Rozdział 5

118 18 20
                                    

Żołnierzyk:

Vincent otworzył bramę zanim zdążyłem opuścić szybę. Machnąłem mu szybko na powitanie i skierowałem się na tył posesji. Wieczór był chłodny i rześki, bezchmurne niebo stanowiło niesamowite tło dla gwiazd. Włożyłem słuchawkę do ucha i zameldowałem się.

- Centrala, tu Matteo.

- Młody! - odezwał się głos po drugiej stronie. - myślałem, że masz dziś wolne.

- Impreza była nudna. - skłamałem.

Prawda była taka, że byłem zbyt podekscytowany myślą jutrzejszego spotkania z Dianą, a szczególnie tym, że będę mógł być blisko niej bez wzbudzania podejrzeń.

- Skoro już tu jestem, zrobię obchód i spadam do siebie. - zgłosiłem.

Powoli zbliżyłem się do muru otaczającego posesję. Co 50 metrów mijałem kolejne kamery, a Louis z centrali meldował czy mnie widział.

Zatrzymałem się przy trzeciej kamerze i spojrzałem w górę. Światło w pokoju Diany nadal się paliło. Spojrzałem na zegarek. Wskazywał 02:37. Dostrzegłem w oknie jakiś ruch, a po chwili jej okno zniknęło w mroku. Stałem tak jeszcze przez chwilę, a potem wróciłem do obchodu.

Dwadzieścia minut później Louis zameldował działanie wszystkich kamer, a ja udałem się do swojego pokoju.

W posesji zapalone były pojedyncze lampy rzucające słabe światło, ale tylko w pomieszczeniach, po których poruszała się ochrona. We wschodnim skrzydle panowała głucha cisza. Słychać było tylko moje kroki.

Już zbliżałem się do schodów, gdy dźwięk tłuczonego szkła rozszedł się po całym korytarzu. Najprawdopodobniej pochodził z kuchni. Wyjąłem broń i ostrożnie podszedłem do drzwi, które były lekko uchylone. Żaden snop światła nie wydostawał się na zewnątrz.

- Centrala, tu Matteo. Usłyszałem hałas w kuchni. Melduj. - czekając na zgłoszenie od Louisa, wszedłem do środka. Światło księżyca wpadało przez okno oświetlając punktowo przestrzeń.

Usłyszałem stęknięcie. Obszedłem wyspę kuchenną dookoła i moje serce na chwilę stanęło. Na podłodze wśród rozbitego szkła leżała Diana. Szybko zapaliłem światło i butem odsunąłem rozbitą szklankę.

Oddychała.

- Centrala. Potrzebna karetka. Panna Wright najprawdopodobniej zemdlała. Jest nieprzytomna, ale oddycha. - obejrzałem ją w poszukiwaniu ran od szkła. - brak widocznych obrażeń. - bałem się ją ruszyć z miejsca, więc ułożyłem ją w pozycji bocznej i obserwowałem.

Kilka minut później Anna wpuszczała ratowników przez główne wejście. Pan prezydent nie zszedł jeszcze na dół. Nie byłem pewien, czy ktoś go w ogóle powiadomił. Dwóch mężczyzn w strojach ratownictwa medycznego obejrzało leżącą i wciąż nieprzytomną Dianę. Opowiedziałem im całą historię, a oni przenieśli ją na nosze. Zesztywniałem, gdy z jej ust wyrwało się ciche "Matt".

W drodze do szpitala towarzyszyła jej jedna z tutejszych pracownic. Chyba miała na imię Isabel. Oficjalnie nie mogłem nic zrobić, ale poczucie braku kontroli nie dawało mi wziąć pełnego oddechu. Wyciągnąłem telefon z kieszeni.

- Cześć, Pete - zacząłem.

- Czy ja mam dziś urodziny? - zażartował.

- Mam ważną sprawę.

- Oczywiście, że masz. Tylko w takich dzwonisz. - odgryzł się.

Pete był moim znajomym z wojska. Często opatrywał mi rany, więc szybko się zakumplowaliśmy. Wyjaśniłem mu całą sytuację.

- A więc to ona. - podsumował - Wiesz, że to łamanie prawa? - zapytał.

- Wiem. Obiecuję o nic więcej cię nie prosić. - cisza słuchawce sprawiała, że denerwowałem się jeszcze bardziej.

Jeśli ktoś mógłby mnie informować o stanie Diany po kryjomu, to tylko Peter.

- Zgoda. Ostatni raz. -rozłączył się.

W duchu podziękowałem Bogu za Petera.

Miłość po włoskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz