Rozdział 33 - Samosąd

685 41 16
                                    

Emily stłumiła w sobie jęk histerii i próbowała pohamować drżenie, które chciało zawładnąć jej ciałem. Spuściła głowę. Zaczęła intensywnie myśleć. Czy teraz ona też będzie musiała przewartościować swoje życie? Dokąd to doszło, że jakiś mafioso każe jej wybierać? Wybierać pomiędzy jedną miłością a drugą. Tak w ogóle można? Jeśli tak, to jak to zrobić? Którą drogą pójść?
Emily przypomniała sobie dobre chwile z bratem. Gdy pomagał jej wymykać się na dyskoteki w wieku szesnastu lat, kryjąc ją przed rodzicami i Jeffem, gdy dzieliła się z nim pomysłami na tatuaże a gdy robiła swój pierwszy, David był przy niej. Przecież on jej go robił. Wszystkie wspólne wypady nad jezioro pod namiot, jego beztroski śmiech i braterska miłość.
Na drugiej szali mężczyzna, którego jeszcze kilka miesięcy temu Emily utopiłaby w pierwszej lepszej studni. Człowiek, o którym myślała, że zabrał jej wszystko, tak naprawdę dał jej wszystko. Strach o brata zniknął, a na pewno zmniejszył się znacznie. Pojawił się spokój, pojawiła się chęć normalnego życia, dobrego życia. Bezwarunkowa pomoc kierowana w jej stronę, wszystko, co dla niej zrobił, wszystko, co jej dał, o tym nigdy nie miała zamiaru zapominać. W końcu on sam. Z początku arogancki, chłodny i władczy a później... opiekuńczy, słodki i... tylko jej.
Żadna decyzja nie była dobra. Każda droga wymagała ofiar. A Emily nie chciała ofiar.
Floy obszedł ją powoli. Stanął za jej plecami i odgarnął włosy.
- Co jest dla ciebie ważniejsze? – syknął do jej ucha. – Życie brata czy życie ukochanego?
- Obaj są dla mnie ważni – pisnęła, ledwo słyszalnie. Floy wrócił znów przed nią i spojrzał z pobłażaniem.
- Dam ci radę, kochana. Wydaj swojego brata. Snighta dorwę później, nawet podobają mi się te polowania na niego, szkoda byłoby go teraz zabić.
Emily słysząc, jak Floy wręcz sugeruje, żeby zdradziła brata, jak wydaje na niego wyrok, wstąpiła w nią złość. Na chwilę zapomniała o otoczeniu, to był moment.
- Za żadne skarby świata nie sprzedam Davida – zagrzmiała złowrogo. Floy uniósł brwi ale jego głupi uśmieszek nie znikał. Zrobił krok w tył i nieznacznie uniósł głowę.
- Jak możesz bronić tego gnoja? Co zrobił, że jesteś mu tak ślepo wierna? Zdradź mi, co trzeba zrobić, żeby zabójca twoich rodziców chodził bezkarnie i jeszcze miał twoje poparcie?
Emily pociemniało przed oczami.
Świat zwolnił, zawirował. Czarne plamy stawały się coraz wyraźniejsze, utrudniając widzenie. Emily starała się nie przewrócić, przymknęła na chwilę oczy, zwalczając mdłości.
Wiadomości z ostatniej chwili stały się ciosem. Ciosem tak potwornym, że Emily zadrżała. Ale chwila... to prowokacja. To na pewno prowokacja, żeby wydała miejsce pobytu Davida.
Otworzyła oczy i spojrzała na Floya.
- Kłamiesz – syknęła.
- Dlaczego miałbym?
- Żebym wydała brata.
- Kochana, znajdę go i bez twojej pomocy. Chciałem po prostu zaoszczędzić na czasie. Faktów niestety nie oszukam.
- David nie zabił naszych rodziców – Emily gwałtownie pokręciła głową, chcąc wyrzucić te myśli jak najszybciej. – Był wtedy ze mną. Słyszysz? Był ze mną gdy to się stało!
To wspomnienie było bolesne. We trójkę byli w domu, świętowali zakończenie szkoły Emily. Z resztą jak co roku. Było ciasto, wesoła atmosfera. Zamiast rodziców, do domu przyszła policja. Gdy otworzyła drzwi zdjęli czapki, przykładając je do serca. Emily z przestrachem spojrzała najpierw na jednego policjanta, potem na drugiego.
Ci dwaj wtedy nie wiedzieli, że osiemnastoletniej dziewczynie przebili serce, zadali cios tak potężny, że nie potrafiła się pozbierać.
Jej krzyk był wszędzie. Płacz zmieszany z histerią ogarniał pokój, ciasto wylądowało na ścianie, a sama Emily w końcu na podłodze, dusząc się od płaczu, kiwała się w przód i w tył.
Bracia nie potrafili jej uspokoić, mimo że bardzo się starali. Ale Emily była w szale. Szale, na który z ogromną trudnością patrzyli.
Na to wspomnienie Emily poczuła jednorazowy ucisk a do jej oczu napłynęły łzy.
- Chyba pora na kolejną historię – westchnął Floy z nostalgią, uśmiechając się. – Kilka lat temu twój brat zadłużył się u mnie. Ale to pewnie nie jest dla ciebie zdziwieniem. Był zadłużony u połowy miasta. Niestety wtedy jeszcze nie wiedział, u kogo się zadłuża. Ja nie groziłem, nie kradłem i nie napadałem, żeby odzyskać dług. Ja działałem – na jego ustach wymalował się perfidny uśmieszek, od którego Emily przewróciło się w żołądku. – Któregoś dnia przyszedłem do niego i powiedziałem, że jeśli nie odda mi kasy, będę zabijał każdego po kolei z jego rodziny. Szlachetnie go ostrzegłem. Powiedziałem, że nie żartuję, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Przyszedłem do niego dzień przed wypadkiem i oznajmiłem, że wasi rodzice zginą, jeśli nie spłaci długu. Nie widziałem w jego twarzy ani krzty żalu czy smutku. Nie dał mi wtedy nawet złamanego dolara, tym gestem upewniając mnie, że rodzina nic dla niego nie znaczy. Liczył się tylko hazard. Tego dnia wydał wyrok na własnych rodziców. Nie zrobił nic, pozwolił ich zabić i co najgorsze... - zrobił dramatyczną pauzę. – Wiedział o tym wszystkim.
Emily zamknęła oczy. Spod powiek poleciały łzy. Łzy tak gorzkie i wielkie, że nawet Lucas je dostrzegł. Sam czuł się bezradny. Miał ochotę podbiec, wesprzeć ją, zrobić cokolwiek. A zamiast tego z nieskrywanym bólem patrzył, jak Emily walczyła z tym sama.
Dziewczyna stłumiła szloch, który czyhał już gdzieś w krtani, chcąc ujrzeć światło dziennie. Wstrząsnął nią okrutny dreszcz a w klatce piersiowej mocno ścisnęło. Emily próbowała wziąć głęboki oddech, ale ucisk nie ustępował.
Przed oczami miała rodziców. Wesołych, uśmiechniętych, żywych.
I Davida, który tulił ją do siebie w dniu pogrzebu, płakał razem z nią, przeżywał żałobę. A to wszystko okazało się wierutnym kłamstwem.
Otworzyła oczy i spojrzała na Lucasa.
- Wiedziałeś o tym?
- Nie miałem pojęcia – odpowiedział cicho. Emily westchnęła. Głośno i żałośnie. Tajemnic ciąg dalszy? Czy może w końcu już koniec? David wiedział? Od tej myśli robiło jej się niedobrze.
Nagle doszło do niej coś jeszcze. Spojrzała na pełną dumy twarz Floya. Zagotowało się w niej.
- Zabiłeś moich rodziców?
- Nie osobiście, ale tak.
To potwierdzenie sprawiło, że Emily poczuła, jakby ktoś ją uderzył. Zadziałała instynktownie. Sięgnęła za siebie i wyciągnęła broń. Biorąc ją w dwie ręce, wycelowała.
Łysy pomocnik natychmiast wyciągnął swoją broń i skierował w Emily, Lucas prawie zachłysnął się własną śliną i wybałuszył oczy, ale nie odważył się odezwać. A Floy? Floy uśmiechnął się szeroko, w ogóle nie przejęty zaistniałą sytuacją. Odwrócił głowę do łysego.
- Opuść broń i idź zobaczyć, czy ktoś nie kręci się w pobliżu.
Koleś niechętnie opuścił broń i wyszedł drzwiami, którymi przyprowadził Lucasa. Michael w tym czasie wrócił wzrokiem do Emily, wyglądał na rozbawionego. Emily zaś stała na krawędzi. Targały nią emocje, których nigdy nie czuła. Drżące dłonie trzymały pistolet a wskazujący palec w pogotowiu spoczywał na spuście.
- Dziecinko, schowaj tę pukawkę. Przecież mnie nie zabijesz. Nie jesteś zła. Nie jesteś mordercą.
- Chcesz się przekonać? – wycedziła przez zęby, czując narastającą wściekłość.
- Nie boję się – odważnie zrobił krok na przód.
- Jesteś szują, Floy. Ostatnim gnojem, który już dawno temu powinien był zginąć. Kto dał ci prawo do tego, by odebrać życie moim rodzicom?!
- Twój brat – odpowiedział lekko. Kolejna łza spłynęła po jej policzku, ale wyraz twarzy nadal wyrażał agresję. – Emily, jesteś dobrą dziewczynką. Lwicą, która dzielnie walczyła o rodzinę i ukochanego, no bo inaczej by cię tu nie było. Ale to nie jest rozwiązanie. To nie zwróci życia twoim rodzicom.
- To wszystko twoja wina! – jej głos przerodził się w drżący krzyk. – To wszystko przez ciebie!
- Dramatyzujesz, Emily – przewrócił oczami. – Ja tylko wykonuję swoją pracę.
Emily była wstrząśnięta, z jakim spokojem o tym mówił. Jaki był opanowany, zimnokrwisty. Miała przed sobą zabójcę swoich rodziców, prowodyra wszystkich jej problemów, nieprzespanych nocy i miliona łez, które wylały się po stracie opiekunów.
Zamknęła na sekundę oczy a przed jej oczami stanął Lucas na jachcie. Spojrzał jej w oczy stalowym wzrokiem i spytał: „Ty nie chciałabyś pomścić rodziców?".
Otworzyła oczy.
Drżenie rąk ustało, chwilowa konsternacja również. Teraz miała przed oczami tylko jedno.
Cel.
- Ja też wykonuję swoją pracę – szepnęła.
To była sekunda.
Znowu zamknęła oczy, by tego nie widzieć.
Wdech.
Strzał.
Od dźwięku wystrzału zapiszczało jej w uszach. Poza tym nie słyszała nic. Bała się. Mimo to otworzyła oczy. Pierwsze co zobaczyła to spojrzenie Floya. Niewidzące, martwe.
Przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje. Ale nagle wszystko stało się jasne. Z ust Michaela popłynęła krew, a on sam upadł na kolana i padł na twarz. Tuż przed Emily. Dopiero w tamtej sekundzie zorientowała się, co zrobiła.
Zabiła człowieka.
Broń głucho upadła na podłogę, Emily spojrzała na swoje dłonie, które drżały niebezpiecznie. Nigdy nie była zwolenniczką zemsty, nigdy nie była zwolenniczką przemocy. Co się z nią stało odkąd trafiła w szpony mafii?
Nie przeszkadzało jej wtedy w klubie, gdy Lucas pobił tego faceta. Okej, może i mu się należało ale czy to jest rozwiązanie? Po Emily spłynęło to jak po kaczce. A to jeszcze nic. Właśnie przed sekundą zabiła człowieka.
Nie ważne kim był, jak bardzo był zepsuty i co zrobił w swoim życiu.
Zabiła go. A najgorsze było to, że ten czyn nie zwrócił życia jej rodzicom.
Ciężki i szybki oddech wydobył się z jej płuc. Na chwilę odsunęła przykre myśli i rzuciła się w stronę Lucasa. Nie chciała patrzeć mu w oczy, bała się. Nie chciała widzieć tego spojrzenia. Szybko rozwiązała mu ręce. Snight gdy tylko poczuł się uwolniony, natychmiast wziął jej twarz w dłonie i zmusił, by na niego spojrzała. Zrobiła to, jednak z jej oczu wypłynęły świeże łzy a na twarzy pojawił się grymas wewnętrznego bólu, spowodowany jej działaniami.
Lucas spojrzał jej głęboko w oczy. Jego wzrok wyrażał spokój, jak zwykle. Ani cienia strachu, zwątpienia, nawet po zmęczeniu nie było już śladu.
- Bardzo dobrze zrobiłaś – odezwał się w końcu twardym tonem.
- Zabiłam go, Lucas... - jęknęła żałośnie.
- A on zabił twoich rodziców, słyszałaś?
- Tak, ale...
- Nie był wart wdychania tego samego powietrza, co my – uśmiechnął się do niej leciutko. – Jesteś dzielna. Tak niesamowicie dzielna, że nie mam słów, żeby to opisać. Skąd wzięłaś w sobie tyle siły? – jego głos był pełny podziwu, ale co jej było po takim podziwie? Poklask po zabójstwie człowieka?
- Pójdę do więzienia – rzuciła automatycznie.
- To ja powinienem już dawno tam siedzieć – uśmiechnął się przebiegle, na co Emily wzięła głośny wdech.
- Świetnie, to naprawdę pocieszające – mruknęła ironicznie. Lucas delikatnie pocałował jej usta, po czym pogładził po policzku. – Jakim cudem się tu znalazłeś? Jak cię złapali?
- Później. Teraz musimy stąd iść – zarządził. Emily potaknęła i gdy już mieli wychodzić, do hangaru wszedł łysy, przywołany strzałem.
- Szefie? – zawołał podchodząc. Gdy zobaczył Floya na podłodze w kałuży krwi, otworzył szerzej oczy. Rzucił złowrogie spojrzenie na Emily, bo nie miał wątpliwości kto dokonał tego samosądu.
Z wrzaskiem wyciągnął broń zza paska.
Kolejne czynności wydarzyły się w dwie sekundy.
Koleś celuje w Emily, jego wzrok zabiłby szybciej, niż broń, którą trzymał.
- Ty mała suko! – wykrzyknął robiąc jeszcze jeden krok do przodu. Emily zadrżała przerażona, nie wiedzieć jak się zachować.
Zacisnęła powieki, nie zdążyłaby nic zrobić.
Strzał.

Pokerowy BlefOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz