Rozdział 52

80 19 32
                                    

Wayne

Nigdy nie zapomnę dnia, w którym poznałem Matteo Rossi - cichego chłopaka, który miał się stać moim najlepszym przyjacielem, by potem zostać moją zgubą.

Pojawił się znikąd, któregoś dnia wkraczając do sali od języka angielskiego, odziany w bluzę z kapturem, której używał jak tarczy. Nie pasował do nas - bogatych dzieciaków ze świetnych rodzin i tym wzbudzał największe kontrowersje.

Prywatne szkoły mają to do siebie, że są bardziej wścibskie od publicznych. Im mniej ludzie o tobie wiedzą, tym głębiej będą kopać, aż przestaniesz być dla nich zagadką. Tak więc, gdy tajemniczy chłopak pojawił się w naszej szkole - zaczęły się pseudo dochodzenia i spekulacje.

Większość uczniów obstawiała stypendium sportowe, ale Matteo nie dołączył do żadnej drużyny szkolnej. Miał dobre oceny, ale niewystarczające na stypendium naukowe. Nie wyglądał też jakby posiadał taką ilość pieniędzy, która kupiłaby mu miejsce w takiej placówce. I być może fakt, że był owiany tyloma niewiadomymi spowodował, że ja też się nim zainteresowałem.

Nie było łatwo się z nim za kumplować. Matteo nie szukał towarzystwa. Całe dnie spędzał pochłonięty własnymi myślami, które często spisywał. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo nie przypominam sobie, bym kiedyś ujrzał go bez zeszytu i długopisu.

Któregoś dnia dosiadłem się do niego podczas długiej przerwy. Chłopak nie odzywał się cały czas czujnie mierząc mnie wzrokiem, po czym wstał i odszedł.

Kiedy uczniowie zdali sobie sprawę, że niczego się o nim nie dowiedzą, spróbowali jedynego znanego sobie sposobu komunikacji z nim. Zaczęli szeptać między sobą i się śmiać, gdy obok nich przechodził. Matteo ich ignorował, co tylko bardziej nakręcało tę niedorzeczną spirale.

Tylko raz widziałem, jak zareagował na zaczepkę. Tego dnia Gideon - jeden z graczy naszej szkolnej drużyny, na głos rzucał w niego wyzwiskami. Matteo jak zwykle nie zareagował. Minął go, jak gdyby był nic nieznaczącym gapiem. To rozwścieczyło Gideona do tego stopnia, że rzucił w niego butelką wody.

Jedynym ostrzeżeniem dla niego był upadający plecak i mordercze spojrzenie rzucone przez Matteo. Zamachnął się tylko raz. Wystarczyło, by drugi chłopak odrzucił głowę w tył, a potem chwycił się za krwawiący nos, krzycząc jak oszalały.

- Następnym razem ci go złamię - zagroził mu Matteo, a potem wytarł w bluzę dłoń i odszedł.

Rodzice Gideona nie chcieli tak tego zostawić, ale wiele ludzi zaświadczyło, że to ich syn zaczął bójkę i musieli odpuścić. To tylko wzmogło szepty, ale wyciszyło śmiechy.

Po Matteo nikt nigdy nie przyjeżdżał. Przychodził i wychodził ze szkoły na piechotę. Raz postanowiłem go śledzić.

- Czemu za mną łazisz? - skonfrontował mnie kilka przecznic od szkoły.

- Zainteresowałeś mnie - odparłem zgodnie z prawdą.

- Gówno mnie to obchodzi. Spadaj.

Nie zrażony jego arogancją przedstawiłem mu się:

- Jestem Wayne.

- Wayne Johnson - dokończył za mnie.

- A więc mnie znasz?

Nie odpowiedział na moje pytanie.

- Cóż Matteo... - postanowiłem pokazać mu, że ja też coś o nim wiem. - Czuję, że się zaprzyjaźnimy.

- Nie szukam przyjaciół.

- Ani ja - odparłem, a potem zawróciłem kierując się w stronę swojego domu.

Miłość po włoskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz