...

35 9 0
                                    

Wychowawczyni podeszła do mężczyzny i oparła swoją niewielką dłoń na jego barku, na którym wyglądała jak dłoń dziecka.

– Elgizibiuszu, musimy to zrobić jak najszybciej, bo niestety nie przyszliśmy tutaj w odwiedziny – rzekła ściszając głos, widocznie zaniepokojona.

– Niech mnie Lora, mówcie co się stało! – wykrzyczał przejęty słowami pani Eleonory.

– Lora? – zdziwił się Albert.

– Lora, to ja – odpowiedziała mu wychowawczyni. – Tak na mnie tutaj mówią bardzo często.

Albert pokiwał głową i zaśmiał się cicho pod nosem, jakby właśnie usłyszał jedno z zabawniejszych imion. Lora brzmiało mu co najmniej jak nora lub kora. Anastazja widząc, że blondyn zaczyna po cichu chichotać uderzyła go ostrożnie łokciem w brzuch.

– No weź, zabawne – powiedział szeptem do przyjaciółki, a ta wypuściła głośno powietrze z płuc i pokręciła głową.

Pani Eleonora obserwowała nastolatków widocznie zażenowana. Na szczęście była już przyzwyczajona do drwin ze wszystkiego, co jej dotyczyło, dlatego nie zwróciła na to większej uwagi. Zamiast tego kontynuowała temat, który rozpoczęła.

– Nie chciałabym tutaj o tym rozmawiać. To bardzo delikatna i poważna sprawa, dlatego opowiem wam o wszystkim w środku – oznajmiła stanowczo.

– Jasne – zaakceptował decyzję mężczyzna.

Elgizibiusz popatrzył ponownie na Alberta i znów pogładził swojego wąsa, a później uniósł palec do góry, jakby właśnie wymyślił coś genialnego.

– Chyba najlepiej będzie, jak spuścimy cię na linie – powiedział po chwili. – zaczekajcie tu.

Elgizibiusz podszedł do drzewa, rozejrzał się i wszedł do jego wnętrza. Po chwili całkowicie zniknął z pola widzenia wszystkich obecnych. Minęło jednak kilka minut i z drzewa zaczęła wyłaniać się jego bujna czupryna. W ręku trzymał grubą linę i coś na kształt koła. Nie wypowiedział ani słowa, tylko z pełnym skupieniem zawiesił kołowrotek na jednej z grubszych gałęzi. Zrobił supeł na jednej stronie liny tak, aby zrobić coś na kształt bujawki, a drugą stroną obwiązał swoje ciało.

– Musisz usiąść w tej pętli i mocno się trzymać – rozkazał Albertowi, podając mu linę.

Albert popatrzył na niego przez chwilę i odebrał sznur. Przełożył pętlę tak, aby na niej usiąść i na jednej nodze doskoczył do otworu w drzewie. Elgi podniósł go tak, by jedną nogą zaczepił się drabinki, która prowadziła do wnętrza ziemi. Albert wydawał się nieco przerażony, ale starał się jak mógłby nie dać tego po sobie poznać. Niestety drżące ręce były dość widoczne. Choć w Motylu sam potrafił wspinać się, gdzie tylko mógł, to skręcona kostka i zmęczenie po długim marszu dawało o sobie znaki.

– Pociągnij za linę, kiedy będziesz już w środku – powiedział i odsunął się na kilka kroków mocno trzymając linę, którą wokół siebie obwiązał.

– Jasne – odpowiedział posłusznie Albert.

Elgi popuszczał co chwilę kilka centymetrów liny, aż Albert zniknął z pola widzenia. Teresa, Anastazja i pani Borgacz stanęły obok siebie i wyglądały na bardzo przejęte. Teresa ze strachu zasłoniła nawet twarz dłońmi. Po dłuższej chwili lina przestała się napinać, a Elgizibiusz poczuł kilka krótkich pociągnięć.

– Jest już na dole – oznajmił z uśmiechem, a wszystkie obecne na miejscu kobiety odetchnęły z ulgą.

– Całe szczęście – powiedziała pani Eleonora łapiąc się za klatkę piersiową.

– Panie przodem – ukłonił się Elgizibiusz, kiedy wciągnął linę z powrotem.

Jako pierwsza po drabinie zaczęła schodzić Anastazja, zaraz po niej Teresa i pani Eleonora. Elgizibiusz był ostatni, a wraz za nim zniknęło całe słoneczne światło, które docierało do dziury w ziemi przez otwór w starym drzewie.

Kiedy wszyscy byli już na dole zobaczyli jedynie ciemność oświetloną jedną, małą pochodnią przy samym wejściu.

– O rety zapomniałem o świetle! To was chciałem ugościć! – zaśmiał się Elgizibiusz, próbując ukryć zawstydzenie przejawiające się rumieńcami na policzkach.

Mężczyzna złapał za pochodnie i przyłożył ją do jednej ze ścian, która nagle zapłonęła. Ogień pojawił się w jednej prostej linii oświetlając długi korytarz. Elgizibiusz zrobił dokładnie to samo na ścianie przeciwległej. Wszyscy obserwowali oświetlone podziemne przejście, próbując zauważyć jak najwięcej szczegółów.

– Jejku, trochę to straszne – stwierdziła Teresa.

– A jak tu zimno – dodał Albert.

– A czego byś chciał kilkadziesiąt metrów pod ziemią? – zaśmiał się Elgi, a jego niski głos odbił się echem od ścian.

– Czy tutaj mieszkacie? – zapytała zainteresowana Anastazja, rozglądając się wokoło.

Ściany były bardzo twarde i zimne, jak gdyby całe podziemie było wykute w skale. Ogień znajdował się na specjalnie uwypuklonej półce, która pokryta była ciemną, łatwopalną mazią. Anastazja z uwagą przyglądała się płonącej substancji, próbując dotknąć jej palcem.

– Nie mieszkamy tutaj, ale tylko tędy da się dotrzeć do naszego siedliska – odparł Elgizibiusz, obserwując poczynania nastolatki. – Ostrożnie proszę.

Anastazja wzdrygnęła się i odsunęła od ściany. Dostrzegła natomiast coś dużego, co stało za Elgizibiuszem.

– Co to jest, to za tobą? – zapytała, a Elgizibiusz ruszył się z miejsca, przechodząc szybko dwa kroki w lewo.

– To moi drodzy jest nasz pojazd – zaprezentował tajemniczy przedmiot.

Pojazdem okazał się być duży wózek, widywany zazwyczaj w kopalniach do przewożenia surowców. Był stary i cały usmolony. Poruszał się po torach, które wszyscy zauważyli dopiero, gdy spojrzeli na koła wozu.

– To jakaś stara kopalnia? – zapytał Albert.

– Coś w tym stylu – odrzekł Elgizibiusz.

– Nie zamęczajcie go pytaniami tylko wsiadajcie! – strofowała piskliwym tonem pani Eleonora.

– Coś ty Lora, miło porozmawiać z nowymi twarzami – zaśmiał się ponownie. – Tutaj to ciągle to samo, nic się nie dzieje.

Nastolatkowie słysząc ponownie przezwisko swojej wychowawczyni nie potrafili powstrzymać śmiechu.

– Co was tak bawi? – zapytała pani Eleonora.

– Nic nic – odpowiedział Albert, starając się choć na chwilę zachować powagę.

– Lora to bardzo ładne przezwisko – rzekł w obronie przyjaciółki Elgi.

– Dziękuje Elgizibiuszu – odparła.

– A wy, jak mówicie na swoją wychowawczynię? – zapytał po chwili, by zagaić rozmowę.

– My, tak po prostu, pani Borgacz– odpowiedziała mu Teresa.

Żadne z nich nie chciało zdradzić, że w ośrodku mówią na panią Eleonorę Kocira. Spaliliby się ze wstydu. Chociaż teraz, wydawali się dość zmieszani na wspomnienie o tym przezwisku. Wydawali się zastanawiać, czy nie zaczęli czasem swojej wychowawczyni darzyć szacunkiem i sympatią.

TRZYNASTY GWIAZDOZBIÓR ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz