Dylan z Tonym w domu.

659 12 0
                                    

Dylan pov:
Obudziłem się po 8:30, wstałem i się ogarnąłem, ubrałem, ułożyłem włosy, umyłem zęby itp.
Ok. 9 byłem ogarnięty i poszedłem do Tonego. Zapukałem do drzwi.
- Wejdź- wszedłem do środka i ujrzałem Tonego leżącego plecami do drzwi.
- Jak się czujesz?
- źle.
- weź się obróć.
- po co?
- Chce ci zmierzyć temperaturę.
- to zmierz.
- Tony nie utrudniaj. Nie dość że prawie nie mogę ruszać ręką, to jeszcze utrudniasz. Obróć się i tyle.
- No dobra.- Tony obrócił się twarzą do mnie,jego twarz była cała od łez, ale nie świeżych tylko już wyschnięte ślady.
- Płakałeś?
- Nie.
- Tony widać że płakałeś. Powiec dlaczego, nie będe krzyczał ani się śmiał obiecuje.
- Jakoś ci nie wierzę.
- Tony jesteś moim bratem, nie będe sie śmiał z ciebie. Mi możesz powiedzieć tak jak reszcie rodzeństwa.
- No ok.- Tony przesunął się żeby zrobić mi miejsce. Usiadłem obok niego.
- To co się dzieje?
- Ja poprostu nie daje już rady. Wszyscy mnie wyzywają, przezywają, popychają i zaczepiają. Mam tego dość.
- Nie martw się tym.
- łatwo powiedzieć, ciebie tak nie traktują.
- Traktują mnie tak samo, A nauczyciele to wogule przesadzają.
- Jak wróciliśmy do szkoły, to cały czas ja z Shane'em chodziliśmy na zmianę do tablicy robić zadania, jak było dobrze to ok ale jak źle to pała.
- Facet od matmy też mi każe chodzić cały czas do tablicy. A reszta to nie wiem bo byłem tylko u niego na lekcji.
- Czyli nie tylko mnie?
- no nie tylko ciebie. Monty pogada z dyrektorem i będzie dobrze zobaczysz.
- Oby.
- Leki ci trzeba dać. I zmierzyć temperaturę ci miałem.
- Mhm.
Złapałem termometr i zmierzyłem bratu temperaturę.
-38.5°- mruknąłem
- Boże.
- Chcesz herbatę?
- możesz zrobić.
- Dobra to ja zrobię te herbatę, śniadanie i przyniosę ci.
- Nie chce jeść.
- Tony musisz.
- Nie jestem głodny.
- Nie denerwuj mnie.
- Nie chce.
- Musisz jeść, inaczej wyladujesz w szpitalu.
- Japierdole, no dobra- powiedział przewracając oczami
- No i tak ma być.
- Ale nie obiecuje że zjem całe.
- Okej.
Poszedłem do kuchni zrobiłem nam kanapki i herbatę, spokojnie kuchnia została w całości. Zaniosłem śniadanie do Tonego.
- Jestem.
- Mhm
- Usiądź i zjedz. Zaraz ci dam leki.
- Dobra.- Tony usiadł na łóżku a ja podałem mu śniadanie. Jako pierwszy podałem Syrop.
- otwórz buzię.- wlałem mu syrop do buzi. Dałem mu resztę leków i herbatę do popicia. Trochę się krzywiłem z bólu przy podawaniu leków. Skorzystałem z okazji ,że u Tonego leżą przeciwbólowe i wziąłem sobie tabletkę.
- Dzięki.
- Luz. A teraz jedz.
- no okej.
Zaczęliśmy jeść bardziej ja zacząłem bo Tony się chyba modlił nad tymi kanapkami. Zjadłem pierwszy. Gdy skończyłem żucilem kontrolne spojrzenie Tonemu. Zjadł połowę kanapek i jadł dalej.
- co się patrzysz?
- patrzę ile zjadłeś.
- Nie musisz mnie kontrolować.
- Spokojnie. Już nawet spojrzeć na ciebie nie moge?
- Możesz. A jak ręka?
- Nadal boli, cały czas na przeciwbólowych.
- daj bandaż to ci zawine na nowo bo ten ci się już rozwala.
- dobra. Ale zjedz najpierw.
- Nie chce już.
- No dobra. To postaw ja później wyniose.
Przyniosłem Tonemu bandaż i usiadłem obok niego na łóżku. Wystawiłem ręke w jego stronę,a on zdjął mi ortezę,odwinął stary bandaż i na nowo przyjżał się mojemu nadgarstku.
- Zanim ci to owine przyłóż sobie coś zimnego. Bo nadal masz spuchnięte.
- Okej, to ja idę po jakąś mrożonkę i wyniose te talerze. Chcesz coś pooglądać?
- Możemy.
- To przyniosę odrazu laptopa.
- okej.
Poszedłem do kuchni po mrożonkę i do mojego pokoju po laptopa. Jak już wziąłem co chciałem, poszedłem do pokoju Tonego. Usiadłem na jego łóżku i odpaliłem laptopa. Podałem mu go
- Weź coś wybierz.
- okej. A ty będziesz tak siedział?
- a co mam robić stać?
- Leżeć baranie.
- Z tobą różnie bywa więc nie wiedziałem czy chcesz.
- spoko. Jak chcesz to możesz leżeć.
- Dobra.
Położyłem się obok brata na łóżku i odpaliłem film który wybrał Tony. Po około 30 minutach stwierdziliśmy że czas założyć mi ten bandaż. Gdy Tony mi go zakładał syknąłem z bólu ale dość cicho. Potem wróciliśmy do oglądania. Pod koniec filmu Tony zasnął więc po cichu wziąłem laptopa i wygramolilem się z łóżka. Zmierzyłem mu temperaturę. 39.5° nie było za dobrze ale nie chciałem go budzić. Wyszedłem z jego pokoju i siedziałem z salonie. Akurat Monty chciał wyjść z domu.
- Wuja!
- Tak?
- Jedziesz do szkoły?
- Tak.
- To weź załatw żeby nas tak nie cisnęli w szkole i ogarnęli uczniów.
- A coś się dzieje czy co?
- Tony mówi że już nie daje rady bo cały czas go  wyzywają, przepychają, przezywają, zaczepiają i cały czas na lekcji muszą robić zadania przy tablicy, a jak zrobią źle to dostają pałe.
- Dobra załatwię to. Rozmawiałeś z nim o tym?
- Tak.
- Tony aż tak to przyżywa?
- tak. Tony jest mocny w gębie i bić umie ale psyche ma słabą.
- Czaje. Dobra załatwię to, a teraz muszę jechać.
- To nara.
Monty wyszedł z domu a ja wróciłem na kanapę.
Przeglądałem Tik-Toka i zobaczyłem SMS od Jake, napisał ją już ale nie widziałem.
-----------------------------------------------
Jake:
Czemu cię nie ma w szkole?
Dylan:
Skręciłem nadgarstek.
Jake:
Ty zawsze musisz coś odjebać
Dylan:
Dobrze wiesz co zrobiłem i tak wyszło.
Jake:
Wiem. A jak z Tonym?
Dylan:
Raz lepiej, raz gorzej.
Jake:
Czaje.
Dylan:
Ja kończę. Idę zobaczyć do Tonego.
Jake:
To Nara.
-----------------------------------------------
Minęła już ponad godzina, Montiego dalej nie było w domu. Poszedłem zobaczyć do Tonego, zapukałem do drzwi.
- Wejdź.- wszedłem do środka
- myślałem że jeszcze śpisz.
- Wstałem przed chwilą. Weź podaj mi przeciwbólowe.
- masz, weź mi też odrazu daj.
- okej.- Tony wycisnął sobie 1 tabletkę a potem mi 1.
- Dzięki.-
Gadaliśmy sobie przez jakiś czas a nagle do pokoju wbił Monty.
- Przywiozłem wam Maca.
- Dzięki. - Monty podał mi torbę z McDonald's.
- Tony jadłeś coś dzisiaj?
- mhm. - mróknał i pokiwał głową.
- To okej.
- Wuja załatwiłeś w szkole?
- Tak wytłumaczyłem im dlaczego was nie było tak długo w szkole, i ty z Tonym nie będziecie. Powiedzieli że postarają się załatwić to żeby wam odpuścili i ogarnęli uczniów. Ale Vincent i tak musi się pojawić w szkole.
- Okej.
Monty wyszedł z pokoju a my wróciliśmy do rozmowy. Tony gadał że ma dosyć tej choroby i że chce iść na imprezę itp. Potem zaczęliśmy wspominać nasze dzieciństwo. Ja w między czasie rozłożyłem nasze jedzienie. Zjedliśmy wszystko i trochę zrobiliśmy syf. Zobaczyłem na telefon akurat dzwonił Vincent.
-----------------------------------------------
*Rozmowa Dylana i Tonego z Vincentem*
Dylan:
No?
Vincent:
Doszły mnie słuchy że muszę się stawić w szkole. Co nawywijałeś?
Dylan:
Wtedy jeszcze nic jak kazał mi przekazać że masz przyjechać do szkoły.
Vincent:
Wtedy?
Dylan:
No wtedy.
Vincent:
Czyli później coś zrobiłeś?
Dylan:
Tak
Vincent:
Zamieniam się w słuch. Powiec co zrobiłeś
Dylan:
Razem z Shane'em pobiliśmy Jasona. No bardziej ja pobiłem bo Shane go trzymał.
Vincent:
Dyrekcja wie?
Dylan:
Nie wiem.
Vincent:
Mniejsza z tym. Jak Tony się trzyma?
Dylan:
Sam się go spytaj. Masz go do telefonu.- podałem telefon Tonemu.
Tony:
Halo?- odezwał się Tony lekko kaszląc.
Vincent:
Jak się czujesz?
Tony:
Źle.
Vincent:
Jadłeś coś?
Tony:
Mhm.
Vincent:
A co jadłeś?
Tony:
Rano kanapki a przed chwilą maca.
Vincent:
To dobrze. Mam nadzieję że bierzesz leki.
Tony:
Tak biorę.
Vincent:
Słyszałem o twoich problemach w szkole.
Tony:
Nie chcę o tym mówić.
Vincent:
Dobrze. Daj mi jeszcze Dylana.
Tony:
Okej.- Tony oddał mi telefon.
Vincent:
Jak tam twój nadgarstek?
Dylan:
Skręcony.
Vincent:
A jak z Willem?
Dylan:
Jak wczoraj byliśmy to dobrze się czuł. Zamówiłem mu te leki co musi brać.
Vincent:
To dobrze.
Dylan:
Vince kiedy wracasz?
Vincent:
Jutro albo za 2 dni.
Dylan:
Okej. Ja kończę pa.
*Vincent się rozłączył*
-----------------------------------------------
- Kiedy wraca?- zapytał Tony
- Jutro albo pojutrze.
- pewnie będzie chciał rozmawiać o tym co się dzieje w szkole.
- pewnie tak. Ale raczej poczeka aż wyzdrowiejesz.
- Oby.
- Bo wiesz jak Vincent chce rozmawiać to w bibliotece albo gabinecie.
- wiem. Chyba że stwierdzi że to jest bardzo ważne i przyjdzie do mnie do pokoju.
- Raczej nie. On tylko z Hailie gada u niej w pokoju ale to rzadko.
- I czasem z Shane'em.
- No właśnie.
Po tej rozmowie wróciliśmy do wspominania dzieciństwa. Śmieliśmy się z tego jak Shane wjebał świeczkę o zapachu piernika, albo jak rzuciłem cegłą w Tonego. Teraz się z tego śmiejemy ale kiedyś dostałem opierdol za to co mu zrobiłem i że przezemnie był w szpitalu.
- Stary kiedy lecimy do Ojca?
- Mieliśmy lecieć jak Will wyjdzie z szpitala.
- a kiedy wychodzi?
- jak ty wyzdrowiejesz. Bo przez jakiś czas musi uważać żeby się nie zarazić.
- to raczej to jeszcze potrwa trochę.
- trochę tak. Vincent jak wróci pewnie zamówi lekarza.
- Pewnie tak.
- znając Vincenta powie tak: Tony to nie jest normalne że od paru dni masz gorączkę, musi zbadać cię lekarz.
- Co do słowa.
- No.  A jak odpowiesz że nie to zmrozi cię spojrzeniem i wyjdzie.
- Zawsze tak robi. Może nie zawsze ale bardzo często
- Jak tak nie robi. To pociera sobie ręką podbródek, zasłania oczy albo kiwa lekko głową jakby nie dowieżał że ktoś śmie mu się sprzeciwić.
- Albo bez słowa wychodzi.
- Jezu tak.
Trochę pośmialiśmy się z Vincenta i usłyszeliśmy że ktoś wchodzi do domu wyszedłem od Tonego. zobaczyłem Hailie i Shane, wróciłem do brata.
- Shane i Hailie?
- Tak.
- Tak za 20 minut przyjdzie tu Shane dać mi leki.
- To ja ci dam teraz i wezmę przeciwbólowe.
Podałem Tonemu leki i butelkę z wodą. A sam wziąłem przeciwbólowe.
- Odkęcić musisz sam.- powiedziałem do Tonego
- Okej. A ty nie bierz tyle tych przeciwbólowych.
- Czemu?
- Nie powinno się brać tyle dziennie bo przedawkujesz.
- Nie biorę dużo.
- Nie wogule. 7-8 dziennie to nie jest dużo?
- No dobra jest. Ale bez nich nie wytrzymam.
- to przykładaj sobie coś zimnego,lub smaruj maścią.
- Dobra.
Minęło 20 minut i do pokoju wszedł Shane.
- Cześć.
- Siema
- Dałeś mu leki?
- Tak przed chwilą.
- Widziałem Wujka w szkole.
- No był u dyrekcji.
- Spoko. A wiecie może kiedy Vincent wraca?
- Jutro albo pojutrze.
- Okej. Jedliście obiad?
- Tak.
Pogadaliśmy trochę z Shane'em a potem poszedł do siebie. Zaprowadziłem Tonego do łazienki a potem spowrotem do łóżka. Później poszedłem do kuchni po maść i wróciłem do pokoju Tonego. Ten zdjął mi orteze i odwinął bandaż.
- Będziesz miał sińca na cały nadgarstek
- Jutro pewnie będzie fioletowy.
- Już ci się robi. Ja mam ci posmarować czy sam?
- Jak chcesz.
- Mi obojętnie, mogę ci posmarować.
- To trzymaj - podałem mu maść
- Postaraj się nie wyrywać. Bo będzie dłużej trwało.
- Dobra.

Rodzina Monet IG oraz Ich ŻycieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz