Rozdział 7

100 1 0
                                    

-Cześć Chase – przywitałam się z chłopakiem po drugiej stronie słuchawki.

-Pani Fotograf w końcu odebrała – zauważył chichocząc.

-To nie moja wina, że mnie obudziłeś – broniłam się.

-Dobrze, już dobrze. Jak w Anglii? - zagadnął.

-Jest fajnie – odparłam. - Dzisiaj idę na jakiś bal z zarządu miasta. Moi rodzice znajdują się w samorządzie, więc musimy się na nim pojawić.

-Nie brzmi za ciekawie – skrzywił się. - Kiedy wracasz?

Nie myślałam nad tym, kiedy przyjadę do Paryża. Był dopiero wtorek, ale wiedziałam, że Stella nie poradzi sobie na dłużej ze studio. Po dłuższym przemyśleniu uznałam, że po jutrze postanowię jak najszybciej wrócić do stolicy Francji, aby przyjaciółka mogła odpocząć. Na szczęście z jej informacji wynikało, że nie robiła żadnych zdjęć, dlatego nie będę musiała na szybko obrabiać grafik, które zrobiła w czasie mojej nieobecności.

Po długiej rozmowie z Chase'm rozłączyliśmy się i postanowiłam skorzystać z wczesnej pobudki, aby zrobić naleśniki z owocami na śniadanie. Jednak okazało się, że nie miałam za wiele dodatków do nich, dlatego ubrałam się w czarne spodnie, białą bluzkę oraz beżową marynarkę, która miała mi posłużyć jako płaszcz. Na nogi założyłam sportowe buty i wyszłam do najbliższego sklepu.

W trakcie drogi powrotnej mijałam kwiaciarnie, w której kochałam wkupywać różne bukiety. Nie mogąc się potrzymać wzięłam jeden, zrobiony z białych róż oraz gipsówki. Kosztowało mnie to dwadzieścia dziewięć funtów, ale mogłam sobie na to pozwolić.

Gdy wróciłam do domu, kwiaty włożyłam do wazonu, który postawiłam na blacie kuchennym, a następnie postanowiłam zabrać się za naleśniki.

Wymieszałam wszystkie składniki, a następnie zaczęłam je smażyć na rozgrzanej patelni. Pokroiłam wszystkie owoce i usiadłam do stołu. Gdy spojrzałam na ilość jedzenia uznałam, że sama tego nie zjem. Chwilę potem wzięłam do ręki telefon i zadzwoniłam pod numer, który znałam na pamięć.

-Masz pięć minut na przyjście do mojego domu. Zrobiłam naleśniki – zachęciłam, a następnie rozłączyłam nie czekając na żadną odpowiedź.

Po upływie wspomnianego czasu do mieszkania wparował zdyszany Nolan. Na widok jedzenia oraz czekającej na niego kawy od razu się rozpromienił. Po przywitaniu się, usiadł na jednym z miejsc i zaczęliśmy jeść.

-Jak widać sporo się zmieniło, ale twoja miłość do kwiatów nigdy nie zniknie – uznał spoglądając na bukiet.

-Wyglądały tak pięknie w tej kwiaciarni, musiałam je kupić – broniłam się.

Po zjedzeniu praktycznie wszystkich naleśników posprzątaliśmy ze stołu, a następnie Nolan wpadł na dziwny pomysł.

-Upieczmy coś – odparł. - Co powiesz na kokosanki? Obydwoje mamy słabość do kokosu.

-Głupie pytanie – powiedziałam mrużąc powieki.

Po chwili zabraliśmy się za robienie jednego z naszych ulubionych słodyczy. Nolan pomimo wymagającego zawodu w trakcie niego zawsze znalazł chwilę na gotowanie. Zazwyczaj to on mi przygotowywał posiłki, gdy wracaliśmy obydwoje po szkole i byliśmy strasznie głodni. Dlatego więc teraz to on rządził w kuchni.

-W jednej misce wymieszaj pięćdziesiąt gram roztopionego masła i wiórki kokosowe.

-Ile tych wiórków? - zapytałam.

-Syp ile chcesz, mnie się nie pytaj – oburzył się. - Tylko, żeby było ponad dwieście gramów.

-Bardzo przejrzysta ta twoja receptura – prychnęłam.

His Sweet ObsessionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz