ROZDZIAŁ 7

408 75 38
                                    

Cała inwentaryzacja zajęła Morrisowi dobre dwie godziny. Normalnie Jack nie dotrzymywałby mu tak długo towarzystwa, niemniej wolał uniknąć sytuacji, w której wejdzie do swojej kajuty, a Louis dalej będzie tam siedział. Wszak wtedy musiałby już jakoś zareagować, a jeśli miał być ze sobą szczery, nie bardzo wiedział jak. Tylko dlatego przesiedział ten czas z przyjacielem, wspólnie zastanawiając się gdzie, komu i za ile mogliby opchnąć zdobyty towar. I co zrobić, aby ktokolwiek chciał z nimi współpracować. Obawiali się, że samo ściągnięcie pirackiej flagi może tu nie pomóc.

Gdy już uporali się z robotą, wyszli na pokład. Tam natomiast, za przyzwoleniem kapitana, po skończonej robocie wszyscy zabrali się za, nie tyle świętowanie, co opijanie "udanego" dnia. Jakby nie patrzeć w końcu coś się działo. Co prawda nie było przyzwolenia na upijanie się i załoga miała do dyspozycji średnich rozmiarów beczkę z rumem, niemniej najwidoczniej nikt się tym nie przejmował.

– Louis, chodź do nas! – usłyszeli głos Charlesa. Machinalnie Jack powędrował w kierunku, w którym patrzył mężczyzna, dostrzegając że ów biała mysza w końcu wyszła z jego kajuty. Raz jeszcze westchnął cicho.

– Tak często ostatnio wzdychasz, że czuję się zobowiązany zapytać co się dzieje – oznajmił niespodziewanie Morris, sprawiając, że na twarzy Jacka pojawiła się nieco głupia mina.

– Nic, po prostu... Nic. Nieważne – rzucił tylko, machając przy tym ręką.

– Jasne – odparł brunet. – Idziemy? – zapytał, naturalnie mając na myśli dołączenie do reszty ich małej grupki, która aktualnie siedziała przy lewej burcie, popijając rum i jak się okazało, także i wino, które James musiał zawczasu wyciągnąć dla Louisa.

– Jesteście w końcu! – zawołał blondyn. – Już myśleliśmy, że nigdy się tego nie doliczycie.

– Tak? To było przyjść nam pomóc – zaśmiał się Jack. W odpowiedzi James nadmuchał policzki jak dzieciak, na co kapitan zaśmiał się, klepiąc go po ramieniu. Wszak wcale się z niego nie nabijał.

– To o czym tak żywo dyskutowaliście? – zagadnął Morris, siadając na wolnym krześle.

– O tym co wcześniej zrobił Hector – odparł Charles.

– W sensie? – dopytał bosman.

– Podczas walki – wyjaśnił rudy. – Jeden z marynarzy rzucił się na Hectora...

– A wcześniej wytrącono mu broń – wtrącił James.

– Tak, Hector był bez broni. I facet się na niego rzucił.

– Naprawdę straciłeś broń? Znowu? – zapytał Jack, patrząc na bruneta z lekkim politowaniem.

– Przypadkiem – odparł chłopak na swoją obronę.

– To jeszcze gorzej.

– Dacie mi skończyć? – zawołał Charles, a na jego słowa wszyscy zamilkli. – Facet się na niego rzucił, a Hector był bez broni. Jednak zdążył go złapać i jednym ruchem unieruchomić, sprowadzając na deski.

– Wyglądało to popisowo – zauważył James, podnosząc się, by zademonstrować na Hectorze ów chwyt.

– To nie tak wyglądało. Złapał go tu za przedramię i wykręcił rękę na plecy – poinstruował Charles. – Ale w przyspieszeniu wyglądało to o niebo lepiej. Hector twierdzi, że nie ty go tego nauczyłeś, ale nie chce powiedzieć kto.

– Musiałem gdzieś to zobaczyć – wtrącił najmłodszy z towarzystwa, wyglądając na nieco zakłopotanego faktem, że go chwalono.

– Jasne – zaśmiał się Charles. – A ty Louis? Potrafisz władać mieczem?

Echo Przeznaczenia (zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz