...

37 9 4
                                    

– Może ja spróbuję? – zapytał po chwili namysłu.

– To nie jest tutaj bezpieczne Albercie, jesteśmy w lesie, jest tu pełno drzew, a ty nie zdążyłeś jeszcze opanować swoich umiejętności. Poza tym wszyscy wiemy, jak skończyło się to ostatnim razem – odpowiedziała nauczycielka i spojrzała na niego zza opadających ciągle okularów. Chłopak niemal natychmiast opuścił wzrok.

– Pani Eleonora ma rację, Albercie. Będziesz miał jeszcze okazję poćwiczyć, tak jak my wszyscy, ale na razie nie jesteśmy w odpowiednim do tego miejscu – dopowiedziała Anastazja, próbując pocieszyć przyjaciela.

Kiedy ogień został wzniecony tradycyjną metodą w wydrążonym do tego celu dole, cała czwórka zasiadła przed ogniskiem. Wyjęli po trochu prowiantu, który zapakowała im Hela i rozpakowali go. Wśród jedzenia znajdowała się zupa, którą kucharka rozkazała zjeść jeszcze dziś, aby nie straciła świeżości. Gdy tylko została podgrzana w metalowym pojemniku nad ogniskiem, pani Borgacz rozlała ją do misek na 4 równe części. Albert był tak głodny, że zjadł swoją porcję, zanim ktokolwiek zdążył sięgnąć po sztućce.

– Spokojnie Albercie, jedzenia nam wystarczy. Wyjmij sobie kiełbaski, które Anastazja położyła z drugiej strony ogniska. Miały być do zupy, ale oddzielnie też dobrze smakują – zaśmiała się wychowawczyni, a Albert wydał się zawstydzony.

Zawstydzenie nie powstrzymało go jednak przed zjedzeniem gorących, przypieczonych kiełbasek, po które sięgnął, jak tylko pani Eleonora o nich wspomniała.

– No co, byłem bardzo głodny – tłumaczył się z wyrzutem, kiedy Teresa i Anastazja podśmiewały się z niego na boku.

– Nikt cię nie ocenia Albert – zaśmiała się Anastazja, a Albert udał oburzonego i odwrócił się plecami, w rękach trzymając talerzyk z kolejną, gorącą kiełbaską.

– Martwię się o Rozalię – wyznała nagle Teresa, próbując ukryć załamujący się głos i dziabiąc kawałki kiełbaski łyżką w zupie.

– Ja też, ale znajdziemy ją prawda? – Anastazja skierowała swoje pełne nadziei słowa do wychowawczyni.

– Z pewnością, znajdziemy ją – odrzekła nauczycielka. – Musimy się już położyć, wyruszamy z samego rana – oznajmiła i wstała z miejsca.

Pani Borgacz odeszła od ogniska i wchodząc do namiotu, niemal od razu zasunęła wejście. Krzyknęła jeszcze coś rozkazującego i po kilku minutach cała trójka nastolatków próbowała ułożyć się do snu w swoich namiotach. Anastazja dzieliła schronienie z Teresą, a Albert i pani Eleonora mieli dwa oddzielne namioty. Dziewczęta rozmawiały jeszcze chwilę i odwróciły się do siebie plecami, żeby spróbować zasnąć. Nikomu tej nocy się to jednak nie udało. Od godziny pierwszej, do czwartej rano słychać było dziwne hałasy, a strach potęgowały wydarzenia z poprzedniego dnia. Anastazja zrywała się co chwilę i zaspana Teresa próbowała ją uspokajać, ale działało to na zaledwie kilkadziesiąt minut. Około godziny piątej puszki, które rozwiesiła pani Eleonora zaczęły wydawać nieznośne dźwięki. Nastolatkowie wybiegli przerażeni i ledwo otwierając oczy, ujrzeli swoją wychowawczynię, która zbierała zrobiony wczoraj straszak i sprzątała po ognisku.

– O już wstaliście! – krzyknęła energicznie. – Świetnie, w takim razie zjedzcie śniadanie i pomóżcie mi to uprzątnąć. Śniadanie czeka przy waszych namiotach. No już, myk, myk! A no i uważajcie na pająki. W nocy porobiły trochę pajęczyn nad namiotami.

Cała trójka nastolatków nie była jeszcze gotowa na przebudzenie. Dźwięk puszek, był dla nich jak zimny prysznic nad ranem, a wiadomość o pająkach przyprawiała ich o dreszcze. Ucieszyli się jednak, kiedy zobaczyli przy namiotach ciepłe śniadanie, przygotowane przez panią Eleonorę na przygasającym ognisku i po kubku herbaty na rozgrzanie. W nocy temperatura spadła bowiem do dziesięciu stopni i każdy czuł się zmarznięty, mimo płonącego przez całą noc ogniska, którego pilnowała wychowawczyni, dorzucając co jakiś czas kawałek przyniesionego przez Alberta i Anastazję drewna.

– O której pani wstała? – zapytał Albert, wgryzając się w swoje śniadanie.

– Godzinę przed wami – odrzekła.

– Jakim cudem ma pani tyle energii, przecież miała pani tak mało snu? – dopytywał wciąż nastolatek.

– O kochany, dawno nie spałam tak długo i tak dobrze! – odpowiedziała radośnie na kolejne pytanie, a chłopak wydawał się jeszcze bardziej zdziwiony.

– Jak można się wyspać, kiedy śpi się w lesie pełnym groźnych stworzeń i to na zimnej ziemi? – dopytywał dalej, a pani Borgacz uśmiechnęła się szeroko.

– Nie masz pojęcia, jak można się wyspać, kiedy po raz pierwszy od bardzo dawna nikt nie przychodzi do ciebie w nocy, że wymiotuje, przewrócił się, nadepnął na klocka lub kiedy nie czujesz, że dach twojego domu płonie – powiedziała i uniosła brew.

Albert natychmiast załapał złośliwą aluzję i nie odpowiedział już ani słowem. Wstał, rozciągnął się kilka razy i poszedł do Anastazji, która potrzebowała pomocy w samodzielnym zwijaniu namiotów.

– Nie mam pojęcia, co robię źle – tłumaczyła dziewczyna, kiedy wciskając jeden drut, wyskakiwał jej drugi.

Albert popatrzył na nią z politowaniem i zwinął drugi namiot kilkoma szybkimi ruchami. Anastazja spojrzała zaskoczona i podała mu swój, robiąc minę zbitego psa. Patrzyli tak jeszcze na siebie przez dłuższą chwilę, aż nie rozległ się dźwięk spadającego metalowego kubka, o który potknęła się Teresa.

– Przepraszam, to tylko ja! – krzyknęła dziewczyna, która zobaczyła, że przerwała romantyczną chwilę swoich przyjaciół, którzy teraz patrzyli na nią niezręcznie.

– Oj Tereso, masz wyczucie czasu – zaśmiała się pani Eleonora, a policzki Anastazji i Alberta zaczęły się rumienić.

Albert opuścił wzrok na podłogę i zabrał namiot od Anastazji. Ponownie wystarczyło mu zaledwie kilka ruchów, by namiot padł pod stopy Anastazji, całkowicie złożony. Chłopak pozbierał jeszcze wszystkie potrzebne sznurki i gwoździe, aby się nie pomieszały i równie szybko złożył ostatni namiot.

– Dziękuję – odpowiedziała dziewczyna, zebrała namioty i przywiązała je do plecaka Alberta.

Sprzątanie nie zajęło im dużo czasu, co pozwoliło na wyruszenie w drogę jeszcze przed szóstą. Albert cieszył się, że zjedli wczoraj prawie połowę prowiantu, gdyż torba, którą zapakowała Hela była teraz dużo lżejsza. Im dalej wędrowali, tym las wydawał się ciemniejszy i bardziej tajemniczy. Taki nastrój sprawiały bardzo gęsto posadzone drzewa, które czasami utrudniały trzymanie się wyznaczonej przez panią Eleonorę ścieżki.

– Czeka nas jedna trudniejsza przeprawa, przez skaliste pola – oznajmiła wychowawczyni, kiedy ścięła kawałek gałęzi drzewa, uniemożliwiającego przejście.

– Co to takiego te „skaliste pola"? – zapytał Albert, trzymający kolejną gałąź tak, aby reszta mogła pod nią przejść.

– Jak sama nazwa wskazuje, to wielkie pole skał Albercie – odpowiedziała żartobliwie.

– A nie da się tego w żaden sposób ominąć? – spytała Anastazja, nie zważając na uszczypliwe uwagi w stronę Alberta.

– Da się, ale to wydłużyłoby naszą podróż o dwa dni, a niestety nie mamy prowiantu na tyle czasu – odpowiedziała już zupełnie poważnie. – Nie przejmujcie się, damy radę!

– Może zrobimy postój? Nogi mnie już strasznie bolą – narzekała Teresa.

– Postój będzie, jak dotrzemy do skalistego pola, przyda się do obmyślenia planu i nabrania sił. Jeszcze jakieś pół godziny – odrzekła.

Pół godziny, o których mówiła pani Borgacz trwały dla obolałych nastolatków, jak cała wieczność. Nawet Albert, który na ogół miał bardzo dobrą kondycję, wydawał się zmęczony i co chwilę zasłaniał usta, gdyż zbierało mu się na ziewanie.

Po około czterdziestu minutach marszu, pani Eleonora zatrzymała się i zmierzyła wzrokiem przestrzeń przed nimi, podpierając biodra rękoma.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmiła i delikatnie położyłaplecak na miękkiej, zielonej trawie.

TRZYNASTY GWIAZDOZBIÓR ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz