Czworo wyróżniających się jak na standardy japońskie mężczyzn, co sugerowały zaciekawione spojrzenia przechodniów, przemierzało spokojną dzielnicę Tokio. Droga, którą podążali wiodła przez urokliwą alejkę z rzędem niewysokich drzew, których jasnoróżowe kwiaty wabiły wzrok swoim pięknem. Cudowna woń unosiła się wokół, docierając do ich oszołomionych przez natłok bodźców zmysłów, a ciepłe powiewy wiatru wzmagały poczucie, że znajdują się w wyjątkowym miejscu.
O wyjątkowej porze.
W wyjątkowych okolicznościach.
Dotarcie z lotniska do Kōtō zajęło im ponad dwie godziny. Świadomie decydując się na transport publiczny, nieświadomie skazali się na związane z tym niedogodności. Jedną z nich i chyba najbardziej niespodziewaną był fakt, że wspomniana wcześniej dzielnica nie była najwyraźniej zbyt dobrze znana, gdyż nikt nie potrafił wskazać im właściwego kierunku, więc dopóki nie dotarli do centrum, zmuszeni byli improwizować.
Niski budynek mieszkalny, który z ulgą zarejestrowały cztery pary oczu, był wyczekiwanym celem dzisiejszego bardzo długiego dnia. Ich stopy mimowolnie przyspieszyły, ale gdy tylko dotknęły stopni, prowadzących na piętro, wróciły do swego pierwotnego tempa. Sporej wielkości plecaki zaczęły ciążyć im na zmęczonych przez długą podróż ciałach, gdy wchodząc po schodach, ich mięśnie powoli odmawiały im posłuszeństwa.
- To pierwsze piętro będzie moim ostatnim - westchnął ciężko najszczuplejszy i najniższy członek czteroosobowej grupy.
- Dziwię się, że jeszcze nie padłeś - rzucił największy, wymijając go zdecydowanie żwawszym krokiem.
- Nie po to przeleciałem pół świata, by skończyć w ten sposób. Poza tym... muszę go zobaczyć. Tylko wtedy uwierzę.
- Kong! Zawróć - odezwał się wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, którego wyraz twarzy i postawa również zdradzały zmęczenie.
- To tutaj? - spytał niebieskooki brunet, zatrzymując się przed wskazanym przez Singa mieszkaniem.
- Tak, na sto procent - odparł, uważnie przyglądając się metalowej tabliczce przy drzwiach.
- To na co czekasz? Dzwoń - niecierpliwił się Bones, docierając jako ostatni.
Dłoń Singa niepewnie powędrowała w górę i dotknąwszy prostokątnego przycisku, w tej samej chwili usłyszeli wyraźny, charakterystyczny dźwięk dzwonka.
- Cholera, denerwuję się - wymamrotał Kong, przebierając w miejscu nogami.
Szybkie kroki świadczące o oczywistym w takiej chwili podekscytowaniu, dobiegły ich zza metalowej powierzchni, a gdy usłyszeli szczęk przekręcanego zamka i drzwi się otworzyły, przed oczami stanęła im znajoma sylwetka czarnowłosego mężczyzny.
- Eiji! - zawołał Bones, obejmując go z całej, pozostałej mu jeszcze siły.
Nie zastanawiając się długo, Kong podszedł bliżej i dołączył do zamkniętego w szczelnym uścisku Eijiego. Słowa Eijiego tłumione przez żywe bariery w postaci dawno niewidzianych przyjaciół docierały zniekształcone do pozostałej, stojącej w lekkim oszołomieniu dwójki.
Jednak to co wyróżniało jednego z nich to charakter spojrzenia, emocje, które nawiedziły jego nieprzygotowane na taką reakcję ciało. Uśmiech Eijiego, szczery i niewymuszony, prawdziwy zrodził w nim uczucia, które jednoznacznie udowadniały jego stosunek do tej wyjątkowej osoby. Do niego i do zdarzenia, które omal nie pozbawiło świat jego istnienia.
- Sing - usłyszał jego głos i w tym samym momencie poczuł jak po jego policzku spływa pojedyncza łza. - Tęskniłeś? - spytał, zabarwiając swój głos żartobliwą nutą, ale w jego oczach również można było dostrzec ślady wzruszenia. - Bo ja bardzo - powiedział, wtulając się w jego nieruchome ciało.
CZYTASZ
Zburzyć ciąg Fibonacciego
FanfictionNiecałe trzy lata po wydarzeniach z ostatniego odcinka. Eiji przekonany o śmierci Asha zmaga się z pragnieniem obrania najprostszej, możliwej drogi, mylnie wierząc, że zbliży go do niego i przywróci wyczekiwaną harmonię. Powrót Asha uwolni go od kon...