ROZDZIAŁ 20

374 66 46
                                    

Na pokładzie zrobiło się nerwowo oraz gwarnie. Piraci nie byli mistrzami cierpliwości, toteż ciężko było im przełknąć rozkaz: "nie walczymy". Byli to raczej ludzie czynu. Bezczynne czekanie strasznie ich frustrowało. Szybko dało się posłyszeć komentarze oraz niezadowolenie mężczyzn. Przewracając w dłoniach szable, domagali się krwi. Jack jednak był nieugięty. Rozpędził piracką fregatę, trzymając się swojego planu. Okręt za nimi również przyspieszył na tyle, ile było to możliwe, rozpoczynając pościg.

Mijające minuty zdawały się być wiecznością. Louis w ciszy stanął z boku, dając sobie możliwość objęcia wzrokiem zarówno Jacka, jak i podążający za nimi statek.

– Tym razem nie trzeba zamykać cię pod pokładem? – Usłyszał niski głos, tuż nad swoim uchem. Od razu go rozpoznał, tak więc nawet nie drgnął, zaszczycając Ravana swoją odpowiedzią.

– W walce Jack raczej ufa moim umiejętnościom.

– Czyżby? – zaśmiał się szatyn.

– Też im ufasz, więc możesz wyśmiać również siebie – odgryzł się Louis, kątem oka zerknąwszy na mężczyznę.

– To oczywiste. Sam cię szkoliłem – odparł, puszczając mu oczko.

– Wiele się zmieniło. Nie obijałem się przez ten czas.

– To prawda – przyznał Ravan.

Wtedy statkiem szarpnęło. Zarówno on, jak i szatyn stanęli pewniej na nogach, podczas gdy okręt się przekręcił. Chwilę później, pod komendą Morrisa, padły pierwsze strzały armat. Zrobiło się głośno. Huk był tak silny, że Louis ledwo co słyszał swoje myśli. Zapanował prawdziwy chaos. Plan Jacka zaś zadziałał. Okręt wroga przechylił się znacznie do boku, co oznaczało, że zaczął nabierać wody. Niestety nie udało się im precyzyjnie ustawić, przez co podpłynęli zbyt blisko. Poskutkowało to tym, że część nieprzyjaciół miała szansę na przedostanie się na ich pokład. Rozpoczęła się walka, ku uciesze piratów i niezadowoleniu Louisa.

Jack nie wiedział do kogo należało wrogie wojsko. Był jednak bardziej niż pewien, że mężczyźni doskonale wiedzieli kogo szukali. Właśnie dlatego blondyn szybko podbiegł do Ravana, nim ten nie zrobił tego, czego zdecydowanie nie powinien w tej sytuacji.

– Zostańcie tutaj – zwrócił się do mężczyzny, międzyczasie zerkając na Louisa. – Zajmijcie się środkiem – polecił, wracając spojrzeniem do Ravana. Uważał, że szatyn nie powinien biec strzec Adrieli. Ich przeciwnik nie miał pojęcia, gdzie szukać kobiety i lepiej było, żeby nie mieli podstaw do tego, by podejrzewać, że znajdowała się w kapitańskiej kajucie.

Louis zawsze miał mieszane uczucia co do walki. Z jednej strony odnajdywał przyjemność w starciu z nieprzyjacielem, zaś z drugiej za każdym razem ciążyła mu krew, która plamiła jego ręce. Co ciekawsze nie chodziło tu o poczucie winy. Nigdy nie żałował swoich przeciwników. Nie obchodziło go ich życie, tylko mierziła mu świadomość, że to on musiał im je odebrać. Nie lubił brudnej roboty. Ciężko jednak było się nad tym rozwodzić w momencie, gdy szarżuje prosto na ciebie paru uzbrojonych mężczyzn. Bez chwili zawahania wyciągnął swój miecz, przystępując do starcia. Sprawnym ruchem zabił dwóch pierwszych napastników, zaraz mierząc do trzeciego. Po nim przyszło kilku kolejnych.

Zmaganie z żołnierzami nie należało do najłatwiejszych zadań. Przeciwnik był dobrze wyposażony i wyszkolony. Już po paru krótkich minutach chłopak poczuł ból zmęczonych mięśni, które poruszały się jedynie dzięki zwiększonej dawce adrenaliny. Nie obyło się również bez otarć oraz nacięć na jego skórze, zaś metaliczny posmak krwi rozlał się po jego ustach. Jeden z żołnierzy uderzył go głowicą miecza prosto w szczękę, tym samym przecinając jego własnymi zębami cienką skórę na wargach. Na szczęście nie był sam w starciu. Miał przy sobie zarówno Ravana, jak i główną część załogi Jacka, nie wspominając o reszcie piratów, którzy z nieukrywaną radością eliminowali wroga ze swoim kapitanem na czele.

Echo Przeznaczenia (zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz