Rozdział 7

132 26 31
                                    

Kopciuszek:

Ostre światło jarzeniówek oślepiło mnie na moment, zmuszając do zaciśnięcia powiek. Gdy ponownie je otworzyłam poczułam ból z tyłu głowy. Podniosłam się na łokcie i rozejrzałam wokół. Sądząc po zapachu i wszechobecnej bieli, znajdowałam się w szpitalu.

Starałam się sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia, ale jedyne co majaczyło mi przed oczami to wspomnienie sprzed trzynastu lat i moich ostatnich urodzin z Matteo.

Pielęgniarka, zmierzyła mi ciśnienie, sprawdziła odruch źrenic i spojrzała w moją kartę. Zniknęła, gdy tylko pojawił się lekarz.

- Dzień dobry Panno Wright. Jak się Pani czuje? - zapytał przeglądając tę sama kartę, co pielęgniarka. – Nazywam się Peter Jackson, jestem pani lekarzem.

- Głowa mnie boli. – usiadłam i spojrzałam na niego.

- To normalne po uderzeniu w głowę. - wyjaśnił. - Na szczęście nic poważnego się nie stało. Tomografia nie pokazała żadnych poważnych obrażeń. Badania krwi wykazały anemię. Zauważono też u pani odwodnienie. Najprawdopodobniej dlatego Pani zemdlała. - podsumował.

W mojej głowie zaczęły pojawiać się obrazy tamtej nocy. Weszłam do kuchni, żeby nalać sobie wody i chwilę później pojawiła się ciemność. Lekarz przewracał kolejne kartki, po czym wyjął notes z kieszeni i zaczął coś notować.

- Przepisałem pani leki przeciwbólowe. Ból głowy może utrzymywać się do kilku dni. Gdyby jednak nie ustawał lub nastąpiły nudności, proszę natychmiast zgłosić się do szpitala. Zalecam też zakupienie suplementu żelaza i za miesiąc kontrolne badania krwi. - wręczył mi kartkę wyrwaną z notesu i uśmiechnął się do mnie pocieszycielsko.

- Przepraszam, czy ktoś mnie tu odwiedził? - zapytałam z nadzieją. Zwykle, gdy córki mdleją, ich ojcowie czuwają przy łóżku lub chociaż na korytarzu.

Doktor przez chwilę się zastanawiał, a ja uważnie przyglądałam się jego twarzy. Wyglądał jakby sam Bóg osobiście kreował jego twarz. Pełne usta, migdałowe oczy, lekki zarost na kwadratowej szczęce. Jasne oczy kontrastujące z ciemnymi krótkimi włosami i promienny biały uśmiech. W losowaniu genów, ten mężczyzna miał niewielką konkurencję. I pewnie to one zapewniły mu stałe zainteresowanie wśród pań.

- Tak, jedna osoba. Czeka na korytarzu. Zaraz ją poproszę. - odłożył moją kartę na miejsce i wyszedł z pomieszczenia.

Moja płonna nadzieja na zobaczenie ojca zmartwionego zdrowiem córki prysnęła jak bańka mydlana, gdy jasny, ciasny kok wkroczył do mojej sali w akompaniamencie szpilek odbijających się o kafelki.

- Diano. Tak nas przestraszyłaś. - położyła dłoń na piersi niemal w teatralnym geście, gdyby nie szczera troską na jej twarzy. - Ten przystojny lekarz powiedział, że właściwie możesz wyjść już teraz, ale musisz dużo odpoczywać. - zarumieniła się na wzmiankę o doktorze. - Matteo czeka na dole. Chcesz się wykąpać tu czy w domu? - usiadła na krześle obok mojego łóżka.

- Z całego serca w domu. - odparłam szczerze. - Anno? Czy tata... - urwałam znów czując się jak mała dziewczynka proszącą o atencję.

- Przykro mi, kochana, - widziałam, jak smutek opanował jej spojrzenie. - ale dzwoni co kilkanaście minut, żeby się wszystkiego dowiedzieć. - próbowała mnie pocieszyć.

Gdy czekałam na wypis ze szpitala, Matteo przyszedł po moją torbę. Poczekał, aż otrzymam dokument i ruszył ze mną na parking obok szpitala.

Ból głowy był już teraz znacznie lżejszy dzięki lekom przeciwbólowym. Wsiadłam do czarnego auta i ruszyliśmy do domu.

Mimo, że w szpitalu przespałam kilka godzin nadal czułam się zmęczona. Wzięłam gorącą kąpiel i zakopałam się w swojej pościeli. Nie miałam siły nawet na przebranie się. Pukanie do drzwi usłyszałam dopiero za drugim razem.

- Proszę. - zaprosiłam do środka gościa.

Matteo wszedł z siatką w dłoni. Miał na sobie jeansy i luźny T-shirt. Zauważyłam, że miał podkrążone oczy jakby nie spał całą noc.

- Twoje leki. - powiedział odkładając po kolei każdy z kartoników na stoliku pod oknem.

- Dziękuję. - odpowiedziałam tylko. Mężczyzna skierował się do drzwi, ale zatrzymał się, gdy wypowiedziałam jego imię.

- Matt. - zawołałam mężczyznę imieniem, którym przedstawił mi się lata temu.

Odwrócił się w moja stronę. Jego oczy, tak ciemne jak noc nie odrywały się od mojej twarzy. Znajome uczucie ciepła rozeszło się po moim ciele.

- Dobranoc, Di. - zwrócił się do mnie przydomkiem z dawnych lat. Wyszedł zamykając za sobą drzwi. Dopiero po kilku sekundach usłyszałam oddalające się kroki. 

Miłość po włoskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz