Rozdział 40

104 6 0
                                    

ROK PÓŹNIEJ, MAJ

    Dwa lata w rodzinie Castello dużo mnie nauczyły. Pierwsza rzecz – wszystko jest z nimi możliwe. Nawet to, co wydaje się niemożliwe się uda.

    Kolejny rok pokazał, że znów dużo może się zmienić. Kylie z Vincentem są szczęśliwym małżeństwem. Mają za sobą prawie dwanaście miesięcy małżeńskiego stażu i nadal się sobie nie znudzili. Xavier i Nora w końcu się pobrali. A dokładniej tej zimy, która naprawdę była zimą.

    Pierwszy raz widziałam śnieg na tej wyspie. Gdy wstałam pewnego dnia, sama nie mogłam uwierzyć co moje oczy widzą. Przez długi czas wszyscy narzekali na globalne ocieplenie i zmiany klimatów, na których się nie znam, a ja jako jedyna najwięcej korzystałam z białego puchu. Dla reszty było za zimno na wyjście z domu. W końcu od zawsze mieszkają na wyspie, gdzie temperatura poniżej dwudziestu pięciu stopni jest temperaturą zimną. 

    Jedyną osobą, która choć raz ze mną wyszła na śnieżny spacer jest Carter. Razem z moim mężem robiliśmy sobie mnóstwo zdjęć, a gdy tylko wróciliśmy do domu, wydrukowaliśmy je. Zawsze celebrujemy tak nasze wspólne chwile. Robimy zdjęcia i chowamy tak, aby za jakiś czas do nich wrócić. Jest to nasza wspólna forma chowania wspomnień.

-Wstawaj, Dzwoneczku – pobudził mnie zaspany głos Cartera. To właśnie taką wersję jego kocham najbardziej. - Jest już dziesiąta. Powinniśmy wstać.

-Jeszcze chwila – przeciągnęłam się i przewróciłam na drugą stronę.

    Mężczyzna nie dawał za wygraną. Od razu położył się na mnie i zaczął całować po całym ciele. Od razu uśmiechnęłam się pod nosem i otworzyłam oczy.

-No spójrz, wstałaś – zauważył. - Chodź, zjemy szybkie śniadanie i odwiedzimy sierociniec. Co ty na to? Przy okazji kupię ci świeżę mango. Te w domu się skończyły, a wiem, jak uwielbiasz ten owoc.

-Jak ty mnie dzisiaj rozpieszczasz – mruknęłam rozciągając się. 

-Ciebie? Zawsze. 

    Za zachętą wstałam z łózka i ubrałam zwiewną sukienkę. Na dworze panował upał. Pomijając jeden tydzień zimy, która tu jakimś cudem zawitała, cały czas gotujemy się w olbrzymich temperaturach. Pamiętam, jak w pierwszych miesiącach były one moim wrogiem, to teraz mogłam przyznać, że kocham gorąc.

    Gotowa spięłam włosy klamrą i trzymając się za ręce, wraz z z Carterem zeszliśmy na śniadanie. Zajęliśmy nasze stałe miejsca przy wyspie i spojrzałam na ciasto marchewkowe oraz naleśniki z dodatkami. Rzadko pojawiały się tak obfite śniadania, dlatego spojrzałam na mężczyznę szukając jakieś wytłumaczenie tej sytuacji. Po chwili dopadł do mnie głos pozostałej czwórki domowników.

-Wszystkiego najlepszego, Scarlett!

    No tak, moje urodziny.

    Spojrzałam na kartkę z kalendarza. Koło niej latał Xemi, który z uśmiechem wskazywał na dzisiejszą datę. Szósty maj, dokładnie dwadzieścia trzy lata temu wyjrzałam na światło dzienne.

-Nie musieliście – powiedziałam siadając na swoim miejscu oraz popijając kawę.

-Oczywiście, że nie – prychnął Xavier. - Ale chcieliśmy. Jesteś chyba naszą ulubioną osobą w tym domu, która dodaje tu jakichkolwiek emocji.

-Zgadzam się – potaknęła Lee sięgając po nóż, aby pokroić mój tort z ciasta marchewkowego. Gdy dostałam pierwszy kawałek nie mogłam się opanować. To ciasto było świetne. - Prezenty wieczorem – powiedziała. 

-O Boże – jęknęłam przypominając, że jest to mój odwieczny wróg. Nie lubię prezentów, ani niespodzianek. Niestety w tej rodzinie tego nie ominę. 

His Sweet ObsessionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz