Resztę dnia spędzili na planowaniu paru następnych dni w kwestii funkcjonowania statku i przygotowaniach do wyprawy w góry. Morris dodatkowo zadbał o prowiant dla członków ekspedycji, o czym sam Louis zapomniał. Skupił się bardziej na celu ich podróży. O tym, że gdzieś tam na jednym ze szczytów czekała na nich Wieszczka, która rzekomo znała przyszłość. Obawiał się tego spotkania. Nie miał zbyt dobrego doświadczenia z wiedźmami, więc to naturalne, że spodziewał się najgorszego. Niestety nie było sposobu, by mógł się na to przygotować. Pozostało mu jedynie zacisnąć zęby i liczyć, że choć ten jeden raz mu się poszczęści.
Zgodnie z obietnicą ich przewodnik w towarzystwie swojej świty zjawił się w porcie wraz z pierwszymi promieniami słońca. Bez zbędnych przeciągań ustalił z Jackiem i Louisem podstawowe zasady, przedstawił im ich wspólną trasę, po czym wszyscy ruszyli do drogi. Mężczyzna miał na imię Oven. Towarzyszyły mu jeszcze cztery osoby. Dość krępy, blondwłosy mężczyzna z gęstymi wąsami nazywał się Milly i miał około czterdziestu lat. Koło niego szedł znacznie starszy gość o szczupłej posturze i długim nosie – Ivan. Za nimi była młoda kobieta – Sylwia. Miała kręcone, długie włosy w kolorze popielatym i całą buzię w piegach. Oczy o zielonej barwie wydawały się być dzikie, a jej ruchy były bardziej męskie niż kobiece. Czwartym członkiem załogi był David – cichy, niski mężczyzna o dość rzeczowej naturze. Cóż... Zapowiadało się ciekawie.
Początkowo nie szło się tak źle. Droga była wydeptana, dzięki czemu dość swobodnie stawiali kroki. Nie było też tak stromo. Niestety wraz z upływem czasu, śnieg był coraz wyższy. Jack, który był dość wysoki, nie mógł narzekać, niemniej niższa część towarzystwa musiała coraz wyżej podnosić nogi, z trudem odrywając stopy od lepkiego śniegu. Mimo to, utrzymywali jednak dobre tempo. Pewnie za sprawą najemników, którzy nie zamierzali zwalniać, tylko dlatego, że piratom szło nieco gorzej. Jack i reszta więc, musieli postarać się, by za bardzo nie zostawać w tyle.
– Kurwa, ale pizga – pomarudził Charles, mówiąc na głos to, co najpewniej wszyscy mieli w głowach. Od pewnej wysokości wiatr nieprzyjemnie uderzał w ich twarze, sprawiając że śnieg raz po raz wpadał im do oczu. Jack, który na ogół nie zwykł marudzić, również musiał przyznać, że nie szło się zbyt przyjemnie.
– Wyżej będzie gorzej – stwierdził blondyn, o zdecydowanie niepasującym mu imieniu Milly.
– Świetnie – zawył rudzielec, odchylając głowę do tyłu, by spojrzeć na szczyt góry.
– Będziesz musiał uważać, żeby cię nie zwiało – zauważył ciut złośliwie Jack, zerkając na Louisa.
– Na twoim miejscu martwiłbym się raczej o siebie. Jesteś tak ciężki, że łatwiej zapadasz się w śniegu... – mruknął Lou, przewracając oczami.
– Przynajmniej stąd nie spadnę – prychnął blondyn, zerkając w przepaść.
– Lepiej zginąć roztrzaskując czaszkę niż odmrozić sobie jaja.
– Nie martw się, nie pozwoliłbym ci spaść – zapewnił, na co w odpowiedzi Louis na niego spojrzał, uśmiechając się lekko. Nie było to dość częstym zjawiskiem, dlatego Jack postanowił nic więcej nie dodawać. Zdecydowanie ładniej było chłopakowi z uśmiechem na twarzy, niż z grymasem.
– A mnie w razie czego złapiesz? – zapytał Charles, zarzucając mu łapę na ramiona.
– Nie martw się. Ty jesteś z tych, którzy odmrożą sobie jaja – mruknął Jack, zrzucając jego rękę, co spotkało się ze śmiechem rudego.
Pomimo malowniczej scenerii ich "mała" wycieczka wcale nie należała do najmilszych. Louis nie był fanem tego typu wypraw, niemniej nie miał innego wyjścia. Co innego Jack i Charles. Oni wcale nie musieli pchać się w to gówno, co Lou twardo podkreślił kapitanowi. Ten jednak był zdecydowany mu towarzyszyć. I cóż... Prawda była taka, że Louis był mu za to dozgonnie wdzięczny. Bez niego samo dotarcie do ich pierwszego nocnego postoju wydawało się być niemożliwe. Chłopak nie dawał tego po sobie poznać, ale każda najdrobniejsza pomoc Jacka była na wagę złota. Samo pchnięcie go do przodu czy podanie ręki przy bardziej śliskim podłożu dawało dużo. Przemieszczanie się po świeżym, lepiącym się śniegu nie należało do najłatwiejszych. Tym bardziej gdy dochodziły zmęczenie i sztywniejące od chłodu ciało.
CZYTASZ
Echo Przeznaczenia (zakończone)
RomanceTom II Niezbadane są ścieżki, które gotuje nam los. Często bywają przewrotne oraz trudne do przewidzenia. Gdyby ktoś zapytał Louisa czy ponownie zjawi się na Tortudze, która od dziesiątek lat niezmiennie pozostawała pirackim portem, najpewniej by go...