Rozdział 3 - Rozważna i mądra

1K 44 5
                                    

Emily po pracy swoje kroki skierowała do jednego z lombardów, w którym już nie raz zdarzało jej się zastawiać lub sprzedawać wartościowe rzeczy. W obskurnej dzielnicy w Queens, w której mieszkało rodzeństwo Wilsonów, praktycznie wszyscy się znali. Więc gdy tylko Emily przekroczyła próg lombardu, siwiejący mężczyzna rozpostarł ramiona na jej widok.
- Dzień dobry, Emily – przywitał ją. Emily obdarowała go niepewnym uśmiechem.
- Cześć Greg – mruknęła. - Nie wiem, czy taki dobry.
- Znowu problemy? - spojrzał na nią znad swoich okularów. Dziewczyna podeszła i położyła na ladzie torbę ze swoim aparatem, dwa obiektywy i statyw. Mężczyzna uważnie zmierzył spojrzeniem sprzęt, zupełnie jakby się zastanawiał, czy Emily jest pewna tego, co robi. W końcu uniósł wzrok i spojrzał na dziewczynę.
- Chcę to sprzedać – powiedziała z bólem. Nigdy nie sądziła, że będzie zmuszona sprzedać sprzęt, na który tak długo zbierała i na którym zarabiała. Ale czego nie robiło się dla brata i przede wszystkim dla świętego spokoju.
- Aż tak źle? – zapytał, z zaciekawieniem oglądając jeden z obiektywów.
- A przyszłabym tu, gdyby było dobrze? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Greg znów spojrzał na swoją klientkę. Znał doskonale jej historię i było mu przykro, że dziewczyna w tak młodym wieku przechodziła przez takie piekło. Zawsze starał się jej pomóc ale nie zawsze mógł dać jej tyle, ile oczekiwała.
- Dobrze, dziecko. Daj mi chwilę, zaraz to oszacuję – oznajmił i zaczął fachowym okiem przeglądać sprzęt, posiłkując się również cenami w Internecie. Emily patrzyła właśnie jak jedyna rzecz, która sprawiała jej w życiu przyjemność, idzie pod młotek. Zniknie z jej pola widzenia i już nigdy więcej do niego nie wróci. Z trudem obserwowała, jak Greg wycenia jej dobytek.
W końcu zdjął okulary i spojrzał na nią.
- Mogę ci za to dać półtora tysiąca – oznajmił. Emily wytrzeszczyła oczy.
- Greg, to jest warte o wiele więcej!
- Zdaje sobie z tego sprawę, dziecko – skrzywił się z grymasem. - Ale ja nie mogę ci więcej zaproponować, dobrze o tym wiesz.
Wiedziała. Nazbyt dobrze zdawała sobie z tego sprawę.
Zacisnęła mocno dłonie w pięści hamując przekleństwa, które cisnęły się na jej usta. Najchętniej zaczęłaby krzyczeć i rozwalać wszystko wokół, żeby tylko dać upust emocjom, które nią targały. Ale musiała nad sobą panować.
Nie było innej drogi.
- Dobra, niech będzie – te słowa wiele ją kosztowały. Podczas gdy Greg zabierał jej sprzęt, Emily czuła, jakby ktoś dawał jej w twarz. W takich momentach bardzo gardziła bratem hazardzistą. Pytała siebie wtedy, po co to wszystko robiła? Mogłaby wsiąść w auto z Jeffem i zniknąć, zostawić go na pastwę losu, sprawić, by uczył się na błędach, niech sam płaci za swoje błędy. Jednak zawsze po tych pytaniach zbyt szybko przychodziła odpowiedź. Odpowiedź w postaci gróźb, szemranych gości śledzących ją, głuchych telefonów i tajemniczych wiadomości, zawierających informację o spłacie długu.
Wzięła głęboki wdech.
Kiedy Greg zaczął wypłacać pieniądze, Emily instynktownie zerknęła na swoją prawą dłoń. Na jej środkowym palcu lśnił pierścionek, który miała po mamie. Jedyna cenna rzecz, której nikt jej nie odebrał i której nigdy nie miała odwagi sprzedać. Najcenniejsza i jedyna pamiątka po mamie.
Emily, czując łzy pod powiekami, ściągnęła pierścionek z palca i położyła na blacie.
- A za to ile dostanę? - spytała. Greg odłożył wypłacone pieniądze i spojrzał na pierścionek. Biżuteria to coś, w czym Greg się pasjonował, to był jego konik.
Z niezwykłą delikatnością wziął pierścionek do rąk i przyjrzał mu się uważnie.
- Prawdziwe złoto... - mruknął jakby do siebie, oceniając na pierwszy rzut fachowego oka.
- Najprawdziwsze – potwierdziła Emily. - Z dwukaratowym brylantem – dodała. Greg z jeszcze większym zainteresowaniem zaczął przyglądać się biżuterii.
- Daj mi minutkę – mruknął. Zaczął robić próbę złota, sprawdzać diament pod lupą, szacować koszt tego małego cacuszka. On wietrzył w tym dobry interes a Emily łamało się serce. Najchętniej za nic w świecie nie sprzedałaby pierścionka od mamy, był dla niej bardzo cenny, miał wartość sentymentalną. W zaistniałej sytuacji jednak innej opcji nie było.
- Trzy tysiące – Greg odezwał się w końcu.
- Zgoda – Emily powiedziała niemal od razu.
- Jesteś pewna? - sprzedawca uniósł jedną brew, obserwując szatynkę zza lady. Widział smutek w jej oczach, mimo że starała się uśmiechać. Niestety, w jej oczach było mnóstwo bólu.
- Jestem pewna – pokiwała głową. Greg już bez słowa zabrał pierścionek i wypłacił Emily cztery i pół tysiąca.
Dziewczyna wyszła z lombardu i powinna być zadowolona. Spłaci cholerny dług i nawet zostanie trochę pieniędzy, na przykład na rachunki. Mimo to czuła ogromną pustkę po sprzedaży pierścionka.
Szła w stronę domu z pieniędzmi w kieszeni ale nie czuła radości. Głupi obowiązek kazał jej wyzbyć się jedynej pamiątki po mamie.
Emily twardo walczyła ze łzami, które pojawiły się nagle znikąd. Skutecznie je jednak stłumiła.
Nie powinna krążyć z taką gotówką przy sobie, mimo to postanowiła wrócić do domu okrężną drogą. Chciała przewietrzyć głowę, trochę ochłonąć i zdystansować się. Skutkiem tego do domu wróciła tuż przed wieczorem. Gdy tylko pojawiła się w progu, doskoczyli do niej bracia. Spojrzała na nich zdziwiona, ponieważ ich wzrok wyglądał, jakby nie było jej trzy dni.
- Komitet powitalny? - spytała ściągając buty.
- Gdzie byłaś tyle czasu? - Jeff zignorował jej zaczepkę. - Dzwoniłem – dodał. Emily wyprostowała się i z tylnej kieszeni spodni wyciągnęła telefon.
- Faktycznie – mruknęła, widząc kilka nieodebranych połączeń od brata. - Wybaczcie, miałam wyciszony telefon.
- Martwiliśmy się – odezwał się David. Emily znów zmierzyła ich zdziwionym spojrzeniem i mijając ich, udała się do salonu.
- Mogłaś dać znać, że wrócisz później – wywodów ciąg dalszy, tym razem Jeff. Obaj bracia weszli za nią do pokoju. Emily opadła na fotel i obrzuciła braci surowym spojrzeniem.
- Chryste, o co wam chodzi? - wrzuciła ręce w górę. - Od kiedy ja mam się wam meldować?
- Od kiedy... - zaczął Jeff, ale równie szybko urwał. Emily oczekując kontynuacji uniosła brwi, świdrując uważnie najstarszego brata. David zerkał na niego nerwowo, Jeff zaś wpatrzony był tylko w siostrę.
- Od kiedy co? - ponagliła widząc, że Jeff zaciął się na amen. Mężczyzna głośno westchnął i przysiadł obok siostry. Nie chciał jej mówić, z jakiego powodu tak bardzo martwią się o siostrę. W jego głowie wciąż odbijały się oślizgłe słowa „zajmiemy się waszą piękną siostrą, jeśli pieniądze do nas nie wrócą". Groźba śmierci w ich kierunku nie była tak straszna, jak to.
- Dopóki ten cholerny dług nie będzie spłacony wolelibyśmy, żebyś mówiła nam o swoich nieobecnościach – Jeff pogładził ją po ramieniu. Emily obserwowała raz jednego brata, raz drugiego.
- Spłata dopiero jutro, więc o co wam chodzi?
- Zwyczajnie się martwimy – David wzruszył ramionami. Emily przewróciła oczami. Kochała troskę braci ale niekiedy miała jej serdecznie dość.
Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła plik dolarów, po czym rzuciła je niedbale na stół. David i Jeff utkwili spojrzenie w pieniądzach, oboje tak samo skołowani, żaden nie odważył odezwać się pierwszy.
Emily to nie przeszkadzało. Opadła na oparcie i splotła palce na brzuchu z kamienną twarzą obserwując braci. W końcu jako pierwszy ciszę przerwał Jeff.
- Skąd to masz – lecz to nie zabrzmiało jak pytanie. Emily prychnęła.
- Jakbyś nie wiedział.
Jeff niepewnie wziął pieniądze do ręki i powoli je przeliczył. Gdy to zrobił uniósł wzrok na swoją siostrę. Emily doskonale wiedziała, co chciał powiedzieć.
- Emily, tu jest cztery i pół tysiąca – powiedział. David, stojący bardziej z tyłu, złapał się za głowę. Chyba pomyślał o tym samym.
- Wiem – Emily skinęła głową, grając idiotkę. Jeff na chwilę zacisnął usta, spuścił wzrok na pieniądze i znów spojrzał na siostrę.
- Nie wierzę, że dostałaś tyle kasy za aparat – powiedział w końcu to, o czym myśleli obaj bracia.
- Za aparat, statyw i dwa obiektywy – poprawiła go. Celowo nie mówiła o pierścionku, skrzętnie też skryła dłoń, by Jeff nie dojrzał braku biżuterii. Dla niej było to wystarczająco bolesne.
- I dostałaś za to prawie pięć kawałków? - Jeff nadal niedowierzał. Emily wzruszyła ramionami.
- No, jak widać. Jedliście coś? - wstała z fotela i unikając spojrzeń braci, poszła do kuchni. David i Jeff spojrzeli po sobie.
- Co mogła jeszcze sprzedać? - szepnął David, podchodząc do brata.
- Nie mam pojęcia – odszepnął, obserwując pieniądze. - Ale na twoje szczęście, cymbale – dodał złowrogo, przenosząc wzrok na brata, po czym schował pieniądze i poszedł do siebie. David wykorzystując sytuację, poszedł do kuchni, gdzie Emily właśnie robiła sobie kanapkę. Widząc go w progu, uśmiechnęła się.
- Też chcesz?
- Nie, dziękuję – uśmiechnął się delikatnie i podszedł. - Emily, nie musiałaś tego robić.
- Czego? - nie patrzyła na niego. Bracia doskonale ją znali, wiedzieli, kiedy kłamie albo kiedy coś ukrywa, dlatego kontakt wzrokowy był w tamtym momencie niewskazany. David jednak nie dał się omamić. Chwycił jej nadgarstek tak, że zaprzestała smarowania chleba masłem i musiała na niego spojrzeć. Odezwał się, gdy ich spojrzenia się spotkały.
- Cholernie mnie boli, że sprzedałaś swój sprzęt.
- Wiesz, że nie było innej opcji.
- Wiem i właśnie to tak bardzo mnie boli.
- Normalnie bym ci powiedziała, że masz się nie przejmować, bo to pewnie ostatnia taka sytuacja, ale niestety tego nie powiem – posłała mu kwaśny uśmiech.
- A, no właśnie – David jakby się ożywił. Z salonu przyniósł ulotkę i podał ją Emily. Dziewczyna przeleciała wzrokiem po kartce, która informowała o terapii dla uzależnionych od hazardu.
- Byłem tam po pracy z Jeffem – wyjaśnił, wskazując ulotkę, którą Emily trzymała w dłoni. - Spotkania są codziennie wieczorem. Zapisałem się.
- Naprawdę? - Emily uniosła wzrok na brata, ten uśmiechnął się do niej serdecznie.
- Nic więcej nie będziesz musiała sprzedawać z mojego powodu, żadne straszne typy nie będą nas już nachodzić, Emi.
W jego głosie było tyle pewności, tyle przekonania, że Emily mu uwierzyła. Uwierzyła, że w końcu będzie normalnie. Dokładnie tak, jak chciała, żeby było.
Odłożyła ulotkę i spojrzała bratu w oczy.
- Będę trzymać za ciebie kciuki, żeby tym razem ci się udało.
- Uda się, siostrzyczko. Zobaczysz – jego twarz jeszcze bardziej się rozpromieniła. Emily nie pozostało nic innego, jak też się uśmiechnąć. - Jeff będzie mnie tam odwoził i odbierał. Z resztą, czuję się przy nim jak pies na smyczy, więc o ucieczce nie ma mowy – powiedział, ale jego twarz się uśmiechała. Zupełnie, jakby mu to nie przeszkadzało. Emily obserwowała go z lekkim przejęciem, skrycie marzyła o tym, żeby ich życie w końcu wróciło do takowej normy.
- Sam doprowadziłeś do tego, że zmuszeni jesteśmy cię pilnować – oznajmiła, kontynuując robienie kanapki.
- Wiem. I nie neguję tego.
- Bardzo dobrze – nałożyła na chleb plaster sera, ugryzła kawałek i spojrzała na swojego brata. - Czyli zdajesz sobie sprawę, że ja idę jutro spłacić twój dług?
David nagle niebezpiecznie zbladł. Jego twarz spoważniała a oczy zgasły. Przyglądał się siostrze zastanawiając się, czy mówiła poważnie. Jej mina jednak powiedziała mu wszystko.
- Nie ma takiej opcji, Emily – odezwał się w końcu, zaskakująco surowym tonem. Emily pohamowała uśmieszek, odłożyła kanapkę i znów wbiła wzrok w brata.
- Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci iść z taką kasą znowu do kasyna – powiedziała kpiąco.
- Emily, nie dziwię się, że mi nie ufasz, ale nie zgadzam się, żebyś szła tam sama.
- Nie przesadzasz?
- Ani trochę. To nie jest miejsce dla ciebie.
- Trzeba było pomyśleć o tym zanim narobiłeś długu z mafiosami! - wykrzyknęła zdenerwowana. David zamrugał kilka razy zaciskając usta tak mocno, że aż pobielały. Nie mógł się nie zgodzić z siostrą. Był idiotą ale chciał uniknąć konfrontacji Emily z kimkolwiek z tego świata.
- Jeff pójdzie – zarządził.
- Jeff jutro do późna ma klientów – odpowiedziała mu natychmiast Emily.
- Boże, dziewczyno – David poddenerwowany przeczesał palcami włosy. - Nie możesz tam iść. Ja dam sobie radę.
- Nie, David, nie ma mowy, żebyś znowu tam szedł – Emily ze spokojem pokręciła głową. Będą musieli zatrzymać ją siłą, Emily nie miała zamiaru dać bratu czterech tysięcy i puścić do kasyna, to byłoby samobójstwo. Co z tego, że pojawiła się w nim chęć poprawy? Nawet nie zaczął się leczyć, Emily była przekonana, że brat wróci spłukany jeszcze bardziej.
David odwrócił się za siebie sprawdzając, czy nadal są sami, po czym zbliżył się do siostry i spojrzał jej w oczy.
- Emily, nie zdajesz sobie sprawy, kim jest ten człowiek – szepnął z taką zgrozą w głosie, że po kręgosłupie Emily przeszedł dreszcz, przez który jednorazowo się wzdrygnęła. Słyszała to zdanie chyba już trzeci raz i za każdym razem przerażało ją tak samo mocno. Mimo to twardo patrzyła w zdenerwowane oczy brata, szukając w nich jakiejś odpowiedzi.
- Więc mnie oświeć – mruknęła cichutko. David chwilę obserwował siostrę, nie był pewny czy chciał mówić jej kim był człowiek, z którym nie raz nie dwa przegrywał w karty.
- To szef jednej z niewielu amerykańskich mafii. Zajmuje się handlem dragami, handlem bronią i prowadzi właśnie takie kasyna, w których naciąga się niewinnych ludzi i pierze brudne pieniądze, zarabia na hazardzie! – wycedził przez zęby licząc, że ta wypowiedź wpłynie jakoś na jego siostrę. Emily przez chwilę w ciszy analizowała słowa brata. O mafii wiedziała tylko z opowiadań, wiadomości czy plotek. Miała gdzieś tam w głowie własną wizję ale ta, którą przedstawił jej brat... wcale nie była najgorsza.
- To w sumie nic takiego – mruknęła, komentując własne myśli. David zrobił krok w tył i spojrzał na nią, jak na kretynkę.
- Nic takiego? - powtórzył wstrząśnięty. Emily wzruszyła leniwie ramionami.
- Myślałam, że zajmują się handlem ludźmi, zabijaniem i katowaniem – rzuciła wyjaśniająco. Dla niej słowo „mafia" kojarzyło się z czymś naprawdę złym, strasznym i okrutnym. W jej wyobrażeniu, ta instytucja była potworna. Dlatego może tak „pozytywnie" zareagowała na wyjaśnienie brata. Oczywiście nie uważała przedstawionej profesji za coś lżejszego. Handel narkotykami czy dorabianie się na przekrętach to też dla Emily było czymś nieprawdopodobnym. Osobiście wolałaby wystrzegać się takich znajomości, takich osób i takich środowisk. Niestety brat jak zwykle zapewniał im rozrywkę.
- Cholera ich wie, co jeszcze robią... - bąknął, komentując wypowiedź siostry. To, co wiedział oficjalnie mogło być przecież tylko szczytem góry lodowej. Nie wiedział czym jeszcze się zajmowali.
- Jak on się nazywa? - spytała nagle. David znów spojrzał na nią z niepokojem.
- Po co ci ta wiedza?
- Dobrze by było wiedzieć, komu oddaję swoje pieniądze – powiedziała z naciskiem krzyżując ręce na piersiach. David zacisnął pięści. Rodzeństwo na każdym kroku przypominało mu, jak bardzo nawalał ale znosił to z zadziwiającą pokorą, bo niestety mieli świętą rację.
Wziął wdech, żeby uspokoić szalejące emocje.
- Lucas Snight. I mówię ci to tylko dlatego, żebyś uciekała jak najdalej, gdy usłyszysz to nazwisko – pogroził jej złowrogo palcem. Emily wręcz uwielbiała, gdy bracia traktowali ją jak małą dziewczynkę. W zwyczaju wtedy miała robić im na złość.
- Lucas Snight – powtórzyła powolutku, jakby próbując zapamiętać to nazwisko. Emily widziała, jak brat skrzywił się, kiedy powtórzyła po nim ze szczególną dbałością, wręcz się wzdrygnął. - Mało to mafijne – skomentowała w końcu.
- Bo nie jesteśmy na Sycylii – odpowiedział natychmiast, chłodnym tonem. Emily jednak pozostała niezrażona. Zauważyła wtedy, jak Davida wiele to kosztowało. On naprawdę się martwił. Jego dłonie drżały a na czole pojawiły się kropelki potu. W jego oczach też próżno było szukać spokoju. Był przerażony.
Emily w końcu postanowiła przestać pastwić się nad bratem. Przecież doceniała jego troskę.
Zawsze.
- Obiecuję, że będę na siebie uważać. Oddam te pieniądze i zadzwonię gdy tylko wyjdę. Przysięgam – dodała z naciskiem. Na szczęście w jej ustach to słowo wiele znaczyło. David zmierzył siostrę uważnym spojrzeniem, po czym przyciągnął do siebie i przytulił mocno.
- Wiem, że jesteś rozważna i mądra – szepnął, całując ją w czubek głowy. - A ja jestem cholernym szczęściarzem, że mam taką siostrę. Po prostu boję się o ciebie. Boję się kurewnie. I to jest moja zapłata za głupie błędy.
- Już przestań, David – Emily wtuliła się w niego mocno. Rozumiała jego biczowanie się i wcale nie uważała, że było nad wyraz. Bardzo dobrze, że rozumiał swoje uzależnienie i że wiedział, że musiał z tym walczyć. To był już jakiś początek sukcesu. Początek na długiej, wyboistej drodze do tak zwanej normalności.

Pokerowy BlefOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz