ROZDZIAŁ 3

397 85 34
                                    

Louisa obudziło skrzypnięcie drzwi, a następnie stukot butów po drewnianej podłodze. Zawył cicho w poduszkę, by zaraz ostrożnie unieść głowę, ignorując potworny ból pulsujący w skroniach. Jego zamglony obraz powoli zaczął odzyskiwać ostrość, a oczom ukazał się rudowłosy mężczyzna.

– Co, główka boli? – zaśmiał się Charles, zmieniając swoją koszulę.

– Skądże – odburknął mu brunet, siadając ociężale na brzegu pryczy. Z zaspaną miną przyjrzał się piratowi, zaraz stwierdziwszy, że ten nie spędził nocy w ich wspólnej kajucie. Czyżby był tak pijany, że nie zdołał wrócić do łóżka? Cóż, wcale by go nie zdziwiło, zważywszy, że wszyscy ostro sobie popili. Sam Louis nie był pewien jakim cudem doczłapał się pod pokład. Szczerze mówiąc pamięć urwała mu się zaraz po tym, jak Hector żegnał się ze wszystkimi, obwieszczając, że idzie spać.

– Jest dość późno, trzeba brać się do roboty, bo inaczej Morris urwie nam głowy – zażartował, klepiąc Lou po ramieniu, po czym żwawym krokiem ruszył ku drzwiom.

– Ta... Chyba tobie – zajęczał Louis, opadając z powrotem na twarde łóżko. Poleżał tak dłuższą chwilę, ostatecznie jednak postanowiwszy wyłonić się na pokład. Oczywiście po wypiciu prawie całego dzbanka wody.

Gdy tylko wyszedł na świeże powietrze, ścisnęło go w żołądku. Na szczęście obyło się bez jakichś dziwnych akcji uzewnętrzniania się przy barierce. Na pokładzie było ruchliwie. Piraci skrupulatnie wypełniali swoje obowiązki, nie zwracając na niego uwagi. Morris latał z jakimś notatnikiem, bazgrząc w nim ołówkiem, Charles przenosił beczkę z nieznanym mu mężczyzną, Jamesa nigdzie nie dostrzegał, podobnie jak i Hectora. Ciekawe co z Jackiem...

– Hej, widziałeś gdzieś swojego kapitana? – zapytał przechodzącego obok niego pirata. Mężczyzna mało przychylnie obciął go wzrokiem, po czym splunął za siebie.

– Pewnie w kajucie. O tej godzinie zawsze pracuje przy biurku.

– Coś podobnego – mruknął Louis, po czym uśmiechnął się do siebie i poczłapał w stronę kapitańskiej kajuty. Dla odmiany zapukał do drzwi, wszedł jednak do środka nim mu odpowiedziano.

– Kapitanie – przywitał się zaczepnie, przekraczając próg. Ostatnim razem nie zdążył przyjrzeć się kajucie, toteż postanowił to nadrobić. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mu się w oczy był parawan, który stał w innym miejscu niż wtedy, gdy "przyłapał" Jacka z jakąś kurwą. Teraz parawan ustawiony był w stronę drzwi, dzięki czemu na łóżko można było patrzeć tylko siedząc przy biurku.

– Pusto tu – stwierdził, nie dostrzegając nigdzie kolekcji blondyna, którą ten z zaangażowaniem niegdyś powiększał. Louis lubił te wszystkie walające się graty po starej kajucie mężczyzny. Żałował więc, że tym razem ich zabrakło. – Tamta łajba poszła na dno, że nie ma tu twoich "pamiątek"? – zapytał, raz jeszcze niedbale omiatając pomieszczenie spojrzeniem.

– Następnym razem czekaj na pozwolenie – mruknął Jack, zaszczycając chłopaka jedynie krótkim spojrzeniem.

– Pewnie. – Louis wzruszył ramionami, choć na dobrą sprawę nie zamierzał dostosować się do "prośby" blondyna.

– A odpowiadając na twoje pytanie: nie. Wyrzuciłem je – dodał Jack. Jego okręt nie poszedł na dno, choć trzeba tu przyznać, że był ku temu bliski. Niestety był w tak złym stanie, że naprawa nie wchodziła w grę. Właśnie dlatego, Jack wraz z najbliższą mu załogą, poświęcił kilka miesięcy na nadzorowanie budowy nowego statku. Cóż, biedny nie był, gdyż po ich ostatnim łupie plątało mu się nieco złota. Koniec więc końców, miał nową, znacznie większą, fregatę. Choć jeśli miał być szczery, był na tyle sentymentalny, by "wbudować" swój stary okręt w ten nowy. Część desek, które były w lepszym stanie, posłużyły do budowy nowego statku.

Echo Przeznaczenia (zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz