Rozdział 4

305 33 7
                                    

Droga z lotniska podobnie jak cały przeklęty lot zdawała się nie mieć końca. Z całym przekonaniem mógł powiedzieć, że latanie samolotem jest jedną z rzeczy, których wolałby unikać. Metalowa puszka wypełniona obcymi ludźmi, bez możliwości ucieczki zdecydowanie nie była miejscem, w którym czuł się dobrze. Jednak nie to było najgorsze. Chyba nigdy w całym swoim życiu nie doświadczył takiego braku pewności i zwątpienia jak w tej chwili. Obawiał się jego reakcji, tego, że w jego życiu nie będzie już dla niego miejsca. Mocno ściskając kartkę papieru, na której zapisany był adres Eijiego, wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w tętniące życiem zatłoczone ulice Tokio. Zupełnie mu obcy świat ani trochę nie pomagał uporządkować chaotycznych myśli. Nie wiedział jak powinien się zachować, jakich słów użyć i czy ma w ogóle prawo prosić go o wybaczenie.

Taksówka podjechała pod niski budynek mieszkalny, a gdy wręczył kierowcy odliczoną ilość pieniędzy i drzwi się otworzyły, poczuł nagłą słabość w nogach. Walcząc z niemiłym odczuciem, wysiadł powoli i niepewnym krokiem ruszył w kierunku schodów. Trzymając się kurczowo barierki, pokonywał kolejne stopnie, a gdy w końcu dotarł pod właściwe drzwi uzmysłowił sobie, że te trzy lata, które minęły były najcięższymi w całym jego dotychczasowym życiu. Nawet nie próbował wyobrazić sobie co mógł czuć Eiji, co przeżywał uświadomiwszy sobie, że nigdy więcej go nie zobaczy, że stracił go na zawsze.

Nie miał pojęcia ile czasu minęło od jego przyjścia. Ściśnięta w pięść dłoń, co jakiś czas zbliżała się do metalowej powierzchni drzwi, ale nigdy nie pozwoliła sobie ich dotknąć. Czuł frustrację i wszechogarniający strach, czekał na ten moment już wystarczająco długo, zdecydowanie za długo... W nagłym przypływie odwagi uniósł gwałtownie rękę i zapukał nerwowo. Nic, nie zarejestrował żadnej reakcji po drugiej stronie. Spróbował raz jeszcze, ale tym razem również nic nie usłyszał. Przycisnąwszy czoło do chłodnej powierzchni, zrezygnowany zapukał raz jeszcze. Kroki po drugiej stronie stawały się coraz głośniejsze, a gdy usłyszał szczęk otwieranego zamka, odsunął się gwałtownie, w ostatniej chwili unikając zderzenia z solidnymi drzwiami, zza których wyłoniła się niewyraźna, lekko przygarbiona postać. Brak światła w krótkim korytarzu nie stanowił dla niego żadnego problemu, by dostrzec kim jest osoba stojąca tuż przed nim. Rozpoznałby ją wszędzie.

- Eiji... - odezwał się, lekko drżącym głosem.

Oczy Eijiego rozszerzyły się. Głos, którego nigdy nie zapomniał, którego miał nigdy więcej nie usłyszeć dotarł do jego uszu. Drżące dłonie wyciągnął przed siebie, obejmując osobę, która nie miała prawa pojawić się przed wejściem do jego domu. Nie był pewien czy to co widzi jest wytworem wyobraźni, czy może sen stał się tym razem tak realny, że doskonale czuje jego zapach i słyszy jego niespokojny oddech.

- Chciałbym już nigdy się nie budzić - powiedział cicho, wpatrując się w niego pełnym tęsknoty wzrokiem.

- To nie jest sen - usłyszał ponownie i tym razem poczuł jak silne ramiona obejmują jego kruche ciało.

- Nie bądź okrutny... Ash - wypowiedziawszy cicho jego imię, oparł policzek na jego ramieniu i zamknął oczy.

- ...Na to chyba trochę za późno - wyszeptał, odsuwając go nieznacznie od siebie.

Ciemne oczy wpatrywały się w niego z najwyższą uwagą, a przez mokrą od łez twarz przemknął ślad niepewności i zagubienia. Nigdy wcześniej sen nie był tak wyraźny jak teraz, wszystko było wzmocnione, wszystkie doznania zdawały się być przytłaczająco prawdziwe...

- ...Ash...? - wydusił, łamiącym się głosem.

- Tak, Eiji. To ja.

Jego oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, a ledwie dosłyszalny głos wydobył się z jego gardła:

Zburzyć ciąg FibonacciegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz