Cała inwentaryzacja zajęła Morrisowi dobre dwie godziny. Normalnie Jack nie dotrzymywałby mu tak długo towarzystwa, niemniej wolał uniknąć sytuacji, w której wejdzie do swojej kajuty, a Louis dalej będzie tam siedział. Wszak wtedy musiałby już jakoś zareagować, a jeśli miał być ze sobą szczery, nie bardzo wiedział jak. Tylko dlatego przesiedział ten czas z przyjacielem, wspólnie zastanawiając się gdzie, komu i za ile mogliby opchnąć zdobyty towar. I co zrobić, aby ktokolwiek chciał z nimi współpracować. Obawiali się, że samo ściągnięcie pirackiej flagi może tu nie pomóc.
Gdy już uporali się z robotą, wyszli na pokład. Tam natomiast, za przyzwoleniem kapitana, po skończonej robocie wszyscy zabrali się za, nie tyle świętowanie, co opijanie "udanego" dnia. Jakby nie patrzeć w końcu coś się działo. Co prawda nie było przyzwolenia na upijanie się i załoga miała do dyspozycji średnich rozmiarów beczkę z rumem, niemniej najwidoczniej nikt się tym nie przejmował.
– Louis, chodź do nas! – usłyszeli głos Charlesa. Machinalnie Jack powędrował w kierunku, w którym patrzył mężczyzna, dostrzegając że ów biała mysza w końcu wyszła z jego kajuty. Raz jeszcze westchnął cicho.
– Tak często ostatnio wzdychasz, że czuję się zobowiązany zapytać co się dzieje – oznajmił niespodziewanie Morris, sprawiając, że na twarzy Jacka pojawiła się nieco głupia mina.
– Nic, po prostu... Nic. Nieważne – rzucił tylko, machając przy tym ręką.
– Jasne – odparł brunet. – Idziemy? – zapytał, naturalnie mając na myśli dołączenie do reszty ich małej grupki, która aktualnie siedziała przy lewej burcie, popijając rum i jak się okazało, także i wino, które James musiał zawczasu wyciągnąć dla Louisa.
– Jesteście w końcu! – zawołał blondyn. – Już myśleliśmy, że nigdy się tego nie doliczycie.
– Tak? To było przyjść nam pomóc – zaśmiał się Jack. W odpowiedzi James nadmuchał policzki jak dzieciak, na co kapitan zaśmiał się, klepiąc go po ramieniu. Wszak wcale się z niego nie nabijał.
– To o czym tak żywo dyskutowaliście? – zagadnął Morris, siadając na wolnym krześle.
– O tym co wcześniej zrobił Hector – odparł Charles.
– W sensie? – dopytał bosman.
– Podczas walki – wyjaśnił rudy. – Jeden z marynarzy rzucił się na Hectora...
– A wcześniej wytrącono mu broń – wtrącił James.
– Tak, Hector był bez broni. I facet się na niego rzucił.
– Naprawdę straciłeś broń? Znowu? – zapytał Jack, patrząc na bruneta z lekkim politowaniem.
– Przypadkiem – odparł chłopak na swoją obronę.
– To jeszcze gorzej.
– Dacie mi skończyć? – zawołał Charles, a na jego słowa wszyscy zamilkli. – Facet się na niego rzucił, a Hector był bez broni. Jednak zdążył go złapać i jednym ruchem unieruchomić, sprowadzając na deski.
– Wyglądało to popisowo – zauważył James, podnosząc się, by zademonstrować na Hectorze ów chwyt.
– To nie tak wyglądało. Złapał go tu za przedramię i wykręcił rękę na plecy – poinstruował Charles. – Ale w przyspieszeniu wyglądało to o niebo lepiej. Hector twierdzi, że nie ty go tego nauczyłeś, ale nie chce powiedzieć kto.
– Musiałem gdzieś to zobaczyć – wtrącił najmłodszy z towarzystwa, wyglądając na nieco zakłopotanego faktem, że go chwalono.
– Jasne – zaśmiał się Charles. – A ty Louis? Potrafisz władać mieczem?
CZYTASZ
Echo Przeznaczenia (zakończone)
RomanceTom II Niezbadane są ścieżki, które gotuje nam los. Często bywają przewrotne oraz trudne do przewidzenia. Gdyby ktoś zapytał Louisa czy ponownie zjawi się na Tortudze, która od dziesiątek lat niezmiennie pozostawała pirackim portem, najpewniej by go...