Rozdział 49

62 16 7
                                    

Kopciuszek

Usłyszałam kroki. Wolne, lecz stanowcze. Był tutaj. Wiedział, gdzie jestem. Nawet jeśli nie zauważył zapalonych świateł, to dojrzał uchylone drzwi i światło wylewające się na korytarz.

Siedziałam na krześle obok łóżka, na kolanach trzymając znaleziony karton. Wciąż nie mogłam uwierzyć co się w nim znajduje.

Jak mogłam być tak głupia?, pytałam siebie nieustannie od ponad doby. Teraz wszystko miało sens. Telefony, kwiaty, listy. Zdjęcia, na których nigdy nie było Matteo.

Było kilka wątków, których nadal nie potrafiłam wyjaśnić. Niestety prawda nie stała po jego stronie.

Zwolnił. Ostatnie kroki stawiał ostrożniej. Stanął pod drzwiami, ale nich nie otworzył. Bał się?

Trzask. Widocznie upuścił torbę. Moje serce gwałtownie podskoczyło. Cienie tańczyły pod drzwiami. Gdybym wytężyła słuch, usłyszałabym jego ciężki oddech.

Nie odzywałam się. Czekałam. Pudełko ciążyło mi na nogach, bo jego zawartość miała nas przekreślić na dobre.

W końcu popchnął drzwi. Jego spojrzenie mnie zlustrowało, zatrzymując się o sekundę dłużej w okolicy moich ud.

- Zamknij drzwi. – rozkazałam.

Zrobił to. Zbliżył się o krok.

- Nie. – zaprotestowałam. – Ani kroku dalej.

Ostry, zimny, obcy głos wydostał się z mojej krtani. Nie płakałam. Już nie. Skończyły mi się łzy.

- Wyjaśnię ci. – powiedział.

- Nie. – starałam się panować nad własnym głosem.

Nie chciałam dać mu do zrozumienia, że ta cała sytuacja jest dla mnie trudna.

- Pozwól mi coś powiedzieć. – brzmiał na skruszonego.

Teraz? Teraz jest mu przykro? Nie było, kiedy mnie okłamywał. Nie było, gdy widział mój strach i łzy. Nie było, gdy zdecydował się nie mówić mi prawdy.

- Miałeś na to wystarczająco dużo czasu — i szans.

- To nie tak jak myślisz. – zaczął.

Nie chciałam tego słuchać. Tych pierdolonych wymówek, które miał pewnie uszykowane, gdyby to wszystko wyszło na jaw.

- Nie? – zapytałam ironicznie. – Czyli w tym pudełku nie ma uschniętego gerbera i harmonogramu mojego życia sprzed roku?

Opuścił głowę.

- Spójrz mi w oczy! – krzyknęłam. – Miej pieprzoną odwagę patrzeć mi w oczy!

Chwilę trwało zanim ponownie podniósł wzrok. Dostrzegłam ból w jego tęczówkach. On w moich gniew.

- Jak mogłeś? – zapytałam, choć nie oczekiwałam odpowiedzi.

Milczał.

- Naprawdę nie znalazłeś innego sposobu na nasz związek?

- To nie ta...

- Przestań! Nie chcę tego słuchać! Tyle kłamstw. Tyle manipulacji. Po co? PO CO?! – znów krzyknęłam.

- Mówiłem ci już. Znalazłem cię. Tylko byłaś wtedy z nim... – ostatnie zdanie wyszeptał.

Łzy pojawiły się w moich oczach. Czyli jednak nie wyczerpałam wszystkich zapasów.

- Mogłeś mi powiedzieć. Miałeś tyle okazji. – powtórzyłam wcześniejsze słowa.

- Co by to zmieniło? – zapytał.

Miłość po włoskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz