41. Błędne marzenia

27 7 16
                                    

Ostrzeżenie: Rozdział zawiera opisy związane z samobójstwem, okaleczaniem i depresją. Jeśli nie czujesz się na siłach, aby go przeczytać, odpuść dla własnego dobra.

Autorka w żaden sposób nie gloryfikuje zachowań ukazanych w rozdziale.
Jeśli masz problemy, o których chciał*byś porozmawiać, wróć do początkowego rozdziału Zduszonego Oddechu, gdzie podałam kontakt do odpowiednich służb.

Gdybyś jednak wolał* nie zaczynać od tak radykalnych środków - jestem tu. Zawsze możesz ze mną porozmawiać.

Zaczekałam chwilę, aż BMW zniknie mi z oczu, po czym wypuściłam wstrzymywane w płucach powietrze i z lekko zadartym podbródkiem, ruszyłam do wejścia głównego.

Z rana zazwyczaj nie było tutaj zbyt wiele ludzi, jednakże tego dnia nastąpił chyba jakiś przełom. A to zmroziło mi krew w żyłach. Nie chodziło o ilość osób, które potrzebowały pomocy. Bo wcale nie było ich wiele. Bowiem na korytarzu znajdowało się łącznie sześć osób, w czym cztery były osobami dorosłymi, zapewne rodzicami dzieci.

Właśnie. Przeraził mnie widok chłopaka i dziewczyny, którzy bladzi, z szarymi workami pod oczami siedzieli na krzesłach, spuszczając lekko głowy. Poczułam ukłucie bólu i strachu.

Od razu przypomniałam sobie o Vivienne i Mii. Nie miałam z dziewczynkami kontaktu już od paru dobrych tygodni i choć wcześniej nie zwracałam na to uwagi, to teraz przyłapałam się samą siebie na tym, że zastanawiałam się, jak im się powodziło.

Czy było już lepiej? Czy powoli wychodziły z traumy? A może znalazły coś, co przyniosło im ukojenie w bólu?

Życie było tak bardzo niesprawiedliwe. Ja, Vivienne, Mia, a teraz dwójka tych dzieci.

Dziewczyna i chłopak mogli być niewiele młodsi ode mnie. Przerażające było to, że z roku na rok ilość osób chorujących na depresję i różne lęki pourazowe, wciąż rosła. W środku aż krzyczałam i chciałam do nich podejść. Zapytać, czy wszystko było w porządku, jednak nie zdobyłam się na odwagę. Zresztą dosłownie po chwili drzwi do gabinetu się otworzyły, a zza nich wychynął jakiś mężczyzna. Rozejrzał się on zabieganym wzrokiem po korytarzu, a następnie zawiesił go na dwójce dzieci, o których jeszcze chwilę temu myślałam.

— Suzane, Lucas — zaświergotał. — Cudownie, że już jesteście. Chodźcie. — Gestem dłoni zaprosił je do gabinetu, a oni posłusznie udali się za nim. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, z jakiegoś powodu poczułam się tak, jakby wydano na nich wyrok.

Potrząsnęłam gwałtownie głową i potarłam twarz. Jeszcze nawet nie weszłam na rozmowę, a już miałam dość.

Po dwudziestu minutach wręcz niekończącego się czekania, w końcu zostałam poproszona przez panią Samanthę do gabinetu. Siedziałam już na wygodnej kanapie z kubkiem gorącej herbaty w ręce. Z reguły odmawiałam jakiegokolwiek napoju, bądź przekąski, jednak dzisiaj czułam, że musiałam mieć coś w rękach.

— Miło mi cię znowu widzieć, Victorio.

Pokiwałam głową, jednak nie odważyłam się chociażby pisnąć.

Kobieta ubrana w ołówkową spódnicę i białą koszulę, lekko się uśmiechnęła i założyła nogę na nogę. Jak zwykle starała się wprowadzić luźną atmosferę, dzięki której byłoby mi łatwiej cokolwiek powiedzieć. Czasami jej się to udawało, a czasami nie. Cóż, sama nie byłam do końca pewna, czy teraz było w porządku.

— Rozmawiałam z twoim tatą i wiem już, że... — urwała na chwilę, jakby szukała adekwatnego do sytuacji słowa. Ale w tym właśnie tkwił problem. Nie było łatwych i adekwatnych słów. Wszystkie były raniące i krzywdzące, ale jakże prawdziwe. — Że pewne wydarzenia sprawiły, że zaczęłaś powoli wracać na dawne tory.

Zduszony KrzykOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz