Wbrew słowom młodego bosmana, było chyba inaczej. Jack unikał Louisa jak tylko mógł, ograniczając ich kontakt do minimum. Nie dołączał również do niego oraz reszty wieczorami, gdy ci pili, ciesząc się rześkim powietrzem. Wykręcał się "robotą przy mapach", zaraz zamykając się w swojej kajucie. Trwało to aż do samego portu Athyes, do którego przybili wczesnym rankiem.
W drodze do celu Louis miał wystarczająco dużo czasu, by wraz z Morrisem dojść do tego, że Drogors to nie imię, lecz nazwa góry znajdującej się na północ od Gandnu. Wiele legend oraz pogłosek krążyło o tamtym miejscu, o czym przekonali się już w porcie. Każdy z zapytanych mieszkańców nie szczędził im swoich opowieści o rabusiach grasujących w tamtejszych górach i bajce związaną ze szczytem góry Drogors. Podobno znajdowało się tam źródło mądrości. Po małej burzy mózgów Louis wraz z resztą uznali, że warto było to sprawdzić.
W porcie postanowili udawać kupców, by nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania i móc zająć się handlem. Jack na dobrą sprawę się na tym nie znał. Musiał omówić wszystkie szczegóły z Morrisem. Naturalnie o wiele łatwiej by było, gdyby to mężczyzna został na statku, a Jack wraz z resztą ruszył na poszukiwania drugiej wskazówki, niemniej Jack musiał zostać w porcie. Wszak okręt nie mógł zostać bez swojego kapitana przez cztery dni.
- To niesprawiedliwe, że wszyscy idą - bąknął James, gdy Morris, Charles, Hector i Louis zbierali się do zejścia na ląd, by rozpocząć ich wspólną wyprawę. - Jedna osoba więcej nie zrobiłaby dużej różnicy.
- Nie marudź. Zaraz wrócimy - zaśmiał się Charles.
- No właśnie! - wtrącił Hector, najwidoczniej nie chcąc, by blondynowi było przykro.
- Poza tym potrzebuję cię tutaj. Sam tego wszystkiego nie ogarnę - skłamał Jack, nie mając ochoty przez cztery dni wysłuchiwać marudzenia blondyna. Wszak sam zwrócił uwagę, że nie było sensu go brać, gdyż bardziej by pewnie przeszkadzał niż pomagał.
- A, właśnie. Pamiętasz o wszystkim co mówiłem? - zapytał Morris, zwracając się do Jacka.
- Pamiętam.
- Kobieta, z którą spotkaliśmy się rano, będzie czekać na ciebie jutro w południe.
- To też pamiętam. Zbierajcie się już - mruknął, pchając lekko bruneta w stronę mostka.
- Wracajcie szybko! - zawołał James. - I uważajcie na siebie. Hector, pilnuj ich jak oka w głowie! - zaśmiał się.
- Jak nie wrócicie za cztery dni, zostawimy was tu - rzucił Jack, czując się dziwnie, gdy musiał w taki sposób się "żegnać". Jakby nie patrzeć, zawsze brał czynny udział w wyprawach. Nie zostawał na statku i nie żegnał swoich ludzi. To on nimi przewodził. Pozostanie na pokładzie i machanie ręką na pożegnanie było czymś, czego nigdy wcześniej nie robił. Teraz zresztą też nie podniósł ręki. Pozwolił sobie jednak odprowadzić Louisa wzrokiem, obserwując jak ten schodzi po kładce na ląd. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, mimowolnie zacisnął szczękę.
- Morris! - zawołał za przyjacielem, który zaraz się odwrócił, rzucając mu pytające spojrzenie. Jack natomiast, miast odpowiedzieć, jedynie spojrzał mu w oczy.
- Jasne - rzucił tylko pirat, po czym ruszył do przodu, tłumacząc reszcie, że nie mogli się rozdzielać.
Przez dłuższą chwilę Jack i James stali na mostku, odprowadzając pozostałych mężczyzn wzrokiem, aż ci nie zniknęli im całkiem z pola widzenia. Wówczas James przeciągnął się, wyciągając wysoko ręce w górę i mrucząc jak kot. Jasna tkanina jego koszuli podciągnęła się, odsłaniając opalony brzuch.
CZYTASZ
Echo Przeznaczenia (zakończone)
RomanceTom II Niezbadane są ścieżki, które gotuje nam los. Często bywają przewrotne oraz trudne do przewidzenia. Gdyby ktoś zapytał Louisa czy ponownie zjawi się na Tortudze, która od dziesiątek lat niezmiennie pozostawała pirackim portem, najpewniej by go...