Rozdział 1

469 13 1
                                    

Kaia

Wstając czułam tylko ból, nie mogłam go powstrzymać. Nie miałam jak, a bardzo chciałam. Ból po jego uderzeniach prosto w brzuch, nie tylko pięściami ale i też kijem. Przywykłam do tego, już nie krzyczałam żeby przestał, nie płakałam żeby dać mu z tego satysfakcje oraz dalszy powód do bicia mnie.

Podnosząc się z cienkiego materaca, leżącego tylko na zimnej ziemi, czułam tylko go. Ból. Podeszłam do małej szafki i się ubrałam. Widziałam tylko fioletowe żebra i kilka nowych siniaków na moim ciele. Szybko je zakryłam żeby ich nie widzieć, wolałam się stąd wydostać nie żyć z tymi ludźmi, nie chciałam ich znać.

Wchodząc do kuchni zauważyłam wielki syf, tak samo było w salonie. Zaczęłam go sprzątać, było to moim obowiązkiem od wielu lat. Jak skończyłam zobaczyłam że jest już prawie siódma. Musiałam się spieszyć i zrobić im śniadanie, inaczej bym dostała mocne uderzenie w brzuch lub w twarz.

Kiedy kładłam zrobione już śniadanie na stół, słyszałam, że już się obudzili i zaczęli schodzić. Na mojej twarzy można było zauważyć tylko i wyłącznie strach przed nimi. Ojciec gdy mnie zobaczył rzucił mi tylko przelotne spojrzenie i od razu spojrzał na stół. Matka tylko siadła przy stole i patrzyła na jedzenie, które zrobiłam.

-Co to do cholery jest!- Warknął na mnie ojciec, poczułam tylko jak dreszcz przechodzi przez skórę. Kątem oka zobaczyłam że się do mnie zbliża. Górował nad mną i to sporo. Po sekundzie poczułam intensywny ból w klatce piersiowej, wiedziałam jak tylko wymierza kolejny cios tym razem w brzuch. Nogi się poddały i opadłam bezwładnie na ziemie.

-Naucz się wreszcie robić porządne jedzenie a nie jakieś gówno jak jajecznica!- Znowu mnie uderzył, tym razem nogą w brzuch. Poczułam na języku metaliczny smak. kaszlnęłam na podłogę krwią.

-Prze-prze-przepraszam proszę Pana- Wyjąkałam z trudem, a on tylko plunął na mnie i odszedł wyrzucając wiązankę przekleństw. Podniosłam się powoli, i jak najszybciej umiałam wyszłam do szkoły. była to trochę długa droga ale mi nie przeszkadzała.

Zaciągnęłam kaptur na głowę, pamiętając jak kiedyś z mamą dobrze spędzałyśmy we dwie razem czas na zabawie, dopóki on nie pojawił się w moim życiu. Przedstawił się wtedy jako mój ojciec, który wrócił z Kanady. Był dla mnie miły przez rok, potem zaczął na mnie pierw krzyczeć a później uderzać aż do regularnego bicia.

Dotarłszy do szkoły od razu skierowałam się do mojej sali lekcyjnej. Nie sprawiałam kłopotów w szkole, nawet ją lubiłam. Miałam tylko jedną przyjaciółkę w tej szkole. Jest ona typem śmiałym, bardzo rozmównym. Za to ja wolałam, tylko jej słuchać. Miała melodyjny głos i przyjemny do słuchania.

- Hej Kaia!- Usłyszałam ją i od razu się do niej odwróciłam. Dziewczyna wbiegła prosto we mnie i mocno przytuliła. Od razu to odwzajemniłam. Czułam ciepło emanujące od niej, więc zaciągnęłam się jej zapachem i rozluźniłam się natychmiast.

-Cześć, Molly, jak tam?

-Bardzo dobrze, bo zobaczyłam ciebie!- Od razu na twarz wpłynął mi uśmiech. Wiedziała co zrobić żebym się uśmiechnęłam. Czułam się z nią bezpiecznie, była moją oazą. Znała mnie na tyle, żeby nie wiedzieć jaką sytuację mam w domu. Nie chciałam jej tego mówić, bo wiedziałam że będzie chciała coś z tym zrobić. Gdy usłyszałam dzwonek zwróciłam się w kierunku swojego miejsca i tam podążyłam wraz z Molly.

***

Słuchając Pani od przedmiotu, usłyszałam komunikat przez radiowęzeł ,,Zapraszam do gabinetu Pana Dyrektora, Pannę Kaia'e Robinsson". Bez słowa wstałam i wyszłam z klasy, słyszałam jak szepczą pomiędzy sobą coś ale nie zwracałam na to uwagi.

Dotarłszy do gabinetu, zapukałam cicho i po chwili dostałam pozwolenie, żeby wejść. Przywitałam się ciepło z dyrektorem oraz Panią, którą siedziała na fotelu przed biurkiem. Uśmiechneła się do mnie miło oraz też się przywitała

- Hej Kaia, jestem z opieki społecznej, muszę ci przekazać kilka inoformacji. Usiądziesz może? - słuchając, myślałam co to robi opieka, lecz nie pytałam, tylko usiadłam na fotelu i czekałam na wyjaśnia z jej strony.

- Tak słucham, czy coś się stało? - zapytałam nie mogąc wytrzymać napięcia i nie przyjemnej ciszy, ktora trwała moim zdaniem nieskończoność. - Wszystko w porządku?- Dociekałam dalej. Odetchnęła głęboko.

- Więc skarbie, niestety twoi rodzice uczestniczyli w wypadku samochodowym i nie przeżyli. Stało to się dziś rano - siedziałam wryta w fotel z niedowierzaniem, nie wiedziałam co powiedzieć, co zrobić. Jedyne co mogłam zrobić to patrzeć na nią z szeroko otwartymi oczami. - Przykro mi bardzo kochana.

Nie wiedziałam czy płakać, czy odetchnąć z ulgi, że więcej ich nie zobaczę. Czułam też pustkę, która wypełniały wspomnienia z mamą. Kochałam ją i to bardzo ale ona mnie skrzywdziła, nie wiem czy jej kiedyś to wybaczę.

- Musimy pojechać na komendę, żeby zobaczyć czy nie masz jakiś krewnych - mówiła spokojnie i powoli, żebym zrozumiała ją za pierwszym razem. Po chwili stanęła i rzuciła do mnie - Chodź.

Podążyłam szybkim krokiem za nią, żeby nadążyć. Po chwili znajdowaliśmy się w jej samochodzie. Próbowała do mnie zagadać ale ja jej nie odpowiadałam, byłam jeszcze w szoku. Patrzałam w swoje kolana i bawiłam się palcami na nich. Byłam zestresowana, co się ze mną stanie.

Znajdowałam się przed jakimś budynkiem, kątem oka widziałam ja Pani wchodzi do środka, więc szybko do niej dołączyłam. Pani Miranda - bo tak mi się przedstawiła w aucie - weszła ze mną do pokoju z białymi drzwiami. Wnętrze było neutralne, białe ściany, szara sofa, jasny stół oraz dywan.

- Usiądź, za chwilę ktoś przyjdzie do ciebie i pobierze ci krew, żeby zobaczyć czy czasem nie masz jakiś krewnych- Uniósł się jej kącik ust.

- Ale ja nie mam żadnych krewnych - powiedziałam cicho, ona się tylko na spojrzała i przytaknęła głową.

- Może i tak jest ale trzeba to sprawdzić - Już się więcej nie odzewalam, bo do pokoju ktoś wszedł. Podszedł do mnie przedstawiając się jako Lekarz, który pobierze mi krew i sprawdzi czy nie mam jakiejś rodziny. Jak już to zrobił, oparałam się wygodnie o kanape i oddałam się w objęcia Morfeusza.

***

Czując lekkie szturchnięcie otworzyłam oczy i zobaczyłam miły uśmiech Pani Mirandy, odwzajemniłam go swoim ale małym i skromnym. Przetarłam ręką oczy. Spojrzałam na nią ukradkiem oka, zauważając że siada obok mnie.

- Więc z naszego punktu wynika że masz tata z szóstką braci - Czekaj co? Patrzałam na nią szokowana, nie wiedziałam co mam powiedzieć, przecież ja mam tate, który właśnie zginął. Na dodatek nie żadnego brata lub braci. Dosłownie szczeka mi opadła, nie widziałam co czuć.

- Ale-e przecież tata właśnie zmarł - Wyjąkałam bezradnie.

- Z naszych testów wynika, że on nie był twoim biologicznym ojcem a jest nim Antonio De Luca - Mówiła to powoli i zrozumiale ale nie mogłam przyjąć tego, że przez całe życie byłam okłamywana - Aktualnie zgodził się tobą zająć, będzie po ciebie jutro. I tak apropo mieszka on we Włoszech.

Czułam, tylko jak serce podchodzi mi do gardła. Mieszkanie z siódemką facetów? To będzie porażka, nie chce tam lecieć przecież to są Włochy. Nie mam nic do nich po prostu wolę zostać tu z Molly. Nie wiem nawet kiedy zaczęły wpływać mi łzy z oczu. Pani z opieki wycierała mi je kciukiem.

Przyciągnęła moja głowę do swojej piersi, mogłam tylko płakać, nie chciałam tam lecieć ale teraz to nie mam wyboru. Muszę być silna. Myśli mnie zadręczały.

Co jeśli oni będą tacy sami jak on?

_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_

Więc to by było na tyle w tym rodziale, następny pojawi się jutro albo na dniach! Jeśli wam się spodoba to piszcie

I just wanted...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz