...

38 8 3
                                    

Jutro przyszło niestety szybciej niż przyjaciele się spodziewali, ponieważ około godziny czwartej trzydzieści, pani Eleonora ponownie odprawiła swój rytuał budzenia wszystkich żywych istot w promieniu najbliższego kilometra. Użyła do tego manierki, w którą znów uderzała stalową łyżką.

– Czy pani pozwoli nam się kiedyś wyspać? – zapytał Albert, wynurzając głowę ze swojego namiotu.

– Słońce już prawie wstało, a przed nami nowy dzień! – ogłosiła wesoło nauczycielka i kontynuowała swój rytuał jeszcze przez chwilę, by dobudzić nastolatki z namiotu obok.

Dziewczęta jęcząc coś pod nosem, wyczołgiwały się ze swojego namiotu, żeby wychowawczyni przestała jak najszybciej wydawać tak uciążliwe dla ucha dźwięki.

– Jeszcze chwila, proszę – marudziła Teresa.

– Nic z tego. Skały niedługo się nagrzeją i nie damy rady przejść przez labirynt – powiedziała stanowczo i podała wychowankom po kanapce zrobionej z suchara i dżemu. – Zostało nam już niewiele drogi, ale najpierw musimy się stąd wydostać.

– Kiedy dotrzemy na miejsce? – zapytała Anastazja, po czym wzięła dużego kęsa kruszącej się kanapki.

– Mam nadzieję, że zdążymy przed zmrokiem. Nie mamy już nic do jedzenia – poinformowała i wbiła wzrok w ziemię. – No już, ruszać się, zbieramy namioty i idziemy!

Przyjaciele odświeżyli się w jeziorze, spakowali swoje rzeczy i po kilkunastu minutach od wstania, byli już gotowi do wyruszenia w dalszą podróż. Przed nimi rozciągał się jedynie skalisty labirynt, z którego nie sposób było znaleźć wyjście. Po około godzinie wędrówki zatrzymali się, gdyż bezlitosne słońce, zaczynało powoli ogrzewać skały, które parzyły ich ramiona i nogi, kiedy tylko próbowali przeciskać się pomiędzy nimi. Nie wiedzieli nawet czy podążają w dobrą stronę. Nie mieli żadnej mapy ani wskazówek, a pani Eleonora nie pamiętała już drogi, którą kiedyś podążała. Wszystkie skały wyglądały tak samo; wielkie, szaro–czarne kamienie, gdzieniegdzie zakończone ostrą krawędzią, o którą najprościej było się skaleczyć.

– Nie mam już siły, gorąco mi – narzekała Teresa, opierając się o jedną skałę.

– Ta droga jest bez sensu, my nawet nie wiemy, gdzie idziemy – marudził Albert.

– Proponujesz coś innego? – zapytała wychowawczyni, wycierając pot z czoła kawałkiem materiału.

– Myślę, że lepiej byłoby, gdybym wspiął się po tych skałach i próbował przeskakiwać z jednej na drugą. Wiedzielibyśmy w którą stronę mamy iść, bo miałbym lepszy widok i mógłbym nas pokierować – ogłosił swój pomysł.

– Ekstra, tylko, że my nie damy rady przejąć twojego ekwipunku – zaznaczyła Teresa i usiadła na gołej ziemi, wydając przy tym dziwny dźwięk, przypominający ziewnięcie.

Pani Borgacz popatrzyła na Alberta, a później na Teresę. Westchnęła ciężko i już chciała coś powiedzieć, ale przerwała jej wychowanka.

– Może wcale nie musimy – powiedziała Anastazja i oparła brodę na dłoni, a ciało o jedną ze skał.

– Co masz na myśli? – spytał Albert, który stracił już niemal całą nadzieję, na wykorzystanie planu, będącego iście genialnym w jego głowie.

– Możemy zostawić część ekwipunku tutaj i rozdzielić go na nowo, a miejsce jakoś oznaczyć, żeby znaleźć je, kiedy będziemy wracać. Mógłbyś np. zaczepić gdzieś na górze kawałek naszego ubrania – zaproponowała.

– Możemy zostawić tu namioty, bo i tak nie będą nam na razie potrzebne – zgodziła się pani Eleonora.

– Świetnie! – wykrzyczał Albert i zrzucił z siebie ciężki bagaż. – Od razu lepiej.

Chłopak przeciągnął się kilka razy, wykonał kilka skłonów i wypstrykał kości w dłoni, wytwarzając nieprzyjemny dźwięk, na co Anastazja jęknęła oburzona.

– Przepraszam, zapomniałem, że tego nie lubisz – skulił się Albert, a Anastazja pokręciła głową i wypuściła powietrze z płuc.

Albert zostawił na swoich plecach jedynie plecak, który nie utrudniał mu w żaden sposób swobodnego przemieszczania się po skałach. Znalazł miejsce, w którym wielkie kamienie ustawione są naprzeciw siebie w odpowiedniej dla niego odległości i opierając się o dwie ściany, wspiął się bez najmniejszego widocznego wysiłku na samą górę.

– Widzisz tam coś? – spytała pełna nadziei Anastazja.

– Niewiele, muszę wejść trochę wyżej, bo skały przed nami są zdecydowanie większe i wyższe niż te tutaj. Zasłaniają mi widok! – krzyknął chłopak, przeskakując na następny głaz.

– Ostrożnie – krzyknęła pani Eleonora i złapała się za klatkę piersiową.

Anastazja, Teresa i pani Eleonora manewrowały między skałami, podążając za wskazówkami Alberta. Im głębiej wchodzili w labirynt, tym przejścia robiły się węższe i ciaśniejsze. Czasami, żeby przecisnąć się między skałami kobiety musiały zdjąć swoje bagaże i wspiąć się na pół metra, a niekiedy schylić się, by nie uderzyć o nic głową.

– Widzisz coś więcej?! – wykrzyczała Teresa.

– Dasz radę się wspiąć?! Te skały są bardzo wysokie – dopytywała z troską Anastazja, próbująca dostrzec z jakim wyzwaniem musi zmierzyć się Albert.

– Tak, spokojnie. Tylko muszę chwilę odpocząć! – odpowiedział głośno. – Za chwilę do was zejdę.

Słońce było już na tyle wysoko, że pokonywanie dalszych części labiryntu stało się istna męczarnią. Dodatkowo całą czwórkę dopadł głód oraz okropne zmęczenie, przyprawiające o mdłości i ból głowy.

– Dobrze, zejdź do nas. Zrobimy mały postój – zaproponowała pani Eleonora i zaczęła zdejmować swój plecak.

Albert zniknął na chwilę, by wychylić głowę ponad skały, które zasłaniały mu horyzont. Wrócił jednak bardzo szybko i natychmiast zeskoczył ze skał, jakby zyskał całkiem nową energię.

– Nie możemy tu zostać, musimy jak najszybciej wyjść z tego labiryntu – wydusił z siebie na jednym wdechu i ciężko mu było złapać kolejny. Chłopak był widocznie zdenerwowany.

– Co się stało? Co zobaczyłeś?! – zapytała pani Eleonora,ale chłopakowi ciężko było złapać oddech, by wypowiedzieć następne zdanie.

TRZYNASTY GWIAZDOZBIÓR ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz