Rozdział 1

325 34 113
                                    

Kopciuszek:

Otworzyłam drzwi zanim kurier zdążył zapukać. Przez chwilę widziałam zdziwienie w jego oczach, jednak zaraz zastąpił go zawodowy grymas. Wymieniliśmy się grzecznościami i po podpisaniu kwitu wręczył mi paczkę. Nie musiałam sprawdzać, żeby wiedzieć od kogo jest.

Mój ojciec co roku wysyłał mi prezent, który musiał być dostarczony punkt ósma w moje urodziny. Zawsze był diabelnie drogi, jakby w ten sposób chciał mi wynagrodzić pozostałe 364 dni milczenia. W tym roku były to diamentowe kolczyki. Zaśmiałam się w duchu. Pewnie to jego asystentka wybrała tę biżuterię.

Spojrzałam ponownie do pudełka. Żadnej kartki. Ale moją uwagę zwróciło jeszcze jedno maleńkie pudełko. Było troszkę większe i cięższe niż poprzednie. Zaciekawiona otwarłam drugi kartonik. W środku był telefon i przy tym prezencie dołączona była kartka.

To bezpieczny telefon. T

Podłączyłam go do ładowarki i zaczęłam szykować się do pracy.

Ponad godzinę później dotarłam do budynku, który dumnie od trzech lat nazywałam swoją pracą. Z wierzchu nie wyglądał on zachwycająco. Co prawda został on odrestaurowany kilka lat temu, ale już pojawiły się na murach graffiti, które dopasowały budowle do pozostałych. Zaparkowałam samochód blisko wejścia i ruszyłam do środka. Główny hol był niemal pusty. Jedyną oznaką życia był portier, który popijając kawę oglądał wiadomości.

- Dzień dobry, Panno Wright. - przywitał się na moment odrywając wzrok od telewizora.

- Dzień dobry, Panie Marks. - odpowiedziałam - Co dziś słychać w świecie? - zagaiłam rozmowę.

- Ech - westchnął - to samo co zawsze. - Pan Marks miał tendencje do narzekania na świat jak mało kto. Nic, poza jego żoną, nie sprawiało mu radości.

- Zawsze może być gorzej. - odparłam. Już po pół roku poddałam się, jeśli chodzi o próby zmiany jego podejścia.

Po pokonaniu schodów trafiłam do serca naszej firmy. Biurowe boxy już tętniły życiem, jakby nie przejmowały się, że jest poniedziałkowy ranek. Szum głosów, klikanie w klawiaturę i odgłosy telefonów skutecznie wypełniały przestrzeń tego piętra.

Udałam się najpierw do pomieszczenia socjalnego, odwiesiłam kurtkę I nacisnęłam przycisk ekspresu. Odgłos mielenia kawy zagłuszył radio grające w kącie.

- Wszystkiego najlepszego - przywitała mnie Alicia. Swoje grube, kręcone włosy związała w luźny kok na czubku głowy.

- Skąd wiesz, że mam urodziny? - byłam pewna, że nikomu nie mówiłam.

- Nie od ciebie. - mruknęła. - A powinnam. - przerwała na chwilę i jakby wyczuwając moje oczekiwanie dodała - Kurier przyniósł kwiaty dla ciebie, była tam kartka z życzeniami.

Zdziwiło mnie to, bo nikt z moich dawnych bliskich nie wiedział, gdzie pracuję. Wzięłam kawę i ruszyłam do swojego biurka. Rzeczywiście stał tam wielki wazon pełen kolorowych Gerberów - moich ulubionych kwiatów.

- Może są od Tobiasa? - zapytałam Alicie, która stanęła zaraz za mną.

- Tobias nie zna włoskiego - ruchem głowy wskazała na liścik dołączony do kwiatów.

Buon compleanno mio caro.

- A ty znasz? - zdziwiłam się.

- Ja również mam swoje sekrety. – dodała, oddalając się w stronę swojego boxu.

Dwie godziny później miałam zaplanowanych kilka spotkań na ten tydzień, odpisałam też na kilka maili i gdy miałam zabierać się za faktury, po których sprawdzeniu chciałam iść na przerwę, zadzwonił telefon.

Miłość po włoskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz