Kopciuszek
Ostre światło jarzeniówek, przytłumione głosy i kroki to ostatnie co pamiętam, zanim zatopiłam się w błogiej nieświadomości. Tu czekały mnie tylko ciemność, cisza i pustka. Czułam się jak we śnie. Takim świadomym śnie, w którym zdajesz sobie sprawę, że to wszystko sen i robisz wszystko to, na co nie odważyłbyś się w prawdziwym życiu.
Czekałam na taki sen, ale nie nadchodził. Czy tak wygląda śmierć? Nie ma nieba i piekła, tylko ciemność? A może nie umarłam?
Próbowałam się obudzić. Słyszałam swój głos, choć nie miałam pewności czy w ogóle poruszyłam ustami. Całe moje ciało było jak mgła, taka unosząca się nad jeziorem. Nie czułam żadnej kończyny, niczego nie mogłam dotknąć, nie zarejestrowałam, bym miała grunt pod nogami, czy za sobą.
Dryfowałam w odmętach własnej podświadomości, która milczała jak zaklęta. Zupełnie jak w kinie, kiedy film się skończył, ale nikt jeszcze nie włączył świateł. Nie byłam pewna, ile czasu trwałam w tym stanie zawieszenia. Sekundy, minuty, dni czy miesiące. Gdziekolwiek się znajdowałam, czas tutaj nie istniał.
Usłyszałam brzęczenie. Pierwszy dźwięk, odkąd pochłonęła mnie ciemność. Nie mogłam go zlokalizować, choć miałam wrażenie, że się zbliżał. Ucichł nagle, niespodziewanie.
Cienka smuga światła pojawiła się przede mną. Za mała bym mogła dostrzec jakiekolwiek szczegóły, lecz jednocześnie oślepiająca wśród wszechobecnego mroku.
Czyli może jednak umarłam. Może zaraz przede mną pojawi się anioł lub jakiś święty i zrobi mi rachunek sumienia zanim zdecyduje, czy jestem godna nieba.
Byłam? Chwilę przed śmiercią byłam skłonna zabić człowieka bez wahania. Czy ma znaczenie z jakich pobudek? Czy Bóg zrozumie, że chciałam zrobić to z miłości?
Smuga się poszerzała. Przypominała siwy dym rozprzestrzeniający się powoli, uwalniając półprzezroczyste macki. W końcu pochłonęła mnie całkowicie. Zmrużyłam oczy. Już nie dryfowałam, choć nie dotykałam ziemi.
Spojrzałam w dół. Ujrzałam własne, bose stopy zatopione w trawie. Nie czułam jej kłujących źdźbeł ani zapachu. Wyciągnęłam ręce przed siebie. Choć wiatr wokół wyraźnie wiał, nie odczułam tego na skórze.
Rozejrzałam się wokół. Stałam otoczona namiotami w środku lasu. Powoli, jak gdyby ktoś zwiększał głośność, docierały do mnie pojedyncze dźwięki. Śpiew ptaków, śmiech dzieci, świst gwizdka. Poznałam to miejsce. To tutaj byłam na obozie, zanim dowiedziałam się o śmierci mojej mamy.
Czy to było moje wspomnienie?
Ruszyłam do przodu. Kilkoro chłopców biegło w moją stronę. Odsunęłam się, by we mnie nie wbiegli. Zdawali się mnie nie zauważyć. Zresztą jak wszyscy pozostali. Rozmawiali, śmiali się, zupełnie jakbym nie istniała. Zamachałam przed twarzą pewnej brunetce, w której rozpoznałam dawną opiekunkę mojej grupy. Nie zareagowała.
Po co tu byłam? Czy to naprawdę było wspomnienie?
Jeśli tak, to gdzie byłam ja. Ja z tamtego dnia.
Spróbowałam sobie przypomnieć, co wtedy robiłam. Mogłam być w kilku miejscach. Nad jeziorem czytając książkę lub w lesie zbierać chrust na ognisko. Mogłam też siedzieć zaszyta w swoim namiocie i odliczać dni do powrotu. Pamiętam, że nie chciałam tu być. Rodzice wysłali mnie tu, bym poznała nowych ludzi i zapomniała o Matteo.
Odszukałam wzrokiem mój fioletowo-zielony namiot. Był zamknięty. Chwyciłam za zamek, ale moja ręka nie była w stanie go ruszyć. Przeszła na wylot namiotu. Dotknęłam jego ściany i ona również nie zareagowała ruchem na mój dotyk, za to moja ręka znalazła się w środku.
CZYTASZ
Miłość po włosku
RomanceDiana zrobiła wszystko, by odciąć się od ojca i jego politycznych gier . Pewnego dnia jest jednak zmuszona porzucić własne życie i zamieszkać z nim, bo grozi jej niebezpieczeństwo. Czy jest ktoś kto przewróci jej życie do góry nogami bardziej niż st...