ROZDZIAŁ 16

362 74 34
                                    

Burze często przychodziły znienacka. Mimo, że już kilka godzin wcześniej przeczuwali, że pogoda się popsuje, ciężko było przewidzieć, że czeka ich taki sztorm. I choć na morzu zdarzało się to regularnie, nie tak łatwo było się przyzwyczaić. W takich chwilach co poniektórzy musieli wspiąć się na wyżyny swoich sił, by przeżyć. Wszak każda większa fala mogła po prostu zmyć z pokładu każdego, kto zbyt słabo się złapał. Jack w całym swoim życiu miał już okazję na własne oczy zobaczyć kilku takich szczęśliwców. Nie było możliwości, by podczas sztormu ich wyłowić. Nie trudno więc się domyślić, jak ów upadek do wody się dla nich kończył.

Fale piętrzyły się na wysokość nawet siedmiu metrów, a Jack przypuszczał, że będą jeszcze większe. Statkiem niemiłosiernie kołysało, żagle trzeszczały, a pioruny przecinały niebo. W kilka chwil zrobiło się ciemno, mimo że jeszcze daleko było do zmierzchu. Dobry nastrój załogi, jeszcze sprzed chwili, naturalnie gdzieś przepadł. Każdy miał dość, gdy raz po raz dostawał wodą po mordzie. Piraci w ciszy i pospiesznie wykonywali polecenia Jacka. Prócz grzmotów, pojedynczych krzyków i przekleństw kapitana, nie odzywał się niemal nikt. Nie było czasu na pogaduszki. To nie była zabawa. Sytuacja była poważna, jak każde zetknięcie statku ze sztormem. Jack pozostawał skupiony, obserwując to co działo się dookoła. Głównie skupił się jednak na wodzie, przez co nie od razu dostrzegł szwendającego się po statku Louisa. Widząc chłopaka, znacznie się skrzywił, nie rozumiejąc dlaczego ten nie zszedł pod pokład, gdzie było bezpieczniej.

– Nie masz co ze sobą zrobić? – zapytał, podchodząc do dzieciaka, który w odpowiedzi tylko na niego spojrzał. – Nie patrz tak na mnie, tylko idź się schować. I tak nie pomożesz.

– Martwisz się o mnie? – zapytał Louis, unosząc jedną brew do góry. W międzyczasie dojrzał jak dwóch piratów siłuje się z jedną z linek. – Nie ma na to czasu. Trzeba brać się do roboty – zawołał, po czym klepnął pirata w ramię i pobiegł do wspomnianych mężczyzn. Cóż, i tu blondyn musiał się z nim zgodzić. Nie było czasu na żarty. Louis więc mógł dać sobie spokój i nie udawać, że mu się na coś przyda.

Tak jak Jack przypuszczał, z każdą chwilą było coraz gorzej. W przeciągu pół godziny fale wzniosły się na wysokość niemal dziesięciu metrów, przez co miało się wrażenie, że w każdej chwili mogą przewrócić statek. Okręt chwiał się niebezpiecznie na boki, będąc rzucanym przez wzburzone fale na wszystkie strony. Jack nie pamiętał, kiedy ostatni raz trafił na taki sztorm. Jeszcze bardziej więc denerwowało go, że Louis go nie posłuchał i biegał po pokładzie. Teoretycznie mógł się przydać jak każda inna para rąk, ale w rzeczywistości tylko przeszkadzał. Przez niego Jack nie potrafił skupić się na tym co najważniejsze, raz po raz uciekając spojrzeniem w jego kierunku. Nie potrafił inaczej. Nie, póki nie miał pewności, że Louis był względnie bezpieczny. Niestety będąc obecnie na pokładzie, nie było to możliwe.

– Łap za drugi koniec i przywiąż go do tej belki – nakazał Ravanowi, który obecnie znajdował się najbliżej niego. Sam zabrał się za przywiązywania drugiego końca.

– Już. Co te...

– Louis, z prawej! – zawołał Jack, przerywając mężczyźnie, gdy tylko dostrzegł jak w stronę chłopaka toczy się beczka, której z jakiegoś powodu nikt jeszcze nie zniósł pod pokład. Ta w jednej chwili mogłaby podciąć chłopakowi nogi doprowadzając do jego upadku. Wówczas jedna z mniejszych fal mogłaby go ściągnąć z pokładu, ciągnąc za sobą pod powierzchnię wody. – Mówiłem ci, żebyś zjeżdżał pod pokład! – wydarł się na niego, dopiero po tym wracając spojrzeniem do Ravana. – Teraz ta – mruknął, wskazując na drugi kłąb liny, który miał przewieszony przez ramię.

– Bardzo skupiasz się na Louise – wypalił Ravan, patrząc na niego dziwnie.

– No i? – burknął Jack, nie wiedząc do czego facet zmierzał.

Echo Przeznaczenia (zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz