Rozdział 10

825 14 6
                                        

Kaia

Znowu tam byłam. Miejsce, które mogę nazwać piekłem. Nienawidziłam go tak bardzo jak siebie. Pokazywało mi moje wszelkie słabe strony. Nie mogłam tak dalej żyć.

W strachu.

Nienawidziłam siebie za to, że nie umiałam się obronić przed nim. W moich oczach to on był szatanem. Wystarczył tylko jedno jego słowo żebym już czuła strach, jego jedno spojrzenie żebym kuliła się w rogu, jeden jego krzyk żebym zaczęła szukać miejsca na schowanie.

Czułam jak moje żebra płonął i to centralnie. Jedno kopnięcie, drugie, trzecie aż do pory, kiedy wskutek traciłam swoją świadomość.

-Jesteś bezużyteczna! - Jego słowa odbijały się echem w mojej głowie. - Gdzie się znowu szwendałaś gówniaro!

Nie miałam, jak mu odpowiedzieć, nie miałam na to siły, nie miałam na to pozwolenia od niego.

-Jak nic kurwiłaś się!

Jego śmiech był niewarty niczego, taki paskudny. Pasował do niego. On też był paskudny.

-No dalej odpowiedź mi, nie mam całego dnia!

Próbowałam wydusić jakieś słowa oczywiście z marnym skutkiem. Zamiast tego sięgnęłam do kieszeni swoich spodni i wyjęłam plik banknotów.

-No, no, proszę.

Teraz zachwycał się pieniędzmi, to one ratowały mnie przed dalszą męczarnią. Nachylił się po nie, od razu mu je oddałam.

-dwieście dolarów, ładna sumka.

Jego dusza pragnęła tylko pieniądze, traktował je całkiem dobrze. Lecz wydawał na bzdety. Alkohol, narkotyki, jedzenie dla siebie i małżonki. A dla mnie ani złamanego grosza.

Oddałam mu właśnie większą połowę wypłaty. Resztę zostawiłam dla siebie na przeżycie.

-Chociaż mogłoby być więcej.

Kopnął mnie prosto w żebra, plunęłam krwią. Za dużo jak na jeden dzień.

-A teraz mi stąd wynocha! I to raz, głodny jestem!

Nie dałam rady się podnieść. Nie miałam na to siły, poza tym nie pomagały mi w tym złamane żebra.

-No na co czekasz!

Pociągnął mnie za kołnierz koszulki w górę. Jęknięcie z bólu wydostało się z mojego gardła. Ustawił mnie na prostych nogach i popchnął gwałtownie w stronę kuchni.

W tym momencie nie czułam już nic.

Zupełnie nic.

***

Budząc się nie czułam swojego oddechu, nie mogłam go złapać. Dusiłam się. Pot spływał mi czole.

To był tylko sen.

Próbowałam wsiąść głęboki oddech, nie wychodził mi. Ktoś właśnie wszedł do mojego pokoju. Nie wiem nawet kto. Byłam zbyt bardzo oszołomiona.

Nie słyszałam jego słów, przy przytomności utrzymywały mnie tylko klepnięcia po plecach.

Traciłam ją, ale już wolniej.

Powoli docierały do mnie jego słowa.

-Dalej Tesoro. - Wziął moją rękę w swoją i przyłożył do swojej piersi, tak abym czuła jego rytm serca. - Wdech... i wydech, a teraz powtarzaj.

I just wanted...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz