Rozdział 65

67 14 17
                                    

Kopciuszek

Piątego dnia bezproduktywnego siedzenia przy biurku, moją uwagę przykuło znajome auto. W pierwszej chwili pomyślałam, że to ojciec, ale on nie przyjechałby bez zapowiedzi. Nikomu nie mówiąc pomknęłam na dół. Gdy tylko stanęłam na schodach na zewnątrz, z wnętrza samochodu wysiadła kobieta. Granatowy kostium i ciasno upięty kok, a także wysokie szpilki nie pozostawiały złudzeń.

- Anna! - wykrzyknęłam i podbiegłam do niej. - Nie wiedziałam, że macie coś do załatwienia w Nowym Jorku. - tata nic nie wspominał, kiedy rozmawiałam z nim przez telefon. Od mojego wyjazdu rozmawialiśmy prawie codziennie. Chyba by nie zapomniał wspomnieć, że będzie w okolicy?

- Jestem tu prywatnie. Możemy porozmawiać? - powiedziała służbowym tonem.

- Z tatą wszystko okej? - zmartwiłam się.

- Tak, tak. Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć. - uspokoiła mnie.

- Jasne, zapraszam... - wskazałam budynek za plecami.

- Wolałabym coś bardziej prywatnego.

Anna wyglądała na zdenerwowaną. Podczas krótkiej wymiany zdań, kilkukrotnie spojrzała w telefon, zupełnie jakby za czymś czekała. Jej postawa wpłynęła na mnie na tyle, iż sama zaczęłam się stresować.

- Jasne, tylko pójdę po kurtkę. - kobieta kiwnęła głową, a z jej ust wyrwał się długi wydech. Moja odpowiedź chyba przyniosła jej ulgę.

Wybrałyśmy się na spacer do pobliskiego parku. W piątek o tej godzinie było pusto, więc mogłyśmy liczyć na prywatność, na której zależało pracownicy mojego ojca.

- Tak myślałam, że zastanę cię w biurze. - zaczęła rozmowę. - Jak mija ci powrót do firmy? - z jej tonu nie mogłam rozpoznać czy faktycznie ją to interesowało, czy tylko przeciągała to co zamierzała mi powiedzieć. Z każdym krokiem denerwowałam się coraz bardziej.

- Dobrze, ale nie sądzę byś po to leciała tyle kilometrów. Mogłaś przecież zadzwonić - nie chciałam jej pospieszać, ale ciekawość była coraz większa.

- To prawda. - przyznała.

- Dlaczego tu jesteś? - zapytałam wprost.

Zakłopotana usiadła na ławce, którą mijałyśmy. Dołączyłam do niej, wpatrując się w nią wyczekująco.

- Muszę ci coś powiedzieć. Musisz mi tylko obiecać, że nie będziesz się gniewać, jak to usłyszysz.

Cokolwiek to było, musiało być ważne. Pierwszy raz widziałam Annę w takim stanie. Zniknęła ta opanowana i pewna siebie kobieta sukcesu. Siedziała teraz taka krucha i niezdecydowana.

- Obiecuję, tylko powiedz już o co chodzi.

Blondynka zdawała się wahać. Toczyła jakąś wewnętrzną walkę.

- Wiem, gdzie jest Matteo. - wyrzuciła w końcu.

Cóż, jeśli tylko po to przyjechała - straciła czas. Co prawda ja nie wiedziałam, gdzie jest, ale wiedziałam, gdzie się zjawi. Miałam zamiar tam polecieć, jak tylko zadzwoni do mnie jego matka.

- Nie ma go w Nevadzie, jeśli to miejsce masz na myśli. - odparłam.

- A więc go szukasz? - wydawała się zdziwiona.

- Nie fizycznie, ale tak. Skontaktowałam się z jego matką. Da mi znać, gdy wróci. - odparłam.

- W takim razie to co teraz usłyszysz ci się nie spodoba. - stwierdziła. - On nie chce, byś go szukała. - wyrzuciła z siebie jednym tchem.

Miłość po włoskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz