no co ty... - burknął zdezorientowany. Emily wróciła wzrokiem do Lucasa, który na twarz przywdział powagę.
- Emily... - zaczął, ale dziewczyna szybko mu przerwała.
- Pierwszy jesteś do przestrzegania zasad. Więc proszę bardzo. Ja też się do nich dostosuję. Jedziemy do kasyna, zagraj ze mną o moje wyjście. Udowodnię ci, że nie jestem niczyją własnością.
- Ty tak na serio?
- Wyzywam cię, Snight.

Pokerowy BlefOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz