ROZDZIAŁ 25

413 65 62
                                    

Poruszali się po omacku, kierując się według informacji na temat trasy, jakie zdążył przekazać im Oven. Ich przewodnik twierdził, że znajdowali się całkiem blisko miejsca, w którym mieli spędzić noc. Słońce zachodziło, a przez padający śnieg ledwo widzieli drogę. Taka wędrówka była bardzo niebezpieczna. Gdyby trafili na górskie klany, raczej nie uszliby z tego z życiem. Byli zmęczeni, przemarznięci i w warunkach, do których nie byli przyzwyczajeni. Poza tym, byli sami.

Śnieg trzeszczał pod ich stopami, a porywisty wiatr huczał w uszach. Szli równym tempem, krok za krokiem pokonując kolejny dystans. Louis nie miał pojęcia co wprawiało jego ciało w ruch. Już dawno opadł z sił, a jednak uparcie poruszał się do przodu. Chęć przeżycia była zbyt silna. Nie mógł się zatrzymać. Oznaczało to pewną śmierć. I to nie tylko dla niego, ale również dla Jacka.

Ciężko było stwierdzić czy szli w dobrym kierunku. Śnieg padał tak gęsto, że nic nie było widać. Wokół było przenikliwie biało a płatki śniegu wpadały im do oczu. Szli na oślep, trzymając się blisko siebie, by przypadkiem się nie rozdzielić. Szli w ciszy, licząc na cud.

Gdy zbliżał się zmierz Louis powoli zaczął tracić nadzieję. Wiedział, że jeśli nie znajdą schronienia na noc, najpewniej nie przeżyją do ranka, zamarzając zasypani w śniegu, wśród zimowego pustkowia. Ów wizja przyprawiała go o dreszcz, tym bardziej, że z chwili na chwilę stawała się coraz bardziej rzeczywista.

– To chyba to – rozbrzmiał głos Jacka, który milczał od paru godzin. Louis uniósł głowę, rozglądając się po okolicy. Musiał przymrużyć oczy, by być w stanie cokolwiek zobaczyć. Jakieś trzydzieści metrów od nich stała niewielka, drewniana chata po części przysypana śniegiem.

– Zabłądziliśmy. Oven mówił o grocie – odpowiedział, ruszając szybciej do przodu. Ponownie się obejrzał a następnie spojrzał w zachmurzone niebo. – Ale nie mamy innych opcji, musi nam wystarczyć. Chodźmy, bo zamarzniemy – zarządził, zmierzając w kierunku wątpliwej budowli z desek. Jack chwilę siłował się z przymarzniętymi drzwiami, lecz ostatecznie udało im się wejść do środka. Louis przy wejściu otrzepał buty ze śniegu oraz ściągnął kaptur i czapkę. Omiótł spojrzeniem chatę. Była niewielka, posiadała zaledwie jedną izbę, gdzie spało się, gotowało i jadło. Nie zamierzał jednak narzekać. Uważał, że mieli ogromne szczęście trafiając do tego miejsca.

– Nie ma tu żadnego drewna. Chyba, że połamiemy krzesło – zauważył Jack, orientując się, że nie było szans na rozpalenie ogniska, przy którym mogliby się ogrzać. – Za to mają tu sporo futer – dodał, gdy dostrzegł w kącie kilka z nich. Dwa leżały na podłodze, robiąc za prowizoryczne łóżko, z kolei jedno było częściowo przewieszone przez stół, a reszta jego część spoczęła na podłodze. – Dobre i to – westchnął, zwalając z pleców swoją torbę i siadając ciężko na krześle. – Oven mówił, że najpóźniej w południe powinniśmy być na miejscu – przypomniał, przyglądając się Louisowi. – Gdy rozmówimy się z tą wiedźmą, musimy od razu wracać. Przy odrobinie szczęścia wiatr rozwieje śnieg, który tarasuje nam przejście na drodze. W przeciwnym wypadku nie wiem jak wrócimy na statek – mruknął, lekko się krzywiąc. – Nieważne. Będziemy się tym martwić później. Zjedzmy coś i chodźmy spać – zaproponował, grzebiąc w swojej torbie w poszukiwaniu jedzenia, które ze sobą zabrał.

– Prawdopodobnie zboczyliśmy z trasy... Nie widziałem nigdzie groty, o której mówił Oven. Rano się za nią rozejrzymy, wtedy będziemy mieć jakiś punkt zaczepienia – odpowiedział Louis, zerkając na krzesło na które siadł Jack. – A ty na co czekasz? Trzeba połamać te krzesła i rozpalić w palenisku – ponaglił blondyna. Wszak mężczyzna sam wysunął się z tym pomysłem.

– Dupa zmarzła? Może jakieś proszę? – odparł Jack, unosząc jedną brew.

– Trochę? – mruknął w odpowiedzi Lou, patrząc na Jacka. – "Jakieś proszę" – dodał, uśmiechając się sztucznie. – Wystarczy?

Echo Przeznaczenia (zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz