Rozdział 6

109 19 32
                                    

13 lat wcześniej

Kopciuszek:

Rozejrzałam się po dobrze znanej mi okolicy, uwielbiałam ten czas w roku między latem a jesienią. Liście na drzewach już powoli żółkły i opadały. Pierwsze kasztany leżały już wzdłuż chodnika, a słońce było przyjemnie ciepłe. Minęłam szkołę i przeszłam na drugą stronę ulicy. Gdy mój wzrok padł na znajomy dom poczułam jak serce mi przyspieszyło, a wnętrze dłoni pokryło się potem.

Znałam Matta już 4 lata, ale jak dotąd nigdy nie byłam u niego w domu. Zaskoczył mnie, w zeszłym tygodniu zapraszając mnie na obiad. Ubrałam swoją najładniejszą sukienkę i poprosiłam mamę by ułożyła mi włosy. Delikatne fale opadały mi na ramiona.

Zapukałam w drzwi.

Matt stanął przede mną w jeansach i koszuli. Pierwszy raz widziałam go elegancko ubranego. Dłuższą chwilę przyglądałam się jego nowemu lookowi, zanim zauważyłam jego nową fryzurę. Burza czarnych loków została znacznie skrócona. Po bokach twarzy zostały one właściwie zgolone i tylko na górze pozostały krótkie loczki opadające mu delikatnie na czoło. Chyba sam nie do końca był przekonany do swojego nowego wyglądu. Przeczesał włosy palcami.

- Pomysł mamy. - wyjaśnił.

- Ładnie. - skomentowałam.

Odsunął się na bok, wpuszczając mnie do środka. Wziął ode mnie kurtkę i wskazał wejście do salonu.

Pokój był mały, ale pięknie urządzony. Ściany i półki pokryte zdjęciami, z różnych okresów jego życia nadawały mu przytulny charakter. Na każdym z nich był Matt sam albo ze swoją mamą. Nie dojrzałam nigdzie żadnej fotografii jego ojca.

Do moich nozdrzy dotarł przepiękny zapach czegoś pomidorowego. Pani Lisa wynurzyła się z kuchni i pochłonęła mnie w przyjaznym uścisku. Pachniała jedzeniem i jakimiś przyjemnymi perfumami.

- Wszystkiego najlepszego kochana! - wypuściła mnie z objęć by mi się lepiej przyjrzeć. - Wyglądasz przepięknie, prawda Matt? - spojrzała na syna.

Podążyłam za nią wzrokiem. Chłopak wpatrywał się we mnie intensywnie, a na jego policzki wpłynął rumieniec i mruknął coś pod nosem.

- Ach ci chłopcy. - roześmiała się jego matka. Odsunęła się ode mnie i zniknęła w kuchni.

Matt usiadł na kanapie, a ja zajęłam miejsce obok niego. Dziś miałam w planach wyjawić mu swoje uczucia i nie wiedziałam, jak ubrać to wszystko w słowa. Chłopak włączył telewizor i skupił wzrok na meczu. Pierwszy raz czułam się skrępowana w jego obecności. Mój wzrok zatrzymał się na pięknie zastawionym stole i małym pudełku położonym na środku. Kokardka podpowiadała mi, że to mój prezent urodzinowy.

Gdy posiłek był gotowy Pani Lisa zawołała nas do stołu. Kobieta ugotowała tyle jedzenia, że zastanawiałam się czy ktoś jeszcze do nas dołączy.

Odmówiliśmy modlitwę i zaczęliśmy jeść. Pani Rossi przez cały posiłek próbowała nawiązać jakąś rozmowę, ale chyba widziała jak nie komfortowo czuł się jej syn goszcząc mnie u siebie. W końcu poddała się i odeszła od stołu darząc syna karcącym spojrzeniem, którego on zdawał się nie zauważyć. Matt ruszył jej z pomocą i przez następne 30 minut w ciszy zmywaliśmy naczynia.

- Żałujesz, że mnie zaprosiłeś? - usłyszałam swój głos.

- To nie standardy, do których przywykłaś. - odparł nie spuszczając namydlonej gąbki z oczu.

Matt często podkreślał różnice między nami, zupełnie jakby miało mnie to do niego zrazić. Mimo, że za każdym razem mówiłam mu, że mnie to nie obchodzi i nie jest dla mnie ważne, ile ma pieniędzy i gdzie mieszka, on nie mógł o tym zapomnieć.

- To najlepsze urodziny, jakie miałam w ciągu ostatnich lat. - stwierdziłam szczerze. - Choć byłyby lepsze, gdybyś choć raz się do mnie odezwał. - dodałam.

Matt tylko spojrzał w moja stronę. Widziałam, jak poruszył mu się mięsień w szczęce. Uświadomiłam sobie jak zmienił się przez te wszystkie lata. Jego rysy stały się troszkę ostrzejsze, a patyczkowate kończyny zmieniły się, dzięki graniu w piłkę nożną, w bardziej umięśnione.

Gdy wytarłam już ostatni talerz, napięcie między nami było nie do zniesienia. Nikt nie przerwał tej nieprzyjemnej ciszy, nawet kiedy Pani Russo zrobiła herbatę i przyniosła ciasto, a potem zostawiła nas samych pod pretekstem zmęczenia.

Dłubałam widelczykiem w cieście wcale nie ciesząc się z imprezy urodzinowej. Matt również nie tknął swojego kawałka. Wpatrywałam się w niego, aż chyba czując moje spojrzenie podniósł głowę. Widziałam w jego oczach tyle emocji, ale żadnej nie mogłam odszyfrować, bo znikały tak szybko jak się pojawiły. Nakryłam jego dłoń swoją dłonią i prąd jaki między nami przeszedł sprawił, że się wzdrygnęłam.

- Kocham cię, Matt. - powiedziałam głosem nieco głośniejszym niż szept. - Nie jak przyjaciela. - dokończyłam.

Ujrzałam zaskoczenie na jego twarzy, lecz zaraz zastąpił je smutek. Nie zastanawiałam się nad tym co zrobiłam kilka sekund później. Kiedy moje wargi zetknęły się z jego, poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po moim ciele. Jego usta oderwały się pierwsze. Nie odwzajemnił pocałunku. Czułam jak pod powiekami zebrały mi się łzy, ale nie chciałam, żeby je zobaczył. Już i tak poczułam się upokorzona. Wstałam gwałtownie i skierowałam się do drzwi.

- Już wychodzisz? - w progu zatrzymał mnie głos jego mamy.

- Zrobiło się późno, muszę już wracać. - rzuciłam przez ramię zakładając kurtkę.

- Ach, no dobrze. Matt, odprowadź Dianę. - poleciła mu mama.

- Dziękuję, poradzę sobie. - powiedziałam, za nim chłopak zdążył wstać. - Jeszcze raz dziękuję za obiad i ciasto, było przepyszne. - zmusiłam się do słabego uśmiechu i wyszłam.

W drodze do domu płakałam. Czułam się jakbym właśnie straciła przyjaciela.

Matt przez kilka następnych dni nie przychodził po mnie do szkoły. Ja również nie poszłam na trybuny, gdzie mogłabym z nim porozmawiać. Poczucie upokorzenia wracało do mnie za każdym razem, gdy mój umysł wracał do tamtego dnia.

Po tygodniu miałam już dość tej ciszy między nami. Tęskniłam za nim. Prosto po zajęciach skierowałam kroki w stronę domu mojego przyjaciela. Samochodu jego mamy nie było na podjeździe. Poczułam ulgę, bo liczyłam na rozmowę sam na sam z Mattem. Zapukałam z drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Zajrzałam przez okno do środka zbliżając ręce do okna.

- Szuka kogoś Pani? - zapytał męski głos za moimi plecami. Mężczyzna był ubrany w dresy i czarną czapkę.

- Nie. Czekam za przyjacielem - wyjaśniłam.

- Rossowie wyprowadzili się trzy dni temu. - zakomunikował mi mężczyzna, po czym odszedł.

Przez chwilę nie docierały do mnie jego słowa. Świat stanął w miejscu, by następnie rozpaść się na kawałki. Rozejrzałam się dookoła i zdałam sobie sprawę, że nie tylko samochodu brakowało.

Odszedł.

Powiedział głos w mojej głowie. Wyjechał i nawet się nie pożegnał. Ukryłam twarz w dłoniach i rozpłakałam się.

Gdy w końcu wyschły mi wszystkie łzy zorientowałam się, że na dworze zrobiło się ciemno. Nie pamiętam, jak dotarłam do domu. Nogi same mnie prowadziły. 

Miłość po włoskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz