Louis opuścił kapitańską kajutę, gdy tylko statek wypłynął z portu. Naturalnie na pokładzie krzątała się duża grupa piratów, w dalszym ciągu przygotowując okręt do długiej drogi. Lou natomiast, by nie pałętać się bez celu między nimi, ruszył na mostek, gdzie spotkał Hectora oraz Jamesa. Morris i Charles jeszcze pracowali, zaś Jack podobno "oprowadzał" ich gości po statku.
– Kto by pomyślał, że będziemy mieć dodatkowych pasażerów – podjął temat James, sadzając tyłek na blacie stolika, na którym zwykły leżeć mapy oraz kompas.
– A widziałeś pumę? – podniecił się Hector.
– Jaką pumę? – zapytał Louis, unosząc jedną brew do góry.
– Ten osiłek i jego dama przytargali ze sobą ogromnego dzikiego kocura – wyjaśnił blondyn.
– No to może być ciekawie... – westchnął Louis, kątem oka zauważając jak sylwetka Jacka pojawia się na pokładzie a za nim również i Morrisa.
– Słyszałem, że wylądowałeś w kajucie Jacka. – Wyszczerzył się głupkowato James, co Lou skomentował jedynie przewróceniem oczami, samemu nie będąc pewny jaki mieć do tego stosunek. – Nie udawaj, że się nie cieszysz. – James powiedział ciszej, znacznie się do niego pochylając.
– Szczerze mówiąc... wcale – odparł Louis zgodnie z prawdą, mimowolnie zerkając na Jacka, który chodził z Morrisem, popędzając piratów do roboty.
Po jakiejś godzinie od wypłynięcia na pokładzie zrobiło się nieco ciszej i mniej tłoczno. Wkrótce zaś zostali tam nieliczni. Dopiero wtedy na mostek weszli Morris wraz z Jackiem, najpewniej chcąc upewnić się, że statek ustawiony jest na odpowiedniej pozycji. James korzystając z okazji postanowił nieco pozaczepiać mężczyzn, zaś Hector po raz kolejny przeżywał pojawienie się pumy na okręcie.
Ciężko powiedzieć ile stali w piątkę bezproduktywnie na mostku. W którymś momencie jednak zauważyli zbliżające się do nich dwie postacie. Był to Ravan oraz towarzysząca mu kobieta, która prowadziła na pozłacanej smyczy czarną pumę.
– Miała być płatność z góry, kapitanie – przypomniała Jackowi, zerkając na dużą sakwę, którą trzymała w dłoni. Nie weszła jednak na mostek od razu, czekała na przyzwolenie ze strony dowodzącego pirata. Naturalnie je dostała, toteż wraz z Ravanem weszli na górę. Podała sakwę Jackowi, wyjaśniając że znajdujące się tam kamienie to rzadkie różowe rubiny i kilka szmaragdów. Prócz kamieni w środku były również złote monety. Zapłata była zdecydowanie wyższa niż Jack mógł przypuszczać, co tylko było potwierdzeniem teorii Louisa, że kobieta była wysoko urodzona. Z całą pewnością w jej żyłach płynęła szlachecka krew.
– Interesy z wami to wielka przyjemność – powiedziała taktownie, omiatając mężczyzn wzrokiem. – Jestem Adriela, zaś mój towarzysz nazywa się Ravan. Nie zamierzamy wchodzić wam w drogę i w zamian liczymy na to samo. – Postawiła sprawę jasno. W tej samej chwili puma głośno fuknęła, również przyglądając się nieznajomym mężczyznom. – A to moja przyjaciółka Nashia. Nie musicie się jej obawiać... No chyba, że będziecie mieć nieczyste zamiary. Jest moją wierną opiekunką. – Podrapała kotkę po wielkim łbie.
– Na pewno nie gryzie? – dopytał Jack, uśmiechając się kącikiem ust.
– Tylko nieprzyjaciół. Dla wszystkich innych jest łagodna – odpowiedziała Adriela, widocznie zadowolona z pytania pirata. Louis natomiast jedynie przewrócił oczami.
– Jest świetna! – wtrącił nagle Hector, najwidoczniej nie mogąc dłużej wytrzymać. Naturalnie wszyscy na niego spojrzeli, przez co nieco się speszył. – Eee, tak w ogóle to Hector jestem – przedstawił się, najwidoczniej nie wiedząc co powinien innego powiedzieć. Widząc to Adriela jedynie uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. – A to jest James, Morris, ten rudy pod schodami Charles, no i Louis – przedstawił ich po kolei. Lou usłyszawszy swoje imię, jedynie lekko skinął głową.
![](https://img.wattpad.com/cover/338862728-288-k872107.jpg)
CZYTASZ
Echo Przeznaczenia (zakończone)
RomanceTom II Niezbadane są ścieżki, które gotuje nam los. Często bywają przewrotne oraz trudne do przewidzenia. Gdyby ktoś zapytał Louisa czy ponownie zjawi się na Tortudze, która od dziesiątek lat niezmiennie pozostawała pirackim portem, najpewniej by go...