03

11.1K 335 17
                                    

Hayat.

Wyszłam z samolotu na płytę lotniska w towarzystwie pięciu dobermanów.

Devil, Borys, Toto, Cezar i Dolar.

Włochy. Rzym.

Wzięłam głęboki oddech, rozejrzałam się dookoła. Auto już czekało, a właściwie dwa. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w stronę czarnego Range Rovera. Kierowca wysiadł, z przerażeniem spojrzał najpierw na psy, a następnie na mnie.

- Dz-dzień do-dobry.

Zaczął się jąkać. Przewrociłam oczami, odwróciłam się w stronę samolotu z którego wyszedł mój towarzysz.

- Diego, musiałeś załatwić taką cipę? Naprawdę?

Zsunęłam okulary przeciwsłoneczne na czubek nosa i zmierzyłam go wzrokiem. Zaśmiał się tylko w odpowiedzi, doskonale wiedząc, że nie powinien się odzywać. Nie kiedy jestem poirytowana.

A byłam i to cholernie. Facet zobaczył babę z psami i się prawie zeszczał.
Mężczyzna wykonał ruch ręki, dając znać, że trzyma buzię na kłódkę. Zmierzwiłam długie brązowe włosy i nasunęłam okulary wyżej na nos, wróciłam wzrokiem do młodego kierowcy. Uśmiechnęłam się najbardziej uroczo jak potrafiłam. Naprawdę! Starałam się.

- Zejdź mi z oczu.

Powiedziałam uprzejmie, a biedny chłopaszek nawet się nie odezwał, od razu zaczął biec w stronę środka lotniska. Gallo stanął obok mnie i dopiero po chwili się odezwał.

- Naprawdę nie musiałaś go tak potraktować. Jest tutaj nowy, nauczy się, zobaczysz.

Puścił do mnie oczko i uśmiechnął się półgębkiem.

- Daj spokój, powinien wiedzieć z kim będzie miał doczynienia i na co się przygotować, a on prawie popuścił.

Wzruszyłam ramionami. Otworzyłam drzwi samochodu i wpuściłam psy do środka. Diego spojrzał na mnie spod byka widząc jak mało miejsca jest dla niego, a właściwie wcale.

- Pojadę drugim.

Rzucił i ruszył w kierunku drugiego samochodu. Odetchnęłam głęboko i wsiadłam na miejsce kierowcy. Zerknęłam jeszcze na psy, przekręciłam kluczyk w stacyjce i ruszyłam przed siebie. Doskonale wiedziałam gdzie się udać. Po cholerę mi szofer który nie potrafi się nawet wysłowić.

Jechałam obrzeżami miasta, a za mną jechał Gallo. Ciągle widziałam go w lusterku. Rozdzwonił się telefon, spojrzałam na wyświetlacz i od razu odebrałam.

- Tak?

Darowałam sobie przywitania i tak każdy był do tego przyzwyczajony.

- Wszystko jest gotowe, wszyscy czekają.

Powiedział starszy mężczyzna w słuchawce.

- Cudownie, będziemy za małe pół godziny.

Odpowiedziałam i się rozłączyłam.

***

Równo pół godziny później, zaparkowałam na dużym podjeździe przed domem. Chociaż domem nie mogłam tego nazwać, to był pałac. Dobra, może przesadziłam, ale był równie sporych rozmiarów. Prawie cały przeszklony, szyby były kuloodporne. Urządzony w chłodnych kolorach. Biel i czerń. Od czasu do czasu pojawił się gdzieś jakiś chwast w wazonie i to tyle.
Wyszłam z samochodu i od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Szczery uśmiech.

- Henry.

Przywitałam się i rzuciłam w ramiona starszego mężczyzny. Z rodziny został mi tylko Henry. Oficjalnie zmarł z moimi rodzicami. Nieoficjalnie, został ze mną i pomaga mi się wszystkim zająć.

- Hayat.

Zamknął mnie w szczelnym uścisku i przytulił jakbyśmy się nie widzieli przynajmniej z rok, a przecież minęło zaledwie kilka dni.

- Jeszcze trochę i będzie po wszystkim. Obiecuje.

Powiedziałam bardziej do siebie niż do niego. Nie odpowiedział, pogładził mnie po plecach co uznałam za koniec rozmowy. Nigdy nie był rozmowny, przyzwyczaiłam się do tego.

***

Po kolacji, razem z psami udałam się do sypialni. Była ogromna, wielkie łóżko, kilka komód i drzwi. Jedne prowadziły do garderoby, drugie do przestronnej łazienki. Moje wszystkie rzeczy czekały na mnie już rozpakowane i poukładane. Weszłam do garderoby, od razu zwróciłam uwagę na duże lustro. Podeszłam bliżej, przyjrzałam się sobie dokładnie. Nie byłam ani za niska ani za wysoka. Metr siedemdziesiąt wzrostu. Czekoladowe długie włosy, brązowe duże oczy. Szczupła sylwetka, może nawet za bardzo ale to nic. Pupa była ładna i jędrna, piersi nie za wielkie ale odpowiednie. Uśmiechnęłam się delikatnie i przekręciłam głowę w bok.

Stałam jeszcze chwilę, zgarnęłam satynową koszule i poszłam wziąć długą kąpiel. Gdy kładłam się do snu każdy z psów zajął swoje miejsce.
Devil na łóżku. Borys przy drzwiach. Toto na środku pokoju, a Cezar i Dolar przy oknie, które było wielkie i sięgało od podłogi do sufitu. Każdy miał swoje miejsce, nie ważne gdzie byliśmy tak było zawsze. Wiedzieli, że mają wszystkiego pilnować i nasłuchiwać, a w razie potrzeby zaalarmować.
Sprawdziłam jeszcze szafkę nocną, gdy upewniłam się, że pistolet jest w środku, zamknęłam ją.

- Dobranoc.

Zgasiłam małą nocną lampkę. Położyłam się wygodnie i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

The Last Mission #1RossettiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz