ROZDZIAŁ 10

341 66 31
                                    

Nie chcieli nikogo obudzić. Odeszli nieco od namiotów, jednocześnie starając się nie zwrócić na siebie uwagi "strażników". Mimo, że rzekomo Jowici nie posiadali takiej funkcji, kilku mężczyzn obchodziło wejścia do osady z pochodniami, pilnując by nikt nie wszedł ani nie wyszedł stamtąd bez zauważenia.

Niestety nie mieli przy sobie nic, co dałoby im światło. Zaryzykowali jednak a ku ich uciesze świątynia była oświetlona przez pochodnie zamocowane do ścian groty. Louis odetchnął z ulgą, że tym razem obyło się bez kombinowania.

– Zaczyna mnie frustrować to szukanie nie wiadomo czego – westchnął, gdy ruszyli w głąb groty.

– Ja już chyba przywykłem – mruknął w odpowiedzi Jack. – Od samego początku wszystko co było z tobą związane, było jedną wielką niewiadomą – zauważył, mając na myśli absolutnie wszystko. Te prawie trzy lata temu, gdy Louis pojawił się na jego statku, od samego początku było pełne niewiadomych. Czy to rzeczy dotyczących chłopaka, czy wyprawy. Fakt, że teraz również nie wiedział gdzie płynie, nie był więc dla niego bardzo dotkliwy.

– Nie wszystko – odparł Louis.

– Skoro tak mówisz – rzucił tylko blondyn, nie zamierzając wdawać się w dyskusje na ten temat. Wiedział swoje i nie potrzebował, by ktoś zmieniał jego zdanie. – Żeby tylko ten cały oświecony nam nagle stąd nie wyleciał – mruknął do siebie, rozglądając się po grocie, szukając czegokolwiek, co mogłoby wiązać się z ich wyprawą.

Grota była dłuższa niż Jack przypuszczał. Na szczęście na ścianach po obu stronach paliły się pochodnie, z kolei te znajdowały się średnio w odległości dziesięciu metrów. Ich droga była dobrze oświetlona, dzięki czemu istniało spore prawdopodobieństwo, że żaden z nich nie potknie się na wystającym kamieniu. Po kilku minutach marszu dotarli do końca tunelu, wychodząc na okrągły plac. Na jego środku stał duży, prostokątny kawałek kamienia, który w mniemaniu Jacka robił za miejsce do składania ofiar. Mimowolnie blondyn zastanowił się w jakim celu ten służył? Wszak podobno Jowici nie zabijali. Jego rozmyślania jednak szybko ukróciło kolejne znalezisko w postaci schodów z kamienia, prowadzących na pozłacany ołtarz.

– Ale to brzydkie – stwierdził, obserwując twarz należącą najpewniej do bóstwa plemienia. Miało czerwone, wyłupiaste oczy z kryształów, złote zęby obnażone w szerokim i szpetnym uśmiechu, coś na wzór pióropusza lub promieni słońca nad głową oraz dziwną, wykutą zbroję, której środek zdobiło lustro, mocno już zresztą porysowane.

– Patrząc w lustro możesz zobaczyć co następne wyląduje w brzuchu tego bóstwa – zażartował, nawiązując do faktu, że ów lustro robiło właśnie bóstwu za brzuch. – Niewiele tu jest – zauważył Jack, rozglądając się po grocie. Była dobrze oświetlona.

– Myślisz, że to ołtarz ofiarny? – zapytał Louis w odpowiedzi, przyglądając się wizerunkowi bóstwa plemienia. – Chyba nie są aż tak pomyleni, by zgłaszać się na ochotników. – Zmarszczył brwi. Wszak Jowici nie zabijali żywych istot, a przynajmniej tak twierdził Tulhal. Wychodziło więc na to, że zostanie ofiarą było uważane za największy z zaszczytów. Pytanie tylko czy sami sobie podrzynali gardła, czy robił to wspaniałomyślny Oświecony?

Wtem niespodziewanie rozbrzmiały zbliżające się głosy. Lou automatycznie odwrócił się za siebie, mocno zaciskając szczękę. Musieli się gdzieś schować! Nim jednak zdołał znaleźć im stosowną kryjówkę, wyręczył go w tym Jack, który chwycił go za dłoń i pociągnął na dół, zaraz wpychając za rzeźbę. Dosłownie w tej samej sekundzie w świątyni pojawiło się dwoje mężczyzn. Naturalnie był to Oświecony w towarzystwie Tulhala.

– Księga o tym wspominała? – Usłyszeli męski głos.

– Bez dwóch zdań – przytaknął drugi mężczyzna.

Echo Przeznaczenia (zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz