Emily zadzwoniła do Nate'a z informacją, że ma po nią przyjechać później, bo jeszcze jest w studiu. Korzystając z dnia wolnego od sesji, zamknęła miejsce pracy i wypiła w nim na spokojnie kawę z bratem. Dużo rozmawiali, wspominali, śmiali się. Jeff podczas tej półtora godzinnej rozmowy naprawdę zauważył, że jego siostra była odmieniona. Szerzej się uśmiechała, oczy były weselsze a ona sama... jakby pojaśniała. Nie zagłębiał się w szczegóły ich związku, nie pytał też o Snighta. To zdecydowanie było dla niego za szybko. Ale w końcu sam przed sobą przyznał, że akceptuje decyzje siostry. I ona też to poczuła. W końcu.
Około szóstej wieczorem Jeff pojechał do mieszkania a Emily czekała na Nate'a. Przyjechał punktualnie, tak jak się umówili. Gdy tylko wsiadła do auta, nie pozwoliła mu nawet na przywitanie.
- Czy Lucas jest w domu?
- Nie, pojechał sprawdzić dziuplę z której została wysłana wiadomość.
- Dopiero teraz? – zdziwiła się.
- To gdzieś w New Jersey – skrzywił się w jej kierunku. – Droga tam i z powrotem trochę trwa.
- No trudno, poczekam – szepnęła, ale niezbyt zadowolona. Rozmowa z Jeffem uświadomiła jej, że znała powód, dla którego postanowiła spróbować wejść w coś, co kiedyś było dla niej nie do pomyślenia.
Uczucie, które się stworzyło, relacja, którą pielęgnowali nieświadomie przez ten czas, to wszystko było o wiele głębsze, niż jej się wydawało. I zrozumiała to dopiero podczas rozmowy z bratem.
Po powrocie do domu czuła się dziwnie. Niecierpliwie chodziła z kąta w kąt, mimo że Nate próbował ją czymś zająć, nic to nie dawało. Emily była myślami gdzieś indziej.
Poprzednia noc, która nie należała do najlepszych i dzień, podczas którego najchętniej by się położyła i zasnęła sprawiły, że około ósmej na wieczór Emily poległa.
Zasnęła z wyczerpania na wielkim łóżku Snighta, trzymając w ręku telefon.
Obudził ją dopiero jego zapach. Wciąż nie otwierając oczu, wzięła głęboki wdech, uzupełniając płuca tą cudowną wonią.
Lucas delikatnie ją objął i przytulił do siebie. Uwielbiał ten widok. Uwielbiał ją w swoim łóżku, w swoim domu, w swoim życiu.
- Która godzina? – mruknęła.
- Dziesiąta.
Emily niechętnie otworzyła oczy i rozejrzała się. Faktycznie, w pokoju panował półmrok, za oknami noc. Odwróciła się w stronę Lucasa, który natychmiast pogładził ją po policzku, gdy ich spojrzenia się spotkały.
- I jak? Znaleźliście go?
- Niestety nie. Za daleka droga. Zdążył zwiać pewnie dziesięć razy. Ale mamy jakiś punkt zaczepienia, nie ma go w Nowym Jorku. Wysłałem więcej ludzi poza granice miasta.
- Oby to coś dało.
- Da, na pewno. Tylko potrzeba czasu – pocałował jej czoło. Emily wtuliła się w niego, czując jak ogarnia ją spokój, gdy tylko znajdował się przy niej.
Ten spokój jednak szybko prysnął, bo nagle Lucas wstał i zaczął pakować podręczną torbę. Emily usiadła, prostując plecy.
- Co ty robisz?
- Mam kolejny wyjazd trzydniowy.
- Och, Boże... - Emily ze znużeniem przyłożyła palce do skroni i westchnęła ciężko. Lucas zerknął na nią.
- Emily, mówiłem ci ostatnio, że póki nie znajdziemy Floya, tak to będzie wyglądać.
- Tak, wiem, że mówiłeś – przyznała niechętnie. – Ale chciałam o czymś z tobą porozmawiać.
Lucas spakował wszystko, co było mu potrzebne, zapiął torbę i podszedł do łóżka, na którym siedziała Emily. Wziął jej twarz w dłonie i pochylił się, by spojrzeć jej w oczy.
- Ja z tobą też. Ale porozmawiamy jak wrócę, dobrze?
- Dobrze, niech tak będzie – Emily nie była zadowolona z tego, że ta rozmowa będzie musiała poczekać. Chciała z nim to wyjaśnić od razu. I w sumie mogłaby, jednak nie chciała robić tego na szybko, na odczepnego. Więc zdecydowała się poczekać na jego powrót.
- O której wrócisz?
- Pod wieczór.
Lucas pocałował ją na pożegnanie i opuścił sypialnię. Emily znowu ciężko westchnęła. Położyła się z powrotem na boku i skuliła pod kołdrą. Zamknęła oczy, jednak sen nie przyszedł tak szybko, jak ten poprzedni.***
Minęły trzy dni. Wyczekane trzy dni, których końca Emily nie mogła się doczekać. W domu nie potrafiła sobie znaleźć miejsca, chodziła po tarasie, po kuchni, po korytarzu. Zerkała na zegarek, który miała wrażenie, że stał w miejscu. Czas się zatrzymał, jak na złość.
Nate już dawno spał, Emily siedziała nad basenem z kubkiem herbaty i wpatrzona była w wodę. Pojawiło się w niej znowu dziwne uczucie niepokoju. Tęsknota mieszała się ze strachem o jego życie.
Jednak tym razem... uzasadnionym.
Krótko przed północą Emily zadzwonił telefon. Podskoczyła, odbierając go niemal natychmiast. Przestała oddychać, po drugiej stronie słysząc głos. Znajomy głos.
- Dobry wieczór, Emily.
- Michael Floy... - Emily wypowiedziała jego imię i nazwisko szeptem, mimowolnie. Nie miała wątpliwości, że to był akurat on. Mężczyzna zaśmiał się ochryple.
- To zaszczyt, że mnie poznałaś. Kochana moja, nie dzwonię bez powodu.
- Czego więc chcesz?
- Ubić interes.
- Chyba z kimś mnie pomyliłeś – mruknęła, zaciskając dłoń na komórce.
- Nie ma takiej możliwości. Ale jestem w stanie zrozumieć, że możesz nie mieć do mnie zaufania. Dlatego ucieknę się do małego szantażu, co ty na to?
Emily czuła jakby ktoś zaciskał palce wokół jej szyi. Powietrza zaczynało brakować, niepokój w jej sercu robił się z każdą sekundą coraz większy. Nie podobał jej się sposób, w jaki Floy z nią rozmawiał. Z wyższością, pewnością siebie i wyczuwalną pogardą.
Dziewczyna nie odpowiedziała na to głupie pytanie. Z jakiegoś powodu nie potrafiła wypowiedzieć żadnego słowa. Jednakże Floyowi to wcale nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie.
- Chciałabyś jeszcze kiedyś zobaczyć swojego gangstera?
To pytanie sprawiło, że Emily pobladła. Na chwilę przestała oddychać, analizując to pytanie, które głucho odbijało się echem w jej głowie. Warga Emily zadrżała, gdy tylko otworzyła usta.
- Gdzie jest Lucas...? – szepnęła.
- Spokojnie, bezpieczny. Ale wróćmy do naszego interesiku. Skup się teraz. Wyślę ci adres SMSem na który chcę, żebyś przyjechała. Rzecz jasna sama, tego chyba nie muszę ci tłumaczyć. Gdy będziesz na miejscu, porozmawiamy o szczegółach. I uważaj na każdy swój krok, inaczej Snight zginie. Do zobaczenia, maleńka.
I kilka długich sygnałów. Emily jeszcze długo trzymała telefon przy uchu, tępo wpatrzona w wodę. Dopiero po kilku minutach zaczęła ogarniać ją rzeczywistość.
Floy miał Lucasa? Jak? Jakim cudem? A może to była jakaś podpucha? Kolejna próba porwania? Matko Święta... wszyscy go szukają a on tak po prostu do niej zadzwonił... Emily zrobiło się słabo. Mimo mnóstwa pytań i braku odpowiedzi, nie chciała się zastanawiać. Decyzja była jedna.
Wstała z leżaka i udała się prosto do gabinetu Lucasa. Tam z sejfu wyciągnęła jego broń. Drżącą ręką wzięła ją w dłoń, przyjrzała się jej uważnie. Kilka razy ją zabezpieczyła i odbezpieczyła, żeby w razie potrzeby nie zrobić z siebie idiotki. Zawsze przeciwna. A teraz zmuszona do tego, by trzymać pistolet w ręku.
Schowała go za plecami w spodniach, zarzuciła lekki sweter i podkradła śpiącemu Nate'owi klucze z samochodu.
Dziękowała Bogu, że po skończeniu siedemnastego roku życia Jeff nauczył ją jeździć samochodem.
Na palcach wyszła z domu, wsiadła w auto i wyjechała z rezydencji. W międzyczasie przyszedł SMS z adresem. Droga do pokonania nie była długa, bo zaledwie dwadzieścia minut.
Z każdą przebytą milą, Emily denerwowała się coraz bardziej. Czuła suchość w gardle i niewidzialną pętlę, która zaciskała się od momentu w którym odebrała ten przeklęty telefon.
Nie miała pojęcia czego się spodziewać, jak się nastawić. Kompletnie niczego nie wiedziała. I to ją martwiło.
Emily dojechała pod wskazany adres. Była to stara, opuszczona strefa gospodarcza, na którym znajdowało się kilka hangarów. Gdzieniegdzie parę miejskich latarni, które z trudem dawały radę, powodując, że miejsce w którym się znajdowała, wyglądało przerażająco.
Wyciągnęła komórkę i sprawdziła, do którego hangaru miała się udać. Potem zrobiła jeszcze jedną rzecz, instynktownie. Wysłała tę lokalizację Nate'owi.
Po tych czynnościach zostawiła komórkę w samochodzie, wyszła i ruszyła do najbardziej oddalonego hangaru. Po drodze naszło ją wiele wątpliwości. A co jeśli jego ludzie ją przeszukają? Znajdą broń? Albo Nate nie zrozumie jej wołania o pomoc? Dreszcze ją przechodziły na samą myśl.
Drzwi do hangaru były otwarte na oścież, z wewnątrz wylewało się blade światło. Emily rozejrzała się po okolicy. Ani żywej duszy.
Wzięła głęboki wdech na odwagę i weszła do środka. Stawiała kroki pewnie ale powoli, rozglądając się po tym ogromnym pomieszczeniu. Wszędzie leżały jakieś kontenery albo skrzynki. Bała się, że nagle ktoś wyskoczy i zrobi jej krzywdę. Jej obawy jednak się rozwiały, gdy usłyszała głos, echem odbijający się od ścian hangaru.
- Nie sądziłem, że się pojawisz.
Emily spojrzała przed siebie. Kilkanaście metrów przed nią stał on. Michael Floy, z wyniosłym uśmieszkiem, skrzyżowanymi rękami na piersiach, wyglądał tak protekcjonalnie.
- Gdzie Lucas? – spytała chłodno. Floy uśmiechnął się szerzej, jakby spodziewając się tego pytania. Podniósł dłoń i machnął ręką, gdzieś w swoją prawą stronę. Emily spojrzała w danym kierunku. Serce zatrzymało się gdy zobaczyła człowieka Floya, który prowadził za ramię Lucasa, ze związanymi rękami za plecami. Snight ewidentnie był pobity. Może krwi jako tako nie było widać ale Emily zauważyła na pierwszy rzut oka, że był niesamowicie zmęczony, ledwo patrzył na oczy.
Koleś Floya pchnął go na krzesło, które stało obok Michaela. Lucas posłusznie usiadł, z cichym jękiem bólu.
- Lucas... - szepnęła i nie mogąc pohamować nagłych emocji ruszyła do przodu. Chciała go przytulić, zabrać stąd, zrobić cokolwiek. Gdy była może pięć metrów od nich, Michael wyciągnął przed siebie broń, celując w Emily.
- Stój gdzie stoisz, laleczko – oznajmił. Na widok broni, Emily stanęła jak sparaliżowana. Dopiero wtedy Lucas uniósł wzrok. Gdy zobaczył Emily, która patrzyła w lufę pistoletu, wstąpiły w niego nowe siły. Zerwał się z krzesła.
- Emily! – krzyknął i już robił krok, ale jeden ruch napakowanego pachołka i Lucas z powrotem siedział na krześle, tym razem przytrzymywany do niego siłą. – Co ty tu robisz, do jasnej cholery? – warknął. Emily zmarszczyła brwi.
- Zwiedzam – burknęła. Floy opuścił broń i zaśmiał się.
- Jesteście słodcy, naprawdę – wygłosił z przesadą w głosie, po czym zerknął na Lucasa. – Wybacz Snight, ale dzisiaj to nie z tobą będę negocjował, tylko z twoją piękną Emily.
- Jeśli tylko jej dotkniesz... - wycedził przez zęby ale nie skończył, bo od pomocnika Floya dostał z pięści w brzuch. Michael uśmiechnął się przebiegle.
- Siedź już lepiej cicho – polecił. Emily z trudem obserwowała tę scenę. To było dla niej niepojęte. Zwykle nieuchwytny Snight nagle dał się złapać? Jakim cudem?
Floy w końcu zwrócił się w kierunku Emily i rozłożył ramiona.
- Cieszę się, że przyszłaś. To wiele dla mnie znaczy.
- Do rzeczy – warknęła, zaciskając dłonie w pięści. Zapadła chwila ciszy, podczas której Michael napawał się widokiem. Spojrzał na Lucasa a potem znów na Emily.
- Opowiem ci coś, Emily – po tym wstępie schował ręce za plecami, wzniósł wzrok ku górze i westchnął z rozmarzeniem. – Gdy zginął stary Snight byłem szczęśliwy. Zawsze marzyłem o tym, żeby być u władzy, na szczycie. Ten stan jest uzależniający i nie tylko mi się marzył. Ale tylko ja mogłem do tego dojść. Dlatego gdy doszły mnie słuchy, że młody Snight zajmuje miejsce ojca i wybija jak kaczki zabójców swoich rodziców zrozumiałem, że to nie będzie takie proste. Lucas okazał się o wiele lepszym Donem niż jego ojciec – Michael zrobił pauzę i zerknął na Lucasa, który z trudem podniósł głowę, by obrzucić go pogardliwym spojrzeniem. – Był bardziej dyplomatyczny, strategiczny, myślący. W mgnieniu oka zdobył o wiele więcej, niż jego stary. Co za tym idzie stał się dla mnie o wiele większą konkurencją, ale moja chęć przywłaszczenia wszystkiego, na co zapracował, też była o wiele większa. Jednak przyszedł moment, w którym musiałem przewartościować swoje życie. Czego naprawdę pragnąłem? Władzy? Pieniędzy? Tego nie wiem – znów zrobił pauzę a jego wzrok zawiesił się gdzieś za Emily.
- Do czego zmierzasz? – spytała, gdy cisza była zbyt długa. Michael spojrzał na nią.
- Mam propozycję nie do odrzucenia.
- A mianowicie?
- Życie za życie.
Emily wciągnęła gwałtownie haust powietrza. Lucas miał rację. Ta wiadomość była od niego. Nagle dla Emily zaczęło się wszystko rozjaśniać. Wiadomość z New Jersey była tylko pretekstem, by Lucas pozbawił się ludzi, którzy jeździli szukać Floya, który tak naprawdę wciąż był na miejscu. I czekał. Czekał na dogodny moment. Emily zazgrzytała zębami ze złości.
- Jak mam to rozumieć? – spytała. Floy niespiesznie podszedł do niej.
- Uwolnię Snighta, wyjdziecie stąd razem, nie widzę problemu. W zamian zdradzisz mi tajemnicę, gdzie przebywa teraz twój brat hazardzista.
- Ona nic nie wie, zostaw ją! – krzyk wydobył się z gardła Lucasa. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie Floya na swojego łysego pracownika, a Snight znowu zarobił cios w brzuch. Michael leniwie znowu wrócił wzrokiem do Emily, której zakręciło się w głowie.
- Mój brat...? – szepnęła z wyczuwalnym przerażeniem. – Po co ci mój brat?
- Jakbyś nie wiedziała – prychnął z uśmiechem. – Sprzedał wielu moich ludzi, mnóstwo niepotrzebnej śmierci. I to przez kogo? Przez jakiegoś podrzędnego hazardzistę, którego zatrudnił Snight – wycedził przez zęby. – Na ten moment ważniejsze od władzy jest dla mnie zlikwidowanie twojego braciszka. A Snight... jego wykończę innym razem.
Te słowa były tak nieprawdopodobne, że Emily w twarzy Michaela szukała żartu. Szukała odpowiedzi na niezadane pytania. Chciała się obudzić marząc, że to wszystko okaże się snem.
Milczała, patrząc mu w oczy bo tak naprawdę nie miała pojęcia, co zrobić. Floy widział tę walkę, widział panikę, która malowała się na jej twarzy. Strach w oczach.
Floy uśmiechnął się do niej.
- Sprawa jest prosta, Emily. Wydasz mi miejsce kryjówki brata to uwolnię Snighta. Jeśli tego nie zrobisz, zabiję twojego rycerzyka. W każdym razie ktoś na pewno zginie. Ale to ty zadecydujesz, kto to będzie.
CZYTASZ
Pokerowy Blef
RomanceŻycie Emily było względnie proste. Pomimo tego, że razem z dwójką braci ledwo wiązali koniec z końcem, było znośnie. Do momentu, w którym jeden z braci wciąga ją w swój hazardowy syf. Traci podczas gdy w pokera najcenniejszą dla niego rzecz. Czy Emi...