Rozdziały 12

128 24 35
                                    

Żołnierzyk:

Zauważyłem go zanim wjechaliśmy na podjazd. Stał wyprostowany, ubrany w czarny płaszcz. Emanowała od niego pewność siebie typowa dla mężczyzny z jego pieniędzmi i statusem. Skinieniem głowy witał wchodzących do środka gości, dyskretnie obserwując nadjeżdżające samochody. Jego uśmiech się poszerzył, gdy w końcu zobaczył nasze auto. Zerknąłem na Dianę we wstecznym lusterku. Siedziała spięta i wpatrywała się w swoje dłonie. Wyglądała kurewsko przepięknie.

- Wszystko w porządku? - zapytałem.

Nie podniosła głowy tylko skinęła na potwierdzenie. Nie miałem czasu na zadanie następnego pytania, bo zatrzymaliśmy się tuż przed głównym wejściem.

- Nie wchodź do środka beze mnie. - starałem się by mój ton nie brzmiał tak rozkazująco, ale błysk buntu w jej oczach uświadomił mi, że się nie udało.

Uwielbiałem ten moment, gdy stawiała mi opór. Jeszcze bardziej uwielbiałem wyobrażać sobie moment, w którym ten bunt w niej osłabnie i w końcu mi się podda. Byłem gotowy na jakiś kąśliwy komentarz, ale ona powtórnie skinęła głową.

Tobias Flinn pojawił się przy drzwiach i pomógł jej wysiąść. Odwróciłem wzrok by nie musieć patrzeć, jak ją całuje. Mógłbym wtedy nie powstrzymać zaborczej bestii, która tylko czekała na zerwanie z łańcucha. W bocznym lusterku widziałem, jak kładzie jej dłoń w dole pleców i zaprowadza do środka. Zacisnąłem szczęki tak mocno, że usłyszałem zgrzyt. Jeśli tak ma wyglądać cały wieczór, jutro muszę poszukać protetyka.

Diana posłuchała mnie i czekała przed wejściem. Grzeczna dziewczynka. Gdy znalazłem się jakieś dziesięć metrów od niej, odwróciła się do mnie plecami i wciąż trzymając za ramię Flinna weszła do budynku.

Dzielnica, w której znajdował się Dom Kultury należała do biedniejszych w mieście, a jednak wnętrze budynku było eleganckie i zadbane. Kinkiety na ścianach rzucające złote światło, zamieniły to miejsce z urzędowego na wystawny. Na betonowe schody położono czarny dywan, sądząc po stanie zużycia, nowy lub rzadko używany. Zapach kwiatów z wazonów mieszał się z drogimi perfumami gości.

Sala, w której odbywało się przyjęcie znajdowała się na piętrze. Tutaj również rozlewało się złote światło. Przy samym wejściu była wielka tablica z rozstawieniem gości. Pod ścianami znajdowały się stoły z przekąskami w stylu szwedzkiego stołu.

Diana wciąż szła kilka kroków przede mną i nawet nie zerknęła na tablice, tylko od razu skierowała się do swojego stolika. Po drodze witała się z każdą napotkaną osobą, jak przystało na gospodarza wieczoru. Obok krzesła, które zajęła siedziała już kobieta w misternie upiętym koku, z którego wypadało kilka kosmyków. Przywitała się wylewnie z parą i rzuciła w moja stronę zaintrygowane spojrzenie.

- Matteo Rossi - przedstawiłem się.

Podała mi dłoń, którą szarmancko pocałowałem. Słyszałem, jak wciąga powietrze na ten niespodziewany gest. Gdy puściłem jej dłoń, kątem oka dostrzegłem wpatrującą się w nas Dianę. Lekko otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

- Alicia Connor, współzałożycielka Connor & Wright - powiedziała w końcu kobieta. - Jeśli dobrze pamiętam, Diana usadziła cię tu - wskazała na krzesło między sobą, a Dianą.

Zająłem miejsce między kobietami i obserwowałem. Blondynka żywiołowo rozmawiała z Dianą na temat obecnego wieczoru, zasypując ją informacjami o ludziach, którzy się dziś zjawili. Tobias natomiast obserwował scenę, na której zaraz miała wystąpić jego dziewczyna.

- Diana, kochanie - przerwał im poprawiając okulary - musisz wyjść powitać gości.

Zauważyłem jak szybko jej uśmiech znikł. Czyli nadal nie lubi publicznych wystąpień. Rozejrzała się po towarzyszach i gdy jej wzrok spoczął na mnie, wstrzymała oddech.

- Poradzisz sobie - szepnąłem.

Miałem ochotę uścisnąć jej pocieszająco dłoń, ale wiedziałem, że to nie odpowiedni czas ani miejsce na takie zachowanie. Skinęła tylko głową i wstała prostując suknie.

Kilka sekund później po zestresowanej Dianie nie było śladu. Szła wyprostowana, ale nie spięta. Jej krok był powolny i elegancki. Gdy tylko stanęła na scenie wszystkie oczy zwróciły się ku niej. W światłach scenicznych zapierała dech w piersiach. Odchrząknęła i zbliżyła się do mikrofonu.

Jej przemowa była dokładnie taka, jakiej można by oczekiwać po gospodarzu: krótka i zabawna, ale rzeczowa. Przedstawiła siebie oraz swoją firmę, wyjaśniając czym się zajmują, po czym przeszła do podziękowań dla sponsorów. Rzuciła kilka zabawnych komentarzy i przekazała głos dyrektorce Domu Kultury, niejakiej Elisabeth McBail. Chłonąłem każde jej słowo i uśmiech jakby były najpiękniejszym wierszem świata.

Kiedy dołączyła do naszego stolika zwróciłem uwagę na Flinna. Patrzył na nią z miłością i dumą. Kochał ją. Co do tego nie miałem wątpliwości. Ale nie kochał jej tak jak ja. Jego miłość była spokojnym wiosennym wiatrem. Przynosiła spokój i ulgę. Moja była pierdolonym huraganem, niebezpieczna, zachłanna i zatracająca. Tobias był książkowym przykładem bohatera, który poświęciłby ją, by ratować świat, ja natomiast obróciłbym go w garstkę popiołu dla niej. Musiałem tylko poczekać, aż Diana będzie na to gotowa.

Reszta wieczoru minęła w spokojnej atmosferze. Alicia i Diana rozmawiały z gośćmi, Pani dyrektor rozdała oficjalnie prezenty dla sponsorów, a kilka par wyszło na parkiet zatańczyć. Kiedy kolacja dobiegła końca i kobiety pożegnały już wszystkich gości, poinformowałem Tobiasa, że idę po samochód.

Czekając przed wejściem do budynku obserwowałem, jak mężczyzna całuję ją w czoło i pomaga założyć płaszcz. Pożegnał się z nią krótko, gdy wsiadała na tylne siedzenie i odprowadzał nas wzrokiem, dopóki nie zniknęliśmy za rogiem. Spojrzałem na nią przelotnie w lusterku, siedziała z głową opartą o szybę śledząc widok za oknem. Nie odezwała się słowem, choć kilka razy nasze spojrzenia się spotkały.

Ze względu na późną porę i brak samochodów na ulicach dojechaliśmy do mieszkania w pięć minut. Diana milczała przez cały czas. Zauważyłem, że zdjęła szpilki. Otworzyłem jej drzwi i rozłożyłem ramiona.

- Co robisz? - podejrzliwość zawitała w jej spojrzeniu.

- Przeze mnie boli cię noga. Chociaż tyle mogę zrobić i wnieść cię na górę. - zaproponowałem.

Widziałem zawahanie na jej twarzy.

- Ale to czwarte piętro - zauważyłam.

Prychnąłem tylko na to pytanie i porwałem ją w ramiona. Pisnęła zaskoczona wciąż trzymając buty w dłoni. Nogą zamknąłem drzwi i nacisnąłem przycisk blokady. Mini wyładowania elektryczne opanowały przestrzeń wokół nas. Czułem jak moje żyły wypełnia ogień, kiedy poczułem jej ciepłe ciało tak blisko mnie. Ostatkiem silnej woli zmusiłem się, by na nią nie spojrzeć. Gdybym zatopił się w jej oczach, przepadłbym. Żadna siła już nie odsunęłaby mnie od niej. Czułem jej oddech na swojej szyi i poczułem jak kutas mi stwardniał. Zapach jej skóry tylko potęgował te doznania. Z całych sił próbowałem skupić myśli na czymś innym.

Bezskutecznie.

Niemal zrzuciłem ją z ramion, gdy stanęliśmy pod drzwiami. Gdy otwarła drzwi rzuciłem się przodem, zrobiłem szybki obchód i zamknąłem się w łazience. Rozebrałem się i wszedłem pod lodowatą wodę. Piętnaście minut później byłem gotowy na ponowne spotkanie z nią.

Diana leżała na kanapie, w pełnym makijażu i w sukience. Spała. Słyszałem miarowy oddech, zakończony cichym chrapnięciem. Nie mogłem się doczekać, żeby jej powiedzieć, że chrapie. Szturchnąłem ją delikatnie, ale tylko coś wymamrotała. Znów wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni. Przykryłem jej ciało kocem i przez chwilę przyglądałem się jej spokojnej twarzy. Pełne usta były delikatnie uchylone. Splątane ognistorude włosy opadały jej na twarz i ramiona.

Zamknąłem drzwi i wróciłem do siebie. Poduszka pachniała jej perfumami. Zaciągnąłem się nią jak ćpun na głodzie wpuszczając zapach wanilii w swoje płuca. W mieszkaniu panowała głucha cisza. Moje myśli powędrowały ku Dianie, jej sylwetce, twarzy i uśmiechu. Zasnąłem z nią pod powiekami. 

Miłość po włoskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz