ROZDZIAŁ 23

406 63 76
                                    

Droga do Beledorfu była długa i trwała kolejne kilka tygodni. Na szczęście w końcu zaczęli zbliżać się do celu, o czym świadczył porywisty, chłodny wiatr oraz lodowe bryły wynurzające się znad tafli wody. Musieli zwolnić, by przypadkiem nie zahaczyć kadłubem o jeden z ostrych wierzchołków. Wysokie klify z lodu, wyglądały majestatyczne, sprawiając wrażenie jakby były zrobione z oszronionego kryształu. Louis nigdy nie zapuszczał się tak daleko na północ. Napotkany krajobraz był dla niego nowością. Naturalnie wiele czytał o podobnych miejscach oraz widział je na ilustracjach, lecz nie było to samo, co zobaczyć je na własne oczy. To była istna rozkosz dla zmysłu wzroku. Czuł się jak w baśniowej krainie.

Pomimo wewnętrznego podziwu, na twarzy Louisa nie wymalował się żaden grymas. Stał na mostku, chłodnym spojrzeniem lustrując strzeliste ściany klifów, odrywając od nich swój wzrok dopiero, gdy usłyszał skierowany do siebie głos Jacka.

– Ubierz się ciepło. Mam nadzieję, że nie spędzimy tu zbyt wiele czasu.

– Nie mam nic cieplejszego – odparł Louis, wskazując na swój czarny płaszcz, którym jakiś czas temu zdążył się szczelniej okryć. – Jeśli będzie trzeba wejść głębiej w ląd, kupię coś stosowniejszego na targu w porcie. – Wzruszył ramionami.

– To białe to ten śnieg? – zapytał Hector, wskazując palcem przed siebie. – Ale go dużo. Skąd się wziął?

– Z nieba – zaśmiał się Jack, widząc ekscytację młodzika.

– Jak ja go nie lubię – bąknął James, który podszedł do reszty piratów, bardziej owijając się poszarpanym płaszczem. – Mam nadzieję, że nie kłamałeś i faktycznie nie musimy opuszczać statku. – Spojrzał na Jacka z widoczną nadzieją wymalowaną w jasnych tęczówkach.

– Nie martw się. Nie ma sensu, żebyśmy wszyscy szli – zapewnił go kapitan. Już dawno, wraz z Louisem postanowili, że sami zajmą się kolejną zagadką. Zresztą i tak w pierwszej kolejności musieli porozmawiać z kimś, kto przetłumaczyłby im napisy, które znajdowały się na lustrze. Bez tego nie mogli ruszyć dalej.

– Zostaniecie w porcie, a my zajmiemy się resztą – dodał, ruchem głowy wskazując na stojącego nieopodal Louisa. Swoją drogą liczył, że pierwsza lepsza osoba w porcie powie im, czego szukali. I że przy odrobinie szczęścia szybko wyrwą się z Beledorfu. Kraj, choć malowniczy, nigdy jakoś nie wzbudzał sympatii u Jacka. Słyszał o nim zbyt wiele historii i choć sam nie był człowiekiem głębokiej wiary, bogowie ponoć bardzo upodobali sobie to odludzie.

– Zajmę się zapasami. Powodzenia – rzucił Morris, gdy Louis wraz z Jackiem szykowali się do zejścia z pokładu.

– Mogę iść z wami? – wtrącił niespodziewanie Hector.

– Po co? – zapytał bez przemyślenia kapitan. Szybko jednak zrozumiał.

– W porcie zrobiło się błoto, a chciałbym dotknąć tego śniegu – wyjaśnił, widocznie nieco zawstydzony. – Mogę? – Powtórzył pytanie, zerkając to na Jacka, to na Louisa. Blondyn z kolei tylko wzruszył ramionami. Nie robiło mu to różnicy.

– Śnieg nie jest wcale tak przyjemny w dotyku, jakby się wydawało – ostrzegł dzieciaka, schodząc kładką do portu.

Im dalej wchodzili w rybacką wieś, tym trudniej było iść. Biały, puszysty śnieg sięgał im za kostki, chrupiąc zabawnie pod stopami.

Spytali o tekst na lustrze kilku napotkanych mężczyzn, lecz ci zdawali się nie mówić w ich języku, ani w innym, który by znali. Byli również tacy, którzy uciekali, gdy tylko do nich podeszli.

– Zdaje się, że nie lubią tu "obcych" – westchnął Louis, kątem oka przyuważając jak Jack z Hectorem podchodzi do starszej kobiety, siedzącej przy straganie z rybami. Sam do niej nie podszedł. Miast tego oddalił się jakiś kawałek, po raz kolejny omiatając wzrokiem potężne góry z lodu. Następnie jego spojrzenie przesunęło się niżej, na biały jak mąka śnieg. Wiele czytał o nim. Bez trudu mógłby go opisać, używając przeróżnych przymiotników. Nigdy jednak nie miał z nim do czynienia osobiście.

Echo Przeznaczenia (zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz